Artykuły

Renesansowy Dutkiewicz

Trudno określić czy bardziej czuje się Polakiem, czy Holendrem. Podczas meczu Polska-Holandia naprawdę nie wiedział komu kibicować

Holandia, która na początku miała być tylko przystankiem w drodze, stała się jego drugą ojczyzną. Święta Wielkanocne, tradycyjnie po polsku, spędzi właśnie tam. Bo choć sercem jest w Krakowie, gdzie od roku wynajmuje mieszkanie, wzywają obowiązki w przydomowym ogródku na wsi niedaleko Eindhoven. Wiosna w kraju tulipanów jest najpiękniejszą porą roku.

Życiorysem Antoniego Dutkiewicza z powodzeniem można byłoby obdzielić kilka osób. Czy zaważyli na tym jego patroni? Przy chrzcie dostał ich aż czterech: Antoniego, Kazimierza, Stefana i Jana i... jakby każdy z nich przeznaczył dla niego inną rolę w życiu. Jedno wie na pewno: choć najwięcej zawdzięcza swojemu śpiewowi, gdyby mógł przeżyć życie jeszcze raz, zostałby chirurgiem. To było jego marzenie. Los wybrał inaczej.

Droga do opery

Na Akademię Medyczną dwa razy zabrakło mu punktów za pochodzenie społeczne; ojciec był nauczycielem i organistą. Aby uchronić się przed wojskiem, wybrał szkolę techniczną w Częstochowie. Potem skończył Politechnikę Gdańską. To w czasie tych studiów zaczęła się jego kariera śpiewaka operowego. Na festiwalu studenckim zdobył pierwszą nagrodę i kole-dzy namówili go na naukę śpiewu u prof. Barbary Iglikowskiej. - To była wspaniała osoba -wspomina. - Nie spotkałem drugiej takiej. Wpoiła mi wiarę w mój talent. Skończyłem konserwatorium. Już na ostatnim roku byłem solistą Teatru Opery i Baletu w Warszawie.

Pierwszy angaż dostał w Operze Gdańskiej. Śpiewał partię Zbigniewa w "Strasznym Dworze". Kiedy w bydgoskim Teatrze Muzycznym obiecano mu mieszkanie, przeniósł się tam. Gdy po roku na konkursie śpiewaczym w Genewie zdobył medal, zaangażowano go do Teatru Opery i Baletu w Warszawie. Występował tu 4 lata. W Krakowie, który obecnie wybrał wspólnie z żoną Barbarą na powroty do Polski, występował gościnnie tylko raz, w Te-atrze Słowackiego, z Szostek-Radkową w "Sinobrodym".

Połowa życia

W Polsce nie miał źle: dobra gaża, ładne mieszkanie, udział w międzynarodowych konkursach śpiewaczych. Gdy wyjechał do Holandii w 1964 r., miał 31 lat. Rok wcześniej został tu laureatem konkursu i zaproszono go na koncerty. Zdecydował się zostać. Nie na stałe. Na kilka lat, ale wszystko się poplątało i z tych kilku wyszło 35. - Już i z mentalności jestem. Holendrem - ocenia. - Bo 35 lat to połowa życia.

Kiedy wybrał obczyznę, był żonaty. Wcześniej szukał okazji do wyjazdu z żoną, nie udało się. - To była błyskawiczna decyzja. Zatelefonowałem do domu z Holandii: "Zostaję, przyjeżdżaj, czekam na ciebie". Bardzo wiele zawdzięczam holenderskim przyjaciołom. Sądzę, że nie zdawali sobie sprawy z trudności, jakie będą ze mną mieli. Azylu politycznego nie dostałem, bo przyjechałem legalnie. Poradzono mi powrót do Polski albo wyjazd do innego kraju. Byłem w kropce. W końcu jednak moja sytuacja wyjaśniła się. Żonę zobaczył dopiero po 6 latach. Kiedy wysiadła na stacji, wstydził się ją pocałować, tak stali się sobie obcy przez tę długą rozłąkę. Bo nawet listy pisał o niczym i przez po-średników, żeby żona nie miała kłopotów. O jej przyjazd starał się przez Kościół w Rzymie, Czerwony Krzyż, ONZ, "Philipsa", ambasadę i znajomych w Polsce. Do dziś nie wie, komu zawdzięcza pozwolenie na emigrację żony, za to wspomina, jak karkołomne pomysły snuł, aby tylko ją ściągnąć.

Trudny początek

Początki Polaka - solisty operowego w Holandii okazały się trudniejsze niż sądził. Owszem, talent otwierał mu drzwi, los i jego charakter zamykały je.

Zaangażowano go na nowy sezon do opery w Amsterdamie. Po wakacjach opera się rozpadła, brakło pieniędzy. Chcieli go przyjąć do jednego z lepszych teatrów, ale do drugoplanowych ról, gdyż pierwsze były już obsadzone. Na to był za dumny. Próbował w operetce, ale w tym czasie zarabiał już dobrze u "Philipsa" i żal mu było porzucić ten fach. Bo skoro nie wyszło jak planował z operą, postawił na technikę. Musiał zarabiać. Z kraju wyjechał z małą białą walizką, w której miał nuty, frak, koszulę i lakierki. Nie przygotował się na to, że zostanie.

- Czasem myślałem: miałem tak dobrze w Warszawie, śpiewałem główne partie. A tu nieogrzewany pokój, potrzeba dokształcania się, aby "Philips" uznał dyplom. Nie poddawałem się, byłem zbyt zajęty od rana do nocy. Od "Philipsa" szedłem na kurs holenderskiego - trudny język, ale opanowałem go, jestem tłumaczem przysięgłym - potem do szkoły muzycz-nej, gdzie ćwiczyłem śpiew. Wierzyłem, że w końcu wyjdę z tego kieratu.

Poszedł do radia. Przesłuchanie jak zwykle wypadło super, rzecz rozbiła się o finanse. Był nieznany. Kiedy jednak podwojono stawkę, wyśpiewał w radiu bogaty repertuar. Wykładał też w konserwatorium, ale ostatecznie został przy "Philipsie". To była jego podstawa do życia i emerytury. Samodzielna praca w instytucie badawczym, nad tarciem i zużyciem materiału w ruchu, wyjazdy na kongresy i szkolenie młodych inżynierów bardzo mu odpowiadały.

Homeopatia zamiast chirurgii

Pozostając wierny swoim marzeniom o medycynie, w soboty i niedziele przez 6 lat studiował homeopatię. Mógł otworzyć prywatną praktykę. Uznał, że to ograniczyłoby jego podróżowanie po świecie, bo nie mógłby zostawić pacjentów. Podobnie było z nauką śpiewu. Uczył tylko przez pół roku.

Czy nie zmarnował talentu?

- Ależ skąd! - zaprzecza. - Cały czas śpiewałem! I to dużo. W repertuarze miałem około 30 partii operowych, liczne oratoria i pieśni. Występowałem w wielu operach, koncertowałem w Hadze, Rotterdamie, Amsterdamie i wielu innych miastach, wygrywałem konkursy śpiewacze. Tylko musiałem podwójnie pracować. Kiedy angażowano mnie do opery, na próby i występy brałem urlop u "Philipsa". Czy w Polsce miałbym lepiej? Nie sądzę.

O tym, że jest śpiewakiem operowym, u "Philipsa" dowiedzieli się po 2 latach jego pracy, gdy ukazał się artykuł o nim. Koledzy myśleli, że to jego brat. Dlaczego trzymał się i techniki i śpiewu? - Lubiłem jedno i drugie. Nie wiedziałem, w którym kierunku pójdę, a przede wszystkim czekałem na żonę. Holandia mi się nie podobała, wydawała mi się za mała, za równa, przeludniona i wycywilizowana.

Jak został Holendrem?

Występował też w Niemczech, ale nie chciał śpiewać po niemiecku. Zastanawiał się nad Francją i Szwajcarią. I to odpadło. Planował, że gdy przyjedzie żona, wyjadą do Kanady. Wtedy jednak stał już dobrze na nogach i choć od razu pojechali w podróż po Europie i mogli wybrać miejsce na życie, szkoda było zaczynać wszystko od nowa. Tak więc przez to, iż władze nie wypuszczały jego żony z Polski, został Holendrem.

Obywatelstwo holenderskie dostali razem z żoną. Sąsiedzi i przyjaciele bardzo życzliwie ją przyjęli. Ona tęskniła za Polską, za matką, dopiero z czasem doceniła uroki życia w Holandii.

- Holendrzy patrzą na obcego jak kot z drzewa: przyglądają mu się bacznie, ale jeśli przekonają się do niego, wtedy przyjmują go jak swego, I co ważne, ta przyjaźń zostaje. Nie tak jak w Polsce, gdzie ludzie się pokłócą i koniec znajomości. Co mi się u nich podoba? Na początku raziło mnie ich zorganizowanie, teraz bardzo je cenię. Doceniam też ich tolerancję, punktualność i solidność oraz to, że nie wyzewnętrzniają się aż nadto i nie narzekają. Każdy dom ma swój krzyżyk, mówią, więc po co drugiemu dokładać swoje troski. U nich jest zawsze dobrze. Pewnie taka postawa ma swoje minusy, ale przyzwyczaiłem się do pogodnych twarzy. W Polsce sporo rzeczy mnie denerwuje i bałbym się mieszkać tu na stałe. Irytuje mnie brud i wieczne narzekanie. Chociaż polska gościnność mi się podoba, niepotrzebnie jest tak rozrzutna. Holendrzy też są szczodrzy, lecz oszczędniejsi.

Kraków - miejsce powrotów

Wady i zalety jednej i drugiej strony można mnożyć, a serce Polaka i tak ciągnie do Polski. Miejsce powrotów wybierali spośród Warszawy, Gdańska, Torunia i Krakowa, który wygrał. - Chodzę tu po muzeach i wystawach, biegam na wszystkie sztuki, opery i koncerty - mówi pan Antoni. - Tak jest przy każdym powrocie. Sycę się historią i sztuką Krakowa.

Medale z międzynarodowych konkursów śpiewaczych przekazał swojej macierzystej uczelni w Gdańsku. Przez 35 lat na obczyźnie stworzył wiele wspaniałych i niezapomnianych kreacji, o czym świadczą nagrane płyty i pochlebne recenzje w holenderskich gazetach. Recenzje te z reguły zaczynały się: Polak, bas baryton Antoni Dutkiewicz... Zawsze propagował polską muzykę, podkreślał i podkreśla swoją polskość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji