Artykuły

Pan Puntila i jego sługa Matti

Ta przeróbka znanego dramatu Brechta, dokonana przez Macieja Prusa w Starym Teatrze jest przede wszystkim wspaniałym popisem gry aktorskiej. Niezależnie od treści wydobytych z tego tekstu, które może w nim naprawdę, nie tkwią, niezależnie od skreśleń, skrótów, przeróbek, kondensowania ról i postaci, niezależnie od zatracenia - być może - idei tkwiącej w oryginale, otrzymaliśmy siedem wspaniałych ról, które zostały pięknie zagrane.

Bolesław Smela gra pana Puntilę naturalistycznie, ale z otwarciem w kierunku symboliki zawartej w utworze. Pan Puntila to nie tylko alegoryczna figura, która ma ukazywać kłamstwo pozornego dobra ludzi bogatych. Ten Puntila zawiera w sobie o wiele więcej znaczeń. Bo nie chodzi tu o sprawy walki klasowej, ale o sprawy rozstania się z dawną kulturą. A to znaczy - z kulturą w ogóle. Wiedział o tym chyba już i sam Brecht, gdy pisał swojego "Puntilę", wiedział, i dawał temu swoisty wyru w uwagach do kolejnych inscenizacji swojego utworu. Łatwo bowiem powiedzieć, że dobrym i wspaniałomyślnym, i pełnym wyobraźni, i wzruszonym, i "artystycznym" jest mieszczuch i posiadacz tylko wtedy, jak się upije a na trzeźwo gardzi "nastrojami", sztuką, filozofią, moralnością, dobrem i życzliwością; gardzi kulturą. Łatwo to powiedzieć, ale co potem? Jak żyć? Szofer Matti, który nam pozostanie po takim zlikwidowaniu skorumpowanej i nieprawdziwej, pijackiej dobroci i pijackiej kulturalności "panów" nie jest żadnym argumentem. I to chyba też zrozumiał Brecht. I to chyba przede wszystkim chciał pokazać Prus. Tak przynajmniej zrozumiałem jego wysiłki.

Matti jest uczciwym, zapracowanym, wyzyskiwanym człowiekiem, który ma rację, jeśli chodzi o sprawy płacy i pracy, jeśli chodzi o wyzysk i kapitalizm. Ale kultura? Ale wyobraźnia? Tę posiadł pijany "pan" Puntila. Głównym problemem jest więc w tej sztuce zadanie pytania (broń Boże - odpowiedź na to pytanie), czy sługa może zastąpić pana we wszystkim, co tamten robił, gdy był niepoczytalny. Pan, gdy był niepoczytalny tworzył sztukę, był poetą, był filozofem, wznosił się w krainę wyobraźni i uczucia. A sługa? Nawet jak się upije, czy będzie do tego zdalny?

Te pytania wykraczają może poza przedstawienie, ale. są przez nie sugerowane. Zwłaszcza przez ostatnią scenę, która jest pięknym, teatralnie i poetycko pięknym snem o wspaniałym kraju i o miłości do niego. A że ten sen jest delirycznym majaczeniem pijaków, to już inna sprawa. Gdyby jednak nie oni - ci pijani - takich pięknych snów nie byłoby, a są one potrzebne.

To "otwarcie" sztuki ku takim pytaniom odcisnęło się - jak już wspomniałem - na rolach i na ich wykonaniu. Poza Smelą, także i inni wykonawcy grali jakby coś więcej, niż siebie na scenie.

Anna Polony była nie tylko Ewą, ale także panną Julią Strindberga, także bohaterką "Azylu" Faulknera, także bohaterką filmu "Kabaret". Tadeusz Huk - Matti miał do rozegrania sprawę najtrudniejszą, właśnie ideologicznie. Czy bowiem ten szofer jest rzecznikiem proletariatu czy może drobnomieszczaństwa? Czy ma rację czy jej nie ma? Jest przystojny, jest męski i - właściwie tylko tyle. Ale jakie interesy reprezentuje, i czy te interesy są tak jednoznacznie, po proletariacku rewolucyjne? Właśnie tę niejasność zagrał Huk doskonale.

Fina Romany Próchnickiej jest postacią bardziej wątpliwą, jako rola prawie w całości zrobiona na nowo przez reżysera z rozmaitych kawałków rozmaitych postaci występujących w autentycznym tekście Brechta. Kim ona jest? Postacią z Witkacego zaplątaną - właśnie jak owe dziwne witkacowskie matki, kochanki, wampirzyce, deprawatorki, księżniczki i żywe mumie - w prawdziwą historię Europy, w prawdziwą historiozofię. Romana Próchnicka musiała być "wszystkim naraz" i była tym, co jest rzeczą bardzo trudną. Łatwiejsze zadania mieli Buszewicz i Stankiewicz, ale jako pastor i sędzia wypadli tak jak wypaść powinni w tej sztuce, jak prawdziwe postacie ze złego snu, jak symbole a równocześnie bardzo żywi, konkretni ludzie. To zawieszenie między naturalizmem a symbolizmem jest bardzo trudną sztuką w teatrze i w grze aktorskiej. Ta sztuka im się udała. Aby jednak dopełnić ocenę sztuki Macieja Prusa opartej na motywach "Pana Puntili" Brechta, powiedzieć trzeba, że pierwsza jej część była jednak nudna. Niestety. Poza tym całość przeładowana drobnymi nawiązaniami intelektualnymi, alegoryzacja każdego niemal ruchu aktora (widać to zwłaszcza w grze bez tekstu Anny Polony); wszystko to jest tą drobiazgową, potrzebną i piękną pracą teatralną, ale winno być dążeniem do efektu, a nie samym celem. W pierwszej części rozumiało się owe momentalne olśnienia, ale całość się z tego nie tworzyła. Podsumowaniem był dopiero finał. Ale za długo na niego czekaliśmy.

Dla mnie przedstawienie to jest interesujące bardziej jako dzieło intelektu niż sztuki, bardziej pociąga mnie jego myśl niż strona zewnętrzna. Właściwie był to tak zwany "warsztat", którego celem było - poprzez najdokładniejsze i najświetniejsze zagranie przez aktorów całego szeregu "zadań" aktorskich - pokazanie kilku wątpliwości intelektualnych reżysera przy pomocy Brechta granego tak jakby był Strindbergiem i Witkacym. Może to właśnie tak trzeba? A może nie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji