Kariera to nie sukces
William Hogarth (Leon Charewicz) to autor cyklu rycin "Kariera rozpustnika", zjadliwej krytyki obyczajów brytyjskiego społeczeństwa pierwszej polowy XVIII wieku. Nick Dear pokazuje go w... burdelu. Artysta bawi tam z Henry Fieldingiem (Wojciech Wysocki), ojcem nowożytnej powieści.
Rozmawiają językiem dość plugawym. A publiczność, ściśle otaczająca aktorów prostokątnymi czworobokiem krzeseł, tym bardziej odczuwa wulgarność dyskusji o baraniej kiszce, praszczurze współczesnej prezerwatywy. Ostre słowa. A jednak ledwie naszkicowana, wielofunkcyjna scenografia i niezdyscyplinowana gra sprawiają, że daleko pierwszym scenom przeć stawienia do precyzji Hogarthowskich rycin. Dopiero później spektakl nabiera oraz wyrazistszych konturów. I mniejsza o historyczne realia. Choć wszystko obraca się tylko w sferze domysłów, to wprowadzenie widza w kulisy burdelu i unikanie języka salonów - ma swój sens. Hogarthowi pozują przecież ladacznice. Z ich życia czerpie tematy. I zysk, gdy tylko uda mu się sprzedać skandalizujące ryciny. Pomysł to stary jak zawód cór Koryntu. Łatwo więc o banał. Danuta Stenka, grająca Luizę na szczęście nie szukała "oryginalnych" środków wyrazu. Jej gra uderza naturalnością. Gdy wraca z ulicy, jest zmęczona. Gdy słucha jęków hipokryty, ze znudzeniem gmera w paznokciach u nogi. Może jest obleśna, ale uczciwa. O Hogarcie trudno tak powiedzieć. Nawet gdy maluje - kłamie. Narzeka co prawda na nieuczciwych wydawców, którzy sprzedają jego falsyfikaty. Ale sam przetwarza portretowane postaci tak, by łatwiej sprzedać ich podobizny. Zestawienie artysty z prostytutką jest w tym przypadku jak najbardziej usprawiedliwione. Hogarth korzystał przecież już z protekcji wszechwładnego premiera Walpole'a. A gdy ten skorumpowany polityk nałoży twórcom kaganiec cenzury - nie piśnie słówkiem. Odpowiada cynicznie, że musi jeść. Równie brutalną prawdę przedstawił dotąd tylko w cyklu swoich rycin. Wtedy jednak chciał szokować. Teraz chce być uczciwy. I lepsza taka uczciwość od hipokryzji.