Artykuły

Rewia mody

"Stracone zachody miłości" należą do mniej znanych i rzadziej grywanych u nas sztuk Szekspira. Noszą znamię młodości i braku dojrzałości literackiej autora. Dlatego też stanowią wyzwanie dla każdego reżysera, nawet najbardziej doświadczonego.

Reżyser "Straconych zachodów..." w krakowskim Teatrze im. Słowackiego Tadeusz Bradecki zrobił wszystko, aby osiągnąć cel. Próbował znaleźć sceniczny klucz do tej sztuki: uwspółcześnić ją, ożywić postacie, zdynamizować akcję i przekonać widzów do nowego tłumaczenia Stanisława Barańczaka. Na niewiele się to zdało. Bradecki przegrał, ale z honorem.

Powstała średnio interesująca opowieść o przypadkach kilku kawalerów i kilku panien z egzotycznych francusko-hiszpańskich dworów wymyślonych przez poetę, którzy w małym stopniu wierzą we własne śluby i miłosne uniesienia. Dla niczym nie przekonującej idei składają śluby i z braku innego zajęcia łamią je. W poszukiwaniu wrażeń zajmują się flirtem, nie mającym nic wspólnego z prawdziwą miłością. A wszystko to letnie, jak dawno przegotowana woda. Nudzą się wszyscy: kochankowie, dwór, służba i... widzowie. Dlaczego? Pewno dlatego, że na scenie panują maniera i udawanie.

Bradecki, starając się zrobić pełnokrwiste przedstawienie, słusznie uciekał od realiów epoki elżbietańskiej - od formy teatru tamtych czasów i od kostiumów. Ale w uwspółcześnianiu też nieco przedobrzył. Stroje heroin (czują się one bardziej na wybiegu niż na scenie) przypominają współczesną rewię mody z "Cosmopolitan" lub "Twojego Stylu". Towarzyszących im kawalerów ubrano w "wyrafinowane" kolorystycznie i estetycznie kostiumy. Nic tu po aktorstwie, skoro emocje i sytuacje określa kostium lub wydumany rekwizyt. W tej rewii mody w miarę normalnie wygląda nieco "urustykalniona" Żakinetta (Katarzyna Galica), która jednak potrafi kusić swą urodą i wdziękami. Dlatego też nie dziwmy się, że ulega jej wiejski adonis - parobek Bania, grany poprawnie przez Wojciecha Skibińskiego.

Inscenizacja Bradeckiego jest wielowątkowa. Postacie drugiego planu: wzięty poeta Holofernes (Tomasz Międzik), ksiądz Nataniel (Tadeusz Kwinta), Aloizy Cep - posterunkowy (Maciej Jankowski), Boyet (Mariusz Wojciechowski), Don Adriano de Armado (Marian Dziędziel) pojawiają się na scenie w uzupełnieniu wątku dworskiego. Są jednak bardziej przekonujące od reszty.

Kiczowatość scenografii (mam nadzieję, że zamierzona) ma podkreślać sielskość krajobrazu jako tła dla miłości. Brak wiarygodności głównych bohaterów tylko tę kiczowatość pogłębia. Zastanawiają też, niespotykane na tej scenie, kłopoty z dykcją. Jedynym optymistycznym elementem jest znakomita kondycja artystyczna "starych" aktorów, m.in. Mariana Dziędziela i Tadeusza Kwinty. Ale to za mało jak na jedno przedstawienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji