Artykuły

Beksińscy sparafrazowani na bydgoskiej scenie

"Beksińscy" wg scenar. i w reż. Michała Siegoczyńskiego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Marta Leszczyńska w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Twórcom premierowego spektaklu o Beksińskich w Teatrze Polskim nie zależy na faktograficznej dokładności. To autorska parafraza dobrze znanej biografii rodziny, w której reżysera interesują najbardziej łączące ją emocje.

Pierwsza premiera sezonu i pierwsza pod dyrekcją Łukasza Gajdzisa w Teatrze Polskim została doskonale przyjęta przez publiczność. Oklaskami na stojąco widzowie nagrodzili "Beksińskich" w reżyserii Michała Siegoczyńskiego.

Tragedia rodziny Beksińskich to temat ciekawy, ale trudny ze względu na jego eksploatację. Wideofoniczny pamiętnik Zdzisława, radiowe audycje Tomka, w których dziennikarz często poruszał wątki osobiste, zachowana korespondencja z wieloma przyjaciółmi i krewnymi, artystami i literatami, wspomnienia osób trzecich - źródeł do opowiedzenia historii Beksińskich jest aż nadto. Doskonałą reporterską robotę wykonała autorka "Gazety Wyborczej" Małgorzata Grzebałkowska, prześwietlając życie rodziny Beksińskich w książce "Beksińscy. Portret podwójny". Do kin tłumy przyciągnął obsypany nagrodami film Jana P. Matuszyńskiego "Ostatnia Rodzina", który przypomina sfilmowanie wybranych scen z życia, zapisków z dziennika. Intymnych, wstydliwych, prawdziwych. Wreszcie w tym miesiącu swoją premierę miał dokument "Beksińscy. Album wideofoniczny" Marcin Borchardta. Dokument zbudowany w większości z dźwiękowych, filmowych i fotograficznych materiałów archiwalnych z prywatnego archiwum Zdzisława, obejmuje niemal 50 lat życia rodziny. Od scen sprzed narodzin Tomasza, przez okres sanocki, przeprowadzkę do Warszawy i rozkwit karier ojca i syna, aż po śmierć członków rodziny.

Tak jakby o Beksińskich

W tym kontekście trudno o rodzinie Beksińskich opowiedzieć coś nowego. Reżyser bydgoskiego spektaklu wcale się na to nie sili. Doskonale znane wszystkim fakty wykorzystuje do stworzenia emocjonalnego portretu rodziny naznaczonej chorobą, samobójstwem i zbrodnią. Nie epatuje przy tym jej dramatem. Rezygnuje z wstrząsającej psychodramy. Jego opowieści nie brakuje mroku, ale niepozbawiona jest też ironii i humoru.

Co ciekawe, reżyser opowiadając o dwóch zamkniętych w sobie ekscentrykach i kobiecie, która starała się zbudować dla nich azyl, pozwala sobie na swego rodzaju umowność. Świat Beksińskich ulega rozszczepieniu. Narracje o każdej z postaci prowadzone są równolegle, ale chronologia wydarzeń ustępuje swobodnemu ich przywoływaniu przez reminiscencje, których doświadczają bohaterowie w poszczególnych scenach. Siegoczyński zderza fakty z fikcją, tworzy alternatywne scenariusze. Obrazy te czasem pozostają wobec siebie w sprzeczności, czasem zaskakują nadinterpretacją. Ułamki wspomnień konfrontowane są z wariantami przyszłości, której Beksińscy nigdy nie doświadczyli. Jak scena, w której Tomasz trafia do Stanów, robi karierę i spotyka kobietę idealną, której miłości bezskutecznie szukał przez całe życie. Siegoczyński nie dba też o dosłowność kreacji aktorskich. Aktorzy zamiast z pietyzmem odwzorowywać swoich bohaterów, tylko ich przypominają.

Zamęt w głowach szperaczy

Świetnie znane z nagrań Beksińskiego rozmowy ulegają przekształceniom, a charakterystyczne gesty, postawa czy sposób mówienia Zdzisława, Tomasza i Zofii to tylko symbole. Podobnie jak kolejne kreacje Michaliny Rodak, która na scenie wciela się we wszystkie dziewczyny Tomka, telewizyjną redaktorkę, ojca Zdzisława czy wieloletniego marszanda Beksińskiego - Piotra Dmochowskiego. Widz bez trudu deszyfruje te zabiegi i układa kolejne fragmenty scen w opowieść o artyście, o rodzinnych relacjach i niełatwej miłości, o depresji i o tym, co kształtuje osobowości.

Czemu jeszcze służy ta sceniczna parafraza biografii Beksińskich? Siegoczyński podejmuje grę z widzem, który do teatru przychodzi z własnym osądem wydarzeń pokazanych przez liczne dokumenty i konkretnym nastawieniem porównania tego co zobaczy to z książką, to z filmem. Obnaża w ten sposób mechanizm naturalnej skłonności do łatwego oceniania i "gdybania" w dyskursie o zmarłych znanych postaciach. Jego spektakl jest jakby odpowiedzią na prowokację rzuconą przez samego Zdzisława Beksińskiego, który w 1970 pisał w liście do Marii Turlejskiej: "Robię sobie w listach trzy biografie, każda inna (...) za swój święty obowiązek uważam wytworzenie zamętu w głowach szperaczy i przyczynkarzy do historii sztuki polskiej w drugiej połowie XX w. (...) Nie ma w tym (dbam o to) ani obrazu epoki, ani obrazu mojej psychiki, bo ten, od kiedy się dowiedziałem, że scripta manent, staram się gruntownie zakłamać".

Bliskość w czterech ścianach

Brawa za scenografię dla Weroniki Ranke. Widz wchodząc na małą scenę teatru, gdzie pokazywany jest spektakl, czuje, jakby wchodził do mieszkania Beksińskich na warszawskim Służewie. Przechodzi korytarz, mija meblościankę i toaletę. Widownia szczelnie otacza salon. Aktorzy niejednokrotnie podchodzą tak blisko widza, że można odnieść wrażenie, że siedzi się wraz z bohaterami przy jednym stole w kuchni i dywaguje o smaku zupy.

Na scenie często pojawia się kamera. Wtedy oglądamy Beksińskich na rejestrowanych przez nią kadrach, jakbyśmy odtwarzali nagrania z kasety VHS. Amatorskie, z niedoskonałymi, czasem nieostrymi kadrami.

O nastroju spektaklu przesądza muzyka Kamila Patera. Stanowi doskonałą współrzędność dla emocji poszczególnych scen i staje się dla nich udanym komentarzem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji