Artykuły

"Punkt przecięcia" Paula Claudela. Prapremiera polska w Teatrze "Wybrzeże"

Ileż w tym poezji, mistyki i... melodramatu! W zależności od tego jak opracowujący tekst (którym w naszym przypadku jest reżyser przedstawienia Piotr Paradowski) przykroi go do swych zamierzeń, jeden z tych elementów może zapanować na scenie, Polska prapremiera "Punktu przecięcia" w Teatrze "Wybrzeże" chyba zachowała równowagę, cieniując tylko symboliczne akcenty, a nacisk kładąc na rytmikę prozaicznych wersetów, tak charakterystycznych dla tego pisarza, że powszechnie utuczanych za cechę jego indywidualnej odrębności. A ta dawka melodramatu? Darujmy ją, przecież i Szekspir nie bywa od niego wolny.

PAUL CLAUDEL nie był tylko poetą i dramaturgiem - dodajmy uważanym przez współczesnych mu za najwybitniejszego we Francji. Był także dyplomatą. Długo przebywał w Chinach jako konsul, sprawował obowiązki posła i ministra pełnomocnego w Brazylii, wreszcie - na początku okresu międzywojennego - wspiął się na szczyty kariery dyplomatycznej, został ambasadorem w Tokio i Waszyngtonie. Ale to był mimo wszystko margines jego życia. Twórczość literacka stanowiła jego istotę. Kilka tomów liryków i poematy dramatyczne, które zaczął pisać jako młody jeszcze człowiek. A że żył długo (1868 - 1955) dorobek jego pisarstwa jest bardzo bogaty. Trudno też zamknąć w kilku zdaniach charakterystykę twórczości Claudela. Ze wszystkich jego dzieł przebija głęboko katolickie pojmowanie życia, ale inspiruje go antyk i Odrodzenie. Odrzuca wszystkie konwencje i zapewne dlatego właśnie ów wspomniany wyżej rytm prozaicznych wersetów tak odległy jest od tradycyjnych form wiersza i poetyckiej prozy francuskiej. Jego dyplomatyczne peregrynacje, a zwłaszcza długi pobyt na Dalekim Wschodzie, zaprawiły claudelowski mistycyzm symboliką tamtych krajów, co w połączeniu ze szczerym liryzmem i szczyptą patetyzmu tworzy ów jedyny w swoim rodzaju styl - poetyckość Claudela.

"Punkt przecięcia" przypomina te wszystkie cechy. Claudel napisał ten poemat dramatyczny w 1905 r., wybrukował w rok później, ale doczekał się wystawienia na stenie dopiero pod koniec 1948 r. A więc 43 lata trzeba było czekać, by to trudne dzieło zrealizowano na scenie. Reżyserował Jean Barrault, jeden z najwybitniejszych twórców teatralnych Francji. Wspominam o tym, by podkreślić ambicję naszego teatru, który poczuł się na siłach, dla zaleconego przez UNESCO uczczenia 100 rocznicy urodzin francuskiego poety, wystawić po raz pierwszy w Polsce ten właśnie utwór sceniczny.

Jak wspominają wszystkie encyklopedie Paul Claudel manifestował wielokrotnie są sympatię dla Polski, nawet wtedy, kiedy nie było nas na mapie politycznej świata. Trud więc i artystyczny wysiłek zespołu tworzącego przedstawienie na Wybrzeżu tym bardziej należy podkreślić.

JAK się rzekło Piotr Paradowski należycie powyważał elementy i akcenty, powodujące nastroje, które chyba są najistotniejszymi w tej sztuce. Bo akcja, umiejscowiona najpierw na pokładzie statku płynącego przez tropik, później w bliżej niesprecyzowanych miejscach w Chinach (w ostatnim akcie dochodzą zza sceny jakby echa jakichś walk - powstania kulisów czy też interwencji zbrojnej), nie jest tu najważniejsze. Sprawy życia, wieczności - a zwłaszcza miłości, to przebija z dialogów kolejno prowadzonych na scenie przez uosobienie kobiecości jakim jest Ysé z jej dwoma kolejnymi kochankami i mężem. Mężczyźni w gruncie rzeczy są tylko tłem. Kobieta wśród nich jest wszystkim.

Halina Winiarska zagrała ja ponad wszelkie pochwały. Przechodziła z nastroju w nastrój tak naturalnie a zarazem tak zaskakująco, operowała przy tym tak wielką gamą intonacji swego dźwięcznego głosu, że urzekała nie tylko partnerów na scenie - jak każe autor - ale też całą widownię. Trzymała w napięciu z pozoru zagadkową osobowością Ysé, która przecież jest tylko wykładnią Claudelowskiej wiary.

Zupełnie jednoznacznie zagrał Amalryka Andrzej Szalawski. Ten mocny człowiek idzie przez swe życie pewnym krokiem, wie czego chce. Nie waha się i nie boi. A że jest przy tym na bakier z etyką? Czegóż można żądać od kolonizatora, plantatora, czy zgoła eksploatatora kolonialnego. Aktor rysuje go od początku do końca bardzo grubą kreską, jakby z innej konwencji, inaczej niż jego partnerzy, ale przez to kontrastuje i rozbija monotonię dialogów.

Mężem Ysé był Jerzy Kiszkis. W jego interpretacji De Ciz jest hochsztaplerem i rycerzem przemysłu - jak to się określało w owych czasach - drobnego kalibru. Hazard i ryzyko pogoni za pieniądzem - na daleki plan odsuwają sprawy istotne, które rozgrywają się jakby obok niego.

I nareszcie Mesa. Edward Ożana nie przegryzł artystycznie tej postaci. Sceny ze swymi rywalami rozgrywał ciekawie, gubił się natomiast, gdy przyszło mu podawać tekst o symbolicznych, wręcz mistycznych znaczeniach.

Oszczędna w środkach, a mocna w wyrazie scenografia Franciszka Starowieyskiego utrzymana była w modernistycznej manierze, u nas -via Wiedeń i Berlin - zwanej secesyjną. Tworzyła skondensowany nastrój, pełen palącego wszechobecnego słońca, który na pewno współdziałał w niełatwym odbiorze sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji