Artykuły

My debile średni...

"Historia komunizmu" w reż. Jozsefa Czajlika w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Bożena Szal-Truszkowska w Ziemi Kaliskiej Gazecie Poznańskiej.

Dom wariatów jako metafora obłąkanego świata to pomysł wielokrotnie już sprawdzony w teatrze: czego najlepszym przykładem może być nieśmiertelny, wiecznie powracający na sceny i ekrany "Lot nad kukułczym gniazdem" czy też głośna swego czasu sztuki Petera Weissa "Męczeństwo i śmierć Jean Paul Marata, przedstawione przez zespól aktorski przytułku Charenton pod kierownictwem pana de Sade".

Metafora czy samo życie?

Zrealizowana na kaliskiej scenie sztuka rumuńskiego dramaturga Matei Visnieca "Historia komunizmu opowiedziana chorym umysłowo" w inscenizacji slowacko-węgierskiego reżysera Józefa Czajlika jest po części taką metaforą, ale jest też historią z życia wziętą, jaka mogła się zdarzyć w każdym sowieckim szpitalu dla umysłowo chorych, gdzie w czasach stalinowskich chętnie zamykano wrogów ustroju, a pomysł indoktrynowania nawet wariatów też nie jest literacką fantazją. (Kto nie wierzy, niech sięgnie do tekstów autentycznych przesłuchań pomieszczonych w programie, które porażają bardziej niż samo przedstawienie).

Spektakl rozpoczyna się wielce obiecująco. Na scenie stoi chór wariatów, wystrojonych w obowiązkowe kaftany bezpieczeństwa. Na pierwszym planie eksponuje się dyrekcja szpitala, w kulisach czuwają sanitariusze. Szpital wita wyjątkowego gościa - pisarza, znanego głównie z tego, że Stalin kiedyś uścisnął mu rękę - który w ramach terapii ma przybliżać pacjentom historię komunizmu. Powitanie jest uroczyste, w stylu dawnych akademii "ku czci". Chór śpiewa podniosłą i radosną pieśń, wspaniałe dźwięki zalewają całą salę. Pośród tej zbiorowej euforii z grupy śpiewaków wyrywa się młoda kobieta z wyrazem rozpaczy na twarzy, uniesiona pieśnią wędruje jak lunatyk w stronę dostojnego gościa i przywiera do niego. Szybko jednak zostaje brutalnie odesłana na swe miejsce w szeregu.

Wielki dramat czy żałosny kabaret?

Pierwsze sceny spektaklu nieźle wprowadzają w klimaty stalinowskiej epoki, dotykając najbardziej bolesnych ludzkich strun. Niestety, dość szybko pojawiają się zgrzyty. Kiedy pisarz, próbuje przećwiczyć swoje wykłady dla wariatów z widownią, którą zachęca do zbiorowego wycia i pokrzykiwania - wielki dramat zamienia się w żałosny kabaret. Dalej jest jeszcze gorzej, bo reżyser wyraźnie nie może zdecydować, co chce grać - dramat, komedię, groteskę, burleskę...? Żadna z tych konwencji nie jest tu porządkująca. Cały spektakl jest także niepotrzebnie rozwleczony, przegadany, powielający się, niespójny i balaganiarski. Czajlik potrafi budować wielkie sceny, ale nie umie nad nimi zapanować. Może jest to kwestia bariery językowej? - Skandaliczna wręcz artykulacja, zwłaszcza w scenach zbiorowych, zdaje się potwierdzać te podejrzenia. Dlaczego jednak reżyser funduje nam na zakończenie aż trzy finały? Całość rysuje się raczej jako roboczy materiał na dobry spektakl, niż dzieło skończone. Jeśli jednak twórcy potrafią spojrzeć krytycznie na efekty swej pracy, być może narodzi się w Kaliszu wielkie przedstawienie.

Rzecz o zniewoleniu umysłów

Jednym z atutów jest tu sam tekst, pomysłowy i pełen ukrytych znaczeń, wymagający jednak -zwłaszcza wobec rozbudowanej inscenizacji - zdecydowanych skrótów. Można tylko żałować, że trafił on na scenę z tak dużym opóźnieniem, kiedy mamy już za sobą takie doświadczenia, jak rozczarowanie wolnością i demokracją, ułaskawienie komunistów i ich powrót do władzy, a także pierwszą falę tęsknoty za tamtym porządkiem świata. I kto wie czy druga wkrótce nie nadciągnie, jeśli nasi - pożal się Boże! - politycy nadal będą wyłącznie wodzić się za łby? W tym kontekście sztuka Visnieca nie może być już odbierana jako ostrzeżenie przed odradzającym się komunizmem. Dziś jest to raczej jako rzecz o zniewoleniu umysłów - o ludzkich tęsknotach za utopijnym, uporządkowanym światem, który możemy nazwać nawet... IV Rzeczypospolitą.

Jest w tym przedstawieniu jedna nieduża lecz znakomita scena, kiedy do pisarza rezydującego w szpitalu przychodzi wysłannik oddziału debili średnio upośledzonych (świetny Ramigiusz Jankowski) i zaprasza go na spotkanie, wygłaszając monolog w tym stylu: - My, debile średni nie jesteśmy groźni Mamy prawo opuszczania oddziała. My odpowiadamy za dyscyplinę i porządek... Dla tej sceny warto pomęczyć się trochę na widowni! Debile średni - to przecież społeczeństwo, o jakim marzy każda władza, która chce urządzać świat po swojemu. Pokorni, potulni, mało myślący, podporządkowani władzy... Debile średni - to my! Jeśli nie dziś, to jutro...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji