Artykuły

Nudna księżniczka

"Iwona, księżniczka Burgunda" Witolda Gombrowicza w reż. Magdaleny Miklasz w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Anna Tomczyk w portalu kultura.poznan.pl.

"Iwona, księżniczka Burgunda", czyli otwarcie sezonu w Teatrze Nowym lub o formie w czasach reformy.

Zamysł fabularny Gombrowicza wydaje się banalnie prosty - był sobie król, była sobie królowa i był też książę. Przyszły następca tronu przyprowadził do pałacu wybrankę serca i odtąd wszyscy mieli żyć długo i szczęśliwie. Przeszkodą na drodze ku pełni szczęścia staje jednak nieszczęsna narzeczona - Iwona - która zupełnie nie sprawdza się w nowej roli. Nie budzi zachwytów tłumów, nie uśmiecha się uroczo, nie podoba się nawet samemu księciu Filipowi (Tomasz Kocuj). Więc co właściwie robi w pałacu i skąd się tam wzięła? Gombrowiczowska Iwona ma wiele ludzkich wad: jest niemądra, niezdarna, nieuprzejma, niezaradna, nieurodziwa, nieprzyjemna, a przede wszystkim - milczy. Nie odzywa się słowem, mimo że wszyscy wokół wiją się i nadskakują, by odpowiedziała na choć jedno pytanie, albo - w ostateczności - przynajmniej kiwnęła palcem. Wszystko na próżno, Iwona (Alicja Juszkiewicz) zachowuje się, jakby wcale jej nie było, a tym sposobem staje się coraz bardziej i uciążliwiej obecna. Jej obojętność na pozostałych bohaterów oraz ich oczekiwania sytuuje ją w centrum uwagi, przez co gromadzi w sobie jakąś niepojętą, destrukcyjną siłę. Wkrótce wszystko wokół Iwony zaczyna się sypać i rozpadać.

Królowie mediów

Reżyserka Magdalena Miklasz oraz dramaturg Żelisław Żelichowski umieścili akcję gombrowiczowskiego dramatu w fikcyjnym Zjednoczonym Państwie Burgundii i Krasawii z karasiem w herbie oraz państwową telewizją Jedyną na ekranach. Spektakl zaczyna się od obchodów święta narodowego transmitowanego na cały kraj, podczas którego wydarza się zaręczynowy skandal. Królewska para z trudem przyjmuje tę porażkę, ale próbuje zachować pozory i dostosować nieurodziwą księżniczkę do wymogów etykiety, a także własnego medialnego wizerunku. Dwór królewski Małgorzaty (Bożena Borowska-Kropielnicka) oraz Ignacego (Sebastian Grek) jest bowiem czymś na wzór studia telewizyjnego, planem reality show transmitującego świat przefiltrowany przez łaskawe oko kamery. O ich właściwy wizerunek dba Szambelan (w tej roli odznaczona medalem "Gloria Artis" Antonina Choroszy), będący jedną nogą w świecie sztuki, drugą zaś odgrywający metateatralną rolę reżysera tego spektaklu masek.

Współczesne księżniczki

"Iwona, księżniczka Burgunda" jest tekstem z 1935 roku, a reżyserka z dramaturgiem podjęli wiele zabiegów, by uwspółcześnić jego wymowę. Nowoczesny język oraz telewizyjna otoczka sprawiają, że staje się on dramatem o dzisiejszej kulturze mediów oraz kulcie celebrytów. Ignacy i Małgorzata są świadomi zainteresowania, jakie budzą wśród poddanych i widzów, a perypetie Iwony najwyraźniej śledzi się w tym państwie z takimi wypiekami na twarzach jak ciąże Kate Middleton czy nową dziewczynę Kuby Wojewódzkiego. Królewskie życie sprzedaje się jako produkt idealny - w teorii na wyciągnięcie ręki lub pilota, a w praktyce nieosiągalny dla przeciętnego obywatela.

Drugim współczesnym światem tej adaptacji "Iwony..." jest dzisiejsza polska polityka. Twórcy nawiązują do niej, posługując się prostą karykaturą - telewizja "Jedyna" do złudzenia przypomina TVP1 z wieczornymi "Wiadomościami", pojawiają się tu też nagrania z programu o znajomo brzmiącej nazwie "Ucho króla". Reżyserka chciała zapewne rozwinąć wątek iluzji świata władzy, jednak te porównania nie prowadzą do żadnych nowych wniosków. Niewiele w "Iwonie..." sensów politycznych, to raczej dramat rodzinny, pokoleniowy.

Tytułowa Iwona jest klasyczną przedstawicielką młodego pokolenia - biernego, przygniecionego społeczną presją, niepotrafiącego sprostać stawianym mu oczekiwaniom, niewywiązującego się ze zobowiązań. Przede wszystkim jednak nierozumianego przez poprzednie pokolenia, które chciałyby narzucić mu własny punkt widzenia. Iwona nie jest zatem pozbawiona ról czy masek - to wcielenie młodzieży buntującej się przeciwko utartym schematom. Sama właściwie nie wie, czego chce - czuje tylko, że musi zrobić coś na opak. W tym buncie pozostali bohaterowie - oraz widzowie - zaczynają dostrzegać własne niedoskonałości. Pechowa księżniczka-hippiska chodzi za nimi niczym krzywe zwierciadło, przypominając o porażkach i nieszczęściach, choć sama nie znajduje w tym żadnej satysfakcji - taka już jej dola.

Polityczna satyra?

Nie jestem pewna, czy twórcy spektaklu sami wiedzą, jaką rolę tak naprawdę odgrywa w tym spektaklu Iwona. Alicja Juszkiewicz spełnia co prawda swoją funkcję - po prostu jest i wszystkich irytuje, ale Miklasz nie do końca udaje się pokazać nowe znaczenia i powody jej milczenia. Waham się, czy twórcy dążyli do uniwersalnej wymowy Gombrowicza, czy też chcieli go skroić na swoją miarę. Sądzę, że ten "reality show" rozpadającej się rodziny królewskiej miał być polityczną satyrą, ale mimo radykalnych zabiegów uwspółcześniających zarówno język jak i przestrzeń dramatu, "Iwona, księżniczka Burgunda" nie jest spektaklem o współczesnej Polsce. To raczej klasyczne odczytanie dramatu, na które można zabrać szkolną młodzież, by pokazać, jak Gombrowicz sprawdza się na scenie. Delikatne współczesne akcenty z pewnością ułatwią interpretację młodym odbiorcom - niestety twórcy z jednej strony często rezygnują z charakterystycznej gombrowiczowskiej frazy, z drugiej nie nadają jej nowych znaczeń. W efekcie "Iwona..." staje się nudnawa, zupełnie jak tytułowa postać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji