Artykuły

Sąd nad rewolucją

LUBIĘ przeglądać w archiwum stare akta (...) Ostatnio znalazłem dokumenty, która mną wstrząsnęły, zirytowały mnie i zdumiały - powiada narrator sztuki Daniela Ala: "Będę mówić tylko prawdę" - Dotyczą one pewnego politycznego procesu. Otóż w 1919 r. Senat Stanów Zjednoczonych wyłonił specjalną komisję w charakterze sądu nad... Rewolucją Październikową. Jest to fakt historyczny - proces taki odbył się naprawdę". I oto, po tych słowach, ukazuje się sala sądowa, w której przed pięćdziesięciu laty rozpoczęły się obrady komisji, utworzonej uchwałą Senatu USA...

Dziwny był to proces. Aby zrozumieć jego przebieg, atmosferę, mechanizmy, trzeba wczuć się w owe zaprzeszłe czasy. Inaczej wyda się jakimś groteskowym nieporozumieniem. Trzeba więc dostrzec ostry podział charakteryzujący ówczesne społeczeństwa europejskie i społeczeństwo amerykańskie, które - jak nigdy - wydzieliły w sobie warstwy konserwatywne i postępowe. Postępowe - z sympatią i nadzieją patrzyły na rewolucję. Konserwatywne - ze zgrozą, jako na szarganie togo, co w tak zwanym "normalnym" tyciu najświętsze. Dla jednych więc była rewolucja zapowiedzią odnowy moralnej i egzystencjalnej społeczeństwa. Dla drugiej natomiast - zagrożeniem interesów materialnych poprzez zakwestionowanie prawa własności.

Sztuka Daniela Ala, zaadaptowana dla sceny telewizyjnej przez Andrzeja Wydrzyńskiego jest dobrym dokumentem tamtych czasów. Odzwierciedla panującą wówczas atmosferę intelektualną. Ukazuje, w jaki sposób ludzie nie mogą znaleźć wspólnego języka dlatego tylko, że reprezentują przeciwstawne obozy polityczne, jak w momencie, kiedy dochodzi do gwałtownej konfrontacji postaw u jednej i drugiej strony znika ogłada, uprzejmość, takt. Na ich miejscu pojawia się niezamierzone bądź zamierzone krętactwo, sofistyka zamiast argumentów, tendencyjność w interpretowaniu faktów.

"Będę mówić tylko prawdę" - pokazany w piątek - to utwór ciekawy. Należy on do gatunku teatru faktów ", który usiłuje oddać pełny głos rzeczywistości, bez zbędne - z jego punktu widzenia - fabularyzacji zdarzeń. Teatr faktów ogranicza rolę narratora do funkcji wypowiadacza niezbędnych komentarzy. Szkoda właśnie, że narrator Ala mówi zbyt wiele. Staje się przez to propagandystą nie najwyższej jakości, gubi ton dramatu: migotliwą wymianę racji, ich samounicestwianie. Niepotrzebnie podkreśla swój dystans wobec zdarzeń, gdyż samo czasowe umiejscowienie akcji, jej odległość - robi to za niego. Mówiąc zaś, że było tak a tak, że my wszelako odczuwamy teraz rzecz całą inaczej - staje się trywialny i odnosi się wrażenie, iż lęka się, by odbiorca nie odczytał prezentowanych zdarzeń inaczej niż on, by - przypadkiem - nie opowiedział się po stronie komisji. To niepotrzebne.

Komisja dobrana była znakomicie. Miała jednakże świetnych przeciwników. Chociażby Johna Reeda, czy dziennikarkę amerykańską, która spędziła w Rosji porewolucyjnej wiele miesięcy i podczas procesu usiłowała w sposób obiektywny zdać relacje z zaszłych w niej zdarzeń. Stosunek przeciwników do zwolenników rewolucji ujawniał się jako relacja tych, co po jej stronie byli zaangażowani wobec tych, co ją biernie jedynie obserwowali. Stosunek pierwszych był aktywny i rozumiejący. Drugich - nie. Ci drudzy bowiem rejestrowali tylko wyrwane z kontekstu fakty, które komisja łączyła w całość za pomocą konserwatywnych kategorii rozumienia świata. W rezultacie spektakl nie był grą aktorów, a walką między różnymi sposobami interpretowania rzeczywistości. Przeszkadzał tylko narrator ze swym natręctwem. I tylko reżyserowi - Lechowi Wojciechowskiemu zawdzięczamy, że widzieliśmy widowisko ciekawe, a nie zilustrowaną przykładami mowę propagandową.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji