Artykuły

Antygona - skąd i po co - nie wiadomo

"Antygona w Nowym Jorku" Janusza Głowackiego w reż. Andrzeja Szczytki w Teatrze Nowym w Łodzi, premiera w ramach Festiwalu VIII Łódź Czterech Kultur. Pisze Renata Sas w Expressie Ilustrowanym.

Koncertem "Cohen i kobiety" z plejadą sław estrady zakończył się wczoraj mający 15-letnią tradycję Festiwal Łódź Czterech Kultur - koordynowany przez Centrum Dialogu im. Marka Edelmana i dyrektor Joannę Podolską. Część muzyczna programu, przygotowana przez Marcina Tercjaka, okazała się najmocniejsza w festiwalowej ofercie, zawierającą 52 propozycje z hasłem "Alfabet dialogu".

Do szczególnie oczekiwanych należała premiera "Antygony w Nowym Jorku" Janusza Głowackiego (finanse festiwalu, siły Nowego). Gdy 13 lat temu Teatr Jaracza wystawił tę sztukę, autor był na widowni podczas specjalnego spektaklu w fabrycznej elektrowni na Tymienieckiego. Zawsze przejęty życiem swoich tekstów, inscenizacją Tadeusza Junaka (nasyconą dramaturgicznie, świetnie zagraną), nie był zachwycony, uważając, że jest zbyt serio. Gdyby zgodnie z wcześniejszymi planami pisarz (zmarł 19 sierpnia) był na premierze w Teatrze Nowym, rwałby sobie włosy z głowy... W inscenizacji zabrakło wszystkiego - od koncepcji poczynając. Andrzej Szczytko nie spostrzegł, że czasy, w których "Antygonę..." można było wystawiać jeden do jednego (pod znakiem: ciężka jest dola emigranta), minęły. Jej siłą jest to, co uniwersalne: pojmowanie człowieczeństwa w czasach, gdy nieludzkie zwycięża.

Pchełka, Polak, który sprzedał nerkę, żeby się dostać za Ocean i Sasza, rosyjski inteligent, swój "amerykański sen" spełniają na parkowej ławce, znieczulając się alkoholową miksturą. Ludzki odruch Portorykanki, która chce pochować zmarłego bezdomnego, bo nazwał ją kiedyś "swoją kobietą", zmienia się w symbol groteskowej wizji świata, w którym samotność wzbudza największy lęk. Polityczna poprawność, demokracja odmieniana na wszelkie sposoby, wypełniająca monologi Policjanta, są odbiciem czasów pustosłowia i frazesów. Ale realizator nie szukał znaków na nasze dziś. Ani to, co poważne i przerażające, ani czarny humor (z trupem na ławce) nie wypalił. Melodie grane na saksofonie więcej mówiły o Głowackim niż inscenizacja. A z ról sens i siłę miała tylko jedna - Sasza w interpretacji Piotra Seweryńskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji