Artykuły

Teatr angażujący

"Polityka jest teatrem". To stwierdzenie, powtarzane wielokrotnie i wielokrotnie, w najrozmaitszych kontekstach i w różnych celach wykorzystywane, stało się dzisiaj oczywistością. Wystarczy rzucić okiem na obrady sejmu, dynamikę politycznych gier oraz dramaturgię informowania o nich, aby bez wielkiego wysiłku zgodzić się z tą opinią - pisze Paweł Mościcki w Gazecie Wyborczej.

Także postać polityka jest dzisiaj nieuchronnie kojarzona z aktorstwem, gwiazdorstwem, ogólnie rzecz biorąc - z "występowaniem". Czy równie oczywiste i banalne wyda nam się stwierdzenie odwrotne, że "teatr jest polityką"? W ostatnich latach, szczególnie w Polsce, pojęcie sztuki zaangażowanej, podejmującej tematy społeczne i polityczne nie cieszyło się wielkim uznaniem. Kojarzyło się albo z tanią publicystyką, albo, co gorsza, z agitacją i propagandą. W obiegowej hierarchii, dotyczącej także teatru, słowo "artystyczny" funkcjonowało jako przeciwieństwo, antidotum na sztukę zaangażowaną. Robienie teatru o społeczno-politycznym wymiarze niejako z góry wykluczało możliwość tworzenia "prawdziwej sztuki". Wszystkie te stereotypy i fobie, choć może uzasadnione historycznie, opierają się na wielkim nieporozumieniu, które dotyczy nie tylko sztuki, ale przede wszystkim samej polityki.

Problem polega na tym, że polityka jest tutaj rozumiana bardzo wąsko i odnosi się głównie do coraz bardziej nudnego i banalnego żywota partii politycznych, w porywach uwzględniając jeszcze ów polityczny spektakl, który każdy z nas może sobie codziennie obejrzeć w telewizji, a który również tego marnego żywota dotyczy. Zawężone rozumienie polityki rzeczywiście musi prowadzić do stwierdzenia, że robienie spektakli na tematy, którymi nieustannie zajmuje się telewizja i wysokonakładowa prasa, nie ma specjalnego sensu. Konsekwencje takiego myślenia są jednak poważne. Przede wszystkim, polityka rozumiana tak wąsko jest sferą wyalienowaną z codziennego życia, a raczej jej przedstawienie w mediach sugeruje nam, że tak jest, choć w oczywisty sposób nie jest to prawda. I kiedy wszyscy wokół narzekają, z politykami na czele, że polityka staje się medialną "sztuką dla sztuki", to jednak ważne decyzje zapadają, nierozstrzygnięte problemy nie przestają boleć. Nawet samo słowo "polityka", które powinno nas wszystkich obchodzić, bo przecież nas wszystkich dotyczy, funkcjonuje dziś, i to najczęściej w ustach tych, którzy zawodowo zajmują się jej "uprawianiem", jako określenie pejoratywne. Jak można traktować polityczny spektakl poważnie, jeśli jego główni aktorzy zarzucają sobie nawzajem polityczność?

Wróćmy do teatru. Wydaje się, że nie ma szans na interesujące mówienie o jego politycznym wymiarze bez rozszerzenia pojęcia polityki. W centrum zaś samego pojęcia polityki należy nie tyle umieścić, co odnaleźć, tropy odsyłające do "sztuk przedstawiających".

Przedstawienie, reprezentacja są przecież podstawowymi elementami życia politycznego nawet w jego wąskim rozumieniu. Bez nich niemożliwe byłoby istnienie wielu najważniejszych instytucji publicznych - parlamentarzyści, ministrowie, prezydent, przynajmniej w teorii, są przedstawicielami społeczeństwa zarówno wewnątrz państwa, jak i na zewnątrz. Ich spory i dyskusje powinny być przedstawieniem rzeczywistych podziałów w samym społeczeństwie. Ale pojęcie przedstawienia jest kluczowe także dla rozszerzenia pojęcia polityki.

Można bowiem powiedzieć, że polityka jest sferą, w której społeczeństwo przedstawia sobie siebie. Dotyczy to najróżniejszych dziedzin życia, zarówno publicznego, jak i prywatnego: pracy, ekonomii, obyczajów, norm, instytucji, kultury, nauki etc. Polityka to obszar kształtowania się najróżniejszych norm i reguł regulujących życie codzienne, także zachowań prywatnych dotyczących nawet rzeczy intymnych, jak kontakt z własnym ciałem, kontakt z własnym wyobrażeniem o sobie etc. Sfera tego ogólnego Przedstawienia, politycznego teatru życia codziennego, definiuje też rzecz zupełnie podstawową, a mianowicie kwestię relacji władzy. To w niej rozstrzyga się pytanie o to, kto ma prawo do reprezentacji swojego stylu życia, poglądów, zachowań, a kto usuwany jest w cień.

Gdy więc zastanawiamy się nad tym, jak może lub powinien wyglądać teatr polityczny, możemy stwierdzić, że powinien zajmować się on właśnie najróżniejszymi formami, symbolami, dyskursami, za pomocą których społeczeństwo chce sobie siebie przedstawić. Aktualny stan owej reprezentacji, owego społecznego spektaklu wyznacza przecież dopuszczalne, akceptowane i możliwe do określenia formy życia. Powstaje jednak w tym miejscu pewna wątpliwość: czy chcąc rozprawić się z zawężonym pojęciem polityki nie rozszerzyliśmy go teraz zanadto? Czy nie zmierzamy rzeczywiście do wniosku, że wszystko bez wyjątku ma charakter polityczny?

Chciałbym postawić tutaj odwrotną hipotezę: nic nie jest w teatrze polityczne samo z siebie. Teatr nie jest polityczny po prostu; do tego potrzebna jest pewna procedura, którą spróbuję teraz nazwać. Jak już wcześniej było powiedziane, materią teatru politycznego są najróżniejsze formy przedstawienia, z którego składa się życie codzienne. Co jest jeszcze potrzebne, aby teatr osiągnął właściwą dla siebie polityczność? Otóż, jest to procedura zamiany znaczenia w siłę. Czym jest owa siła i na czym polega owa zamiana? Oczywiście pierwsza rzecz, jaka przychodzi do głowy, gdy myślimy o pojęciu siły w tym kontekście, to jakaś pozadyskursywna forma działania. Praktyka przeciwstawiona teorii. Teatr polityczny jako przejście "od słów do czynów". Maksymą dla takiego rozwiązania mogłaby być jedenasta ze słynnych Tez o Feuerbachu Karola Marksa: "Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić". Jednak nie do końca o to chodzi. Gdyby utrzymywać całkowitą opozycję słów i czynów, teatr skończyłby rzeczywiście jako agitacja albo propaganda. Siła i czyny, jakie mam na myśli, nie mieszczą się na zewnątrz obszaru przedstawień, lecz wręcz przeciwnie - w samym ich środku. Należałoby więc przeformułować tezę Marksa i powiedzieć, że w teatrze politycznym idzie nie tyle o to, żeby zmieniać świat, zamiast go interpretować, ale o to, aby wciąż zmieniać interpretacje świata. Zamiana znaczenia w siłę polega na sięgnięciu do tego, co ustanawia, podtrzymuje, ale też może zmienić aktualną konfigurację przedstawień, za pomocą których społeczeństwo monologuje ze sobą. To dzięki teatrowi rozmaite formy tego ogólnego przedstawienia mogą stać się problematyczne, nieoczywiste, sprzeczne, niedookreślone. Wówczas może ujawnić się ich polityczny charakter. To, co społeczeństwo mówi na temat siebie jest kwestią decyzji i układu sił, nie zawsze jest to jednak uzasadnienie, które w monologu społeczeństwa ze sobą wychodzi na pierwszy plan. Jako wytłumaczenie lepsze są bardziej "stabilne" kategorie, takie jak natura, tradycja, moralność, spiżowe prawa historii, itd. Gdy jednak teatr włączy się w te kody reprezentacji i wprowadzi w nie trochę zamętu, okaże się, że są one kwestią decyzji: wynikiem sporu, negocjacji, debaty albo dominacji. Czym innym jest polityka, jeśli nie walką o określony kształt społecznego przedstawienia?

Zadaniem teatru politycznego powinna być także zamiana monologu społeczeństwa ze sobą w dialog. Czyli czuwanie nad tym, by sfera reprezentacji nigdy nie była oczywista, ani ostatecznie domknięta. Oznacza to jednak, że społeczeństwo nie jest żadnym monolitem, nie ma w nim założonej jedności. Powyższy postulat wymaga jednak od teatru pewnego dodatkowego wysiłku. Zamiana znaczenia w siłę musi być dziełem teatralnym, a nie wynikiem nacisku sił zewnętrznych, które chcą znaczeniem w teatrze zawiadywać. Zamiana w siłę oznacza także suwerenność, niezależność teatru od wpływów, a raczej odwrócenie wektora wpływów: teatr nie powinien już dłużej być teatrem zaangażowanym, lecz raczej teatrem angażującym. Jego emancypacja oznacza, że to nie on odpowiada na pytania i wymogi społeczne, nie jest wyrazem dążeń społecznych, lecz sam wyraża pytania, wymogi i dążenia, na które społeczeństwo musi sobie odpowiedzieć. Niezależność teatru politycznego wymaga więc ingerencji w prawa przedstawienia rządzące życiem społecznym, a także wielkiej czujności i uwagi w śledzeniu swojego własnego uwikłania i zależności od najróżniejszych nacisków. Czy najlepszą definicją teatru propagandowego, a więc takiego, który zdradza swój naprawdę ważny polityczny charakter, nie jest to, że przedstawia on kontrolowaną z zewnątrz wizję świata, jednocześnie deklarując swoją obiektywność, bezstronność, a nawet apolityczność? Niestety, robienie teatru apolitycznego również ma swój polityczny charakter, nie można od tego uciec. Dlatego właśnie tak zasadniczą procedurą jest zamiana znaczenia w siłę.

Mówiliśmy już o tym, że teatr powinien nieustannie wyprzedzać polityczne dyskursy starające się go okiełznać i uczynić "swoim teatrem". Ale jak tego dokonać? Paradoksalnie wydaje się, że to trudne zadanie jest kwestią pewnej skromności. Odwołajmy się do słynnego cytatu z Pasaży Waltera Benjamina, w którym próbuje on wyrazić sens swojej osobliwej metody pisania historii XIX wieku. Pisze: "Nie mam nic do powiedzenia: tylko do pokazania". Można powiedzieć, że w tym krótkim zdaniu zawarty jest przepis także na dobry teatr polityczny. Korzystając ze swoich środków może on pokazywać, zderzać ze sobą, przeciwstawiać różne elementy składające się na autoportret społeczeństwa, pozostawiając je bez komentarza, bez jednoznacznej wykładni, bez ideologicznej ramy. I w ten sposób pokazywać polityczną ich siłę, czyli to, że ich "obowiązywanie" wymaga pewnej decyzji, praktycznego rozstrzygnięcia. Teatr nie powinien jednak o tym mówić (wtedy najczęściej popada w banał i przewidywalność), ale właśnie to pokazywać. Jeżeli wspominam tutaj o pokazywaniu i przeciwstawiam je (nie całkiem, podobnie jak siła i znaczenie nie są radykalnymi przeciwieństwami) mówieniu, to po to, aby podkreślić, że teatr polityczny, kierując się zasadą swojej niezależności, musi ryzykować pewną własną niedookreśloność. Stawiać raczej na zdarzenia, niż wypowiedzi, na konstelacje, niż logiczne wywody. Dzięki zaznaczeniu wagi pokazywania, które nie krzepnie od razu w jednoznaczny przekaz, lecz pozostaje żywotną grą sił, możemy także stwierdzić, że polityczność i artystyczna wirtuozeria wcale nie wykluczają się wzajemnie. Jest dokładnie odwrotnie - dobry teatr polityczny musi być pełen skrupulatnej, bardzo uważnej, a nawet odrobinę wykalkulowanej inwencji. Musi być zatem wspaniałą sztuką.

Na zdjęciu: "Bigda idzie!" Juliusza Kadena-Bandrowskiego w reż. Andrzeja Wajdy, Teatr Telewizji 1999 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji