Artykuły

Teatr to prawdziwy

Jak daleko sięgam pamięcią, ifentt Dramatyczny w Gdyni nie odnosił na ogół większych sukcesów artystycznych. Nie cieszył się też specjalnym zainteresowaniem ani krytyki, ani publiczności. Obejmując w drugiej połowie bieżącego sezonu jego dyrekcję Antoni Baniukiewicz, jako człowiek w tej materii doświadczony, określił przede wszystkim wykrystalizowaną koncepcję repertuaru, ale i metody jego realizacji. Od reżysera, od jego indywidualności i talentu zależy przecież w ogromnej mierze poziom artystyczny przedstawienia.

Do inscenizacji pierwszej pozycji zaprosił Romanę Próchnicką, byłą aktorkę, długoletnią reżyserkę Starego Teatru w Krakowie, nie tylko artystkę rozumiejącą i czującą współczesny teatr, ale i świetnego pedagoga, osobę umiejącą kierować zespołem. Jak wiadomo, Próchnicka była wykładowczynią krakowskiej szkoły teatralnej, dyrektorem teatru w Kaliszu. Mimo to, muszę wyznać ze skruchą, kiedy dowiedziałam się, iż sztuką rozpoczynającą nowy etap gdyńskiego teatru będzie "Largactil" Choromańskiego, nie byłam wolna od obaw.

Już jako autor "Zazdrości i medycyny", laureat nagrody młodych Polskiej Akademii Literatury, Michał Choromański pisze swą pierwszą sztukę "Człowiek czynu" i mimo, że spotyka się ona z bardzo nieprzychylnym odbiorem, jednak autor przyznaje się publicznie, że ma zamiar poświęcić się odtąd wyłącznie działalności dramatopisarskiej, ponieważ opisowość prozy - jak mówi - całkowicie mu obrzydła. Na szczęście słowa nie dotrzymał, bo jak się ostatecznie okazało, Choromański pozostał przede wszystkim wielkim talentem epickim.

Trzeba jednak wiedzieć, jaka to siła naprawdę ciągnęła autora ku dramatowi. Otóż w ciągu dziewięcioletniego (1924-1933) pobytu w Zakopanem, obracając się w kręgach tamtejszej bohemy artystycznej, Michał Choromański zaprzyjaźnił się ze Stanisławem Ignacym Witkiewiczem i mimo późniejszego rozluźnienia znajomości - długie lata pozostawał pod wrażeniem niezwykłej osobowości autora "Szewców". Szczególnie właśnie fascynowały go dramaty Witkacego. W latach 1927-1929 przetłumaczył je na język rosyjski.

Niestety, jego własnym sztukom, mającym do pewnego stopnia naśladować twórczość wielkiego mistrza, krytycy wytykali liczne słabości i błędy techniczne, wśród nich niemożność uwolnienia się od narratora oraz przepełnianie didaskaliów szczegółami nie dającymi się zrealizować na scenie. "Szkoła marmuru", "Syrenie miasto", "Malatuli", "Przechadzka między dobrem a złem" weszły w skład wydanego w 1954 tomu "Cztery sztuki bez znaczenia". Czyżby więc z czasem i sam autor zaczął wątpić w walory swoich utworów scenicznych?

Ostatnia sztuka Choromańskiego, komedia satyryczna "Largactil", opublikowana została w 1961 w "Dialogu" i od razu Teatr Polski w Warszawie przystąpił do jej realizacji. Jednak tuż przed premierą wkroczyła cenzura i spektakl światła dziennego nie ujrzał. Rzecz z pozoru jest bardzo niewinna, krytyka naszego społeczeństwa. Kiedy jednak zastanowić się głębiej, można dostrzec oskarżenie całego ówczesnego systemu. Tytułowy Largactil to lek psychotropowy, działający otępiająco. Jest to aluzja do tłumienia norm etyczno-moralnych, ambicji intelektualnych, artystycznych, zasad kultury i obyczajów, właśnie przez demoralizujący system społeczny. Jego krytyka dokonuje się dzięki spojrzeniu na polską rzeczywistość oczyma osoby przybyłej spoza naszego bloku. Jest w tej sztuce kilka odwołań literackich, m. in. do "Nosorożca" Ionesco, do mitu o Cyrce, do "Folwarku zwierzęcego" Orwella (bohaterka przyjeżdża z Grecji, ludzie, których spotyka, chrząka ją, mają świńskie głowy).

Prapremiera "Largactilu" odbyła się 13 maja 1989, właśnie w Teatrze Dramatycznym w Gdyni. Romana Próchnicka poszła w swej interpretacji znacznie dalej, niż śmiałby pomarzyć sam autor. Zaoatrzyła w istotny sposób wymowę sztuki, w usta Doktora wkładając monologi, których nie ma w tekście, a które nadają szerszy kontekst dramatowi i stanowią klucz do jego scenicznej głębi. Zmieniając zakończenie sztuki reżyserka nakazuje Cyrdżance po zażyciu Largactilu też przeistoczyć się w zwierzę, czym podkreśla niejako demoralizujący wpływ systemu i niemożność obrony przed tą demoralizacją. Próchnicka potrafiła tu wykorzystać, wygrać na plus to, co uznawano do tej pory za niedociągnięcie dramaturgii Choromańskiego, mianowicie wszechwiedzącego narratora. Stosując konwencję groteski, nadaje tej postaci charakter, jak gdyby podświadomości czy wewnętrznego głosu Cyrdżanki, idealnie wkomponowując ją w całość.

Co jednak najistotniejsze, inscenizacją "Largactilu" Romana Próchnicka wykonała przepiękny gest wobec nie żyjącego już autora, spełniła jego wielkie, choć może nie w pełni nawet uświadamiane marzenie: w nieprawdopodobny wręcz sposób "uwitskacowiła" jego sztukę, dobudowując niejako ponad tekstem klimat i nastrój, tak charakterystyczny dla dramatów autora "Szewców" i przydając Choromańskiemu sporo Witkacowskiego surrealizmu. Zwłaszcza w kolorycie i rysunku postaci, m. in. choćby przez udemonicznienie Doktora, a także spiętrzenie; absurdalnych sytuacji. Jak doskonale czuje Próchnicka Witkacego, świadczyła najlepiej jej krakowska inscenizacja "Gyubala Wahazara" sprzed bodajże czterech lat.

Idealne wręcz jest tempo przedstawienia, jego rytm; wierzyć się nie chce, patrząc na spektakl, co reżyserka potrafiła wydobyć z zespołu aktorskiego! Bo jest to także aktorsko niezłe przedstawienie. Przekonująco rolę Cyrdżanki buduje Urszula Kowalska. Z początku pełna wdzięku i elegancji, pod koniec przeistacza się w istotę prawię wulgarną w zwierzęcej zmysłowości. Znakomicie prezentuje się Stefan Iżyłowski jako sataniczny Doktor-psychopata, najbardziej chyba witkacowski w tej inscenizacji. Można tu też odnaleźć kilka rewelacyjnych wręcz epizodów. Popa Ludmiły Legut, oparta głównie na motywie nienasycenia erotycznego, jest z całą pewnością najkomiczniejszą sylwetką, zagraną z pełnym temperamentu profesjonalizmem. Bardzo zabawna, lepsza od niejednej kucharki z różnych "małych dworków", jest Wikta Anny Komornickiej. Albo wspaniała Bykowska Haliny Gerhard, czy budzący salwy śmiechu już samym pojawieniem się Listonosz Zbigniewa Jankowskiego. Duża w tym zasługa reżyserki i scenografa, którzy potrafili wyeksponować najbardziej charakterystyczne cechy poszczególnych aktorów i przy ich pomocy zindywidualizować komicznie postaci. Do udanych ról można zaliczyć Przemycia Jerzego Stanka i Roladę Andrzeja Dębskiego. Sympatyczna parę tworzą Jolanta Zarzycka (Córeczka) i Wacław Rogucki (Krzysztoforski).

Walor tej inscenizacji stanowi plastyka. Scenografia Pawła Voglera jest, nie tylko piękna, ale przede wszystkim znakomicie wspomaga myśl inscenizacyjną. W akcie II - dzięki odsłonięciu wnętrz na obu kondygnacjach domu - na scenie panuje ruch, co zapobiega ewentualnej monotonii, a dzięki sprawnemu prowadzeniu spektaklu nie przeszkadza w odbiorze. Ale perłą, o czym wspomniałam wyżej, są w tej inscenizacji kostiumy i charakteryzacje. Dzięki nim każda scena utrwalona na fotografii byłaby samym w sobie zjawiskiem artystycznym. Z jednej strony wydaje się, że te postacie malarsko mogłyby istnieć i bez tekstu, z drugiej zaś widać, jak wspaniale się do niego odnoszą, wzbogacają go i dookreślają.

Sugestywną jednolitość zapewniła przedstawieniu wręcz perfekcyjna synchronizacja słowa, ruchu, dźwięku i obrazu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji