Artykuły

Noc listopadowa

Śnimy to prawie wszyscy: Oto goni nas nasz zacięty wróg, my uciekamy, bieg­niemy, wytężamy wszystkie si­ły, ale nogi są coraz słabsze, co­raz trudniej nam jest biec, coraz silniej więźniemy w miejscu, mi­mo wzmożonego wysiłku. Niby wszystko odbywa się normalnie, a jednak jakaś przemożna siła nie pozwala nam zrobić tego co chcemy. Snom takim towarzyszy zwykle strach. Budzimy się zlani potem, lecz szczęśliwi, że zmora stąpiła przed jawą. Ale sny ma­ją swoje uzasadnienie. Także sny zbiorowe, mityczne. Taki zbioro­wy polski sen o wolności przed­stawił polskiej publiczności An­drzej Wajda na scenie Teatru Starego, inscenizując sceny dra­matyczne Stanisława Wyspiań­skiego które noszą tytuł "Noc listopadowa".

Czym jest to przedstawienie ja­ko fakt w epoce i w sztuce współczesnej? Zacznijmy od te­go, że w ogóle jest. To znaczy, że przedstawienia tego nie będzie można pominąć omawiając kie­dyś w podręcznikach historii kul­tury naszą epokę. Inną sprawą jest czy to było dobre przedsta­wienie, ale o tym za chwilę. A więc czym jest? Jest refleksją naszego narodu, jest refleksją przenikliwą - a w odniesieniu do Polski "przenikliwy" to prawie zawsze znaczy "smut­ny"; jest ukazaniem ducha pol­skiego w działaniu (a gdy mówi­my o działaniu owego ducha, to zawsze prawie mówimy o klęsce). Nie chciałbym tutaj mówić o problemie powstania listopadowe­go, choćby dlatego, że zrobił to już Andrzej Kijowski w swojej książeczce "Noc listopadowa"; nie chciałbym też mówić o tym "co autor miał na myśli" pisząc ten dramat, gdyż autor zwykle to ma na myśli, co chce jego czytel­nik (lub ci, co czytelnika uczą). Chcę powiedzieć co Wajda miał na myśli wedle tego, jak osobiś­cie to zrozumiałem.

Wajda pokazał nam w tym przedstawieniu straszliwą, dzie­cinną, śmiertelną, głupią, obłęd­ną, metafizyczną niedoskonałość ducha narodu. Co widzimy na scenie? Widzimy księcia Kon­stantego, który chce stworzyć wolną Polskę i stać się jej kró­lem. Ale rojenia na ten temat dokonują się w buduarze i sta­nowią element gry ambicjonalno-­miłosnej między księciem a jego polską żoną. (Coś jak pani Wa­lewska i Napoleon, tylko na od­wrót, to nie Walewska się po­święca dla Polski, a rosyjski książę). Najtragiczniejsze jest to, że książę ma szansę na zrealizo­wanie swojego planu. Plan rato­wania Polski rękami jej ciemiężyciela, w łóżku z Polką? Toż to prawie świętokradztwo! Co da­lej? Podchorążowie, studenci, li­teraci. Wszyscy wykształceni na antyku, biegną łapać księcia (ale wiadomo czemu, bo on im sprzy­ja, chociaż wolałby sam popro­wadzić powstanie, więc ich po­wstanie wszystko mu psuje i w efekcie tego ich powstania Pol­ska pod rządami Konstantego nie odrodzi się). Ponieważ wszyscy spiskowcy znają kulturę antycz­ną, więc na pewno nad ich gło­wami szumi cały antyczny wir alegorii - Atena, Nike, Ares, Hermes. Te alegorie są tak silne, że zaczynają wypierać ludzi ze sceny. Powstanie narodu prze­mienia się w czytankę łacińską. Trzeba przyznać, że jest to wi­zja straszna, gdy potraktować ją z powagą. Zamiast konkretnie myśleć o, na przykład, amunicji, młodzi ludzie wywołują ducha, widmo, alegorią Ateny-Pallady. Potem już nie oni robią powsta­nie ale ten duch z lekcji łaciny. Czy można sobie wyobrazić krwawszą ironię? Ci ludzie nie mówią w ogóle do siebie, nie ży­ją wobec siebie - żyją wobec duchów antycznych, które nad nimi krążą, do nich się zwracają, w nich pokładają swoje marzenia o sławie, swoje marzenia o wolnoś­ci. A to są przecież słowa. Tylko słowa, za ładne na to, żeby były choćby prawdziwe. A gdzie czy­ny? Czyny są jakby tylko po to, żeby było co alegoryzować. Po to się ginie, żeby był nowy bo­hater. A jak trzeba zadziałać zde cydowanie rodzi się słowiański sentymentalizm i polska honoro­wość, i znów nic się nie dzieje. W efekcie podchorążowie i belweder­czycy są niewiele bardziej realni od alegorii i symbolów antycz­nych. Jedni i drudzy jakby wy­jęci z ilustracji, jakby wyjęci z piosenki, z romansu, z literatu­ry. Jedyny żywy człowiek to Konstanty. Odkrycie jego osoby w tym dramacie jest zasługą Waj­dy. Te wspaniałe sprzeczności! ambicja prowadząca do miłości dla wrogów; honor, którym chce zaimponować Polakom, więc jest bardziej honorowy od nich. Od sobak łaje spieszącego mu na pomoc generała Potockiego (bo jako Polak, Potocki powinien być przy powstaniu), generało-

wi Krasińskiemu podtyka pod nos umęczonego Łukasińskiego. Gdy­by generał był Polakiem, to by tak samo gnił w lochu jak Łu­kasiński a nie pomagał tym, co uwięzili tego ostatniego. Ba książę nie śpi polskim snem, który uniemożliwia działanie, który obraca wszystko na złe; inni, Polacy, to somnabulicy his­torii.

Wszystko to pokazano w cięż­kiej walce z tekstem, który jest osiągnięciem myślowym ale nie artystycznym. Dla ukazania tej myśli Wajda starał się coś z tek­stem Wyspiańskiego zrobić. Ro­bił to przy pomocy muzyki Zyg­munta Koniecznego, tak że naj­bardziej drażliwe artystycznie fragmenty są śpiewane. Kilka scen jest wstrząsających, kilka dziwacznych, wszystko z ogrom­nym rozmachem, całość jednak naznaczona piętnem tej walki z materią dramatu w imię jego znaczenia; więc jakby przełama­na, na półoddechu. Z aktorów, którzy zawsze u Wajdy są zes­połem, zaznaczyli mi się w pa­mięci: Jan Nowicki jako książę Konstanty, Jerzy Stuhr jako Wy­socki, Edward Lubaszenko jako Chłopicki i Ewa Ciepiela jako Ni­ke Napoleonidów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji