Artykuły

Świderski gra Fryderyka

Mit o teatrze Nowaczyńskiego życiorys posiada dosyć złożony, tworzyły go po równi wspomnienia o wielkich kreacjach aktorskich, powstałych dzięki temu tworzywu, jak też polityczne skandale, których bohaterem lub inicjatorem bywał chętnie autor "Cara Samozwańca". Związany w młodości z młodopolską bohemą krakowską, dedykujący jej swe libertyńskie "Facecje sowizdrzalskie" był Nowaczyński w okresie przed 1914 rokiem konkurentem Boya w ostrości dowcipu, był koronnym dostarczycielem ról dla wielkich aktorów epoki, zwłaszcza dla Ludwika Solskiego. W okresie międzywojennym pochłania Nowaczyńskiego w coraz silniejszym stopniu działalność dziennikarska, publicystyczna, polityczna; związany z endecją stał się rzecznikiem jej błędnych koncepcji narodowościowych, głosił je z temperamentem, który cechował go zawsze. Bo spalał się Nowaczyński w walkach, w satyrycznych polemikach, w pamfletach, pojedynkach, bijatykach.

Był typowym pisarzem gazetowym, widać to w jego stylistyce i słownictwie, widać w jego artykułach i sztukach. Może mniej w "Cyganerii warszawskiej", którą jako pierwszą po wojnie Inscenizację Nowaczyńskiego dał w Teatrze Wybrzeże dyr. Hebanowski, stokroć bardziej w "Wielkim Fryderyku". Tu pełno Jest gazetowego żargonu, gazetowej ąuasi-wynalazczości słowotwórczej, gazetowego pośpiechu w budowle efekciarskich hipotez i efektownych aforyzmów.

Byłoby błędem traktować z powagą historiozoficzne refleksja, jakimi faszeruje Nowaczyński swój dramat o sławnym królu pruskim, który kładł podwaliny pod nowożytne imperium germańskie, przygrywając sobie na flecie, udając miłość do poetów i zabawiając się osobistym udziałem w hodowli merynosów. Nowaczyński każe wygłaszać swemu Fryderykowi wiele maksym przewrotnie słusznych, część z nich dedykując Polsce i Polakom.

Wpisuje też w plener Sans-Souci kilka polskich person z biskupem warmińskim (ówczesnym poddanym Fryderyka) na czele, jest w całym tym galimatiasie sytuacyjnym wiele okazji, by któraś z postaci wygłosiła bon mot dziwnie aktualny, czy jakąś aluzję, co pachnie jasnowidztwem, gdy się wspomni, iż pisał Nowaczyński swój dramat w roku 1909. Ale powtórzmy! - nie jest "Wielki Fryderyk" sztuką sensu stricto historyczną, choć traktuje o bohaterach z planu historii; nie jest też sztuką polityczną, choć politycznych aluzji w niej tak wiele. To po prostu wielki stragan z paradoksami, których wyprzedaż prowadzą z korzyścią dla siebie aktorzy. Taki punkt patrzenia na ten tekst osobiście bym doradzał, zwłaszcza że jedynie on pozwala nam na to, iżby się tym tekstem bez reszty cieszyć...

A cieszyć się trzeba, gdyż dzięki Nowaczyńskiemu możemy oto oglądać Jana Świderskiego w roli tak wielobarwnej, bogatej w psychologiczne odcienie, zezwalającej na ekwilibrystyczny popis techniki. Swiderski odczuwa dla swego bohatera wyraźną sympatię, w czym bliski jest legendarnym poprzednikom, Solskiemu i Kamińskiemu. Ale widząc w Fryderyku jego wielkość, nie waha się ujawniać jej właśnie przez cechy śmieszne, małostkowe, patologiczne. Wielki Fryderyk staje się dzięki temu bardzo ludzki, jego kabotynizm chwilami prezentuje się niemal sympatycznie. Kabotynizm! - to trafne określenie: Swiderski akcentuje, że ten starzec właściwie stale gra, dzięki czemu otoczenie traci zdolność do o-ceny jego rzeczywistych intencji. A może król Prus jest już jedynie kukłą? Złą kukłą z piekielnej menażerii? Podobną kukłą stał się pod koniec swego życia Hitler. Swiderski potrafi ujawnić nieoczekiwaną zbieżność tych dwóch tragigroteskowych herosów prusactwa. Ten obiektywny sens roli i tamta subiektywna sympatia aktora nie wykluczają się przy tym, a świadczą dowodnie, z jakim arcymagiem aktorstwa dane nam jest obcować...

"Wielki Fryderyk" jest właściwie scenariuszem dla jednego solisty, stwarza jednak szanse jeszcze dwóm aktorom. To odtwórcy ról starego jenerała Hansa Zietena i biskupa Krasickiego. Zietena gra Ignacy Machowski. Już samą zewnętrzn ością sylwetki akcentuje ton roli: służbistość starego wojaka sąsiaduje tu z uczciwością, Machowski w wielkiej scenie kłótni jenerała z królem dorównuje Swiderskiemu. Pięknie to rozegrana sekwencja! Sceny biskupa Krasickiego mniej są może barwne już w samym ujęciu autorskim, Jerzy Kamas z dużą plastycznością tonu przekazuje nam złożoność gry, jaką w Sans-Souci prowadzi o interesy własne, familiantów i ojczyzny ksiądz biskup. Partnerują mu Katarzyna Łaniewska jako pełna godności, a i wdzięku jenerałowa Skórzewska oraz Antoni Pszoniak nieco abominacyjny w swej dworskiej giętkości markiz Lucchesini. Z pozostałych wykonawców wymienić jeszcze trzeba Piotra Pawłowskiego (von Rohdich), Stanisława Libnera (Gockowsky), Bohdana Ejmonta (Bischofswerder).

Osobne miejsce należy się w mej relacji scenograficznej kompozycji widowiska. Była ona dziełem Mariana Kołodzieja, artysta wyczarował ze sceny Ateneum urzekający obraz rokokowych wnętrz pałacowych. Obraz pełen dowcipu i gracji, a stanowiący zarazem pomocne aktorom, bo przesycone nastrojem i światłem tło. Reżyser Józef Gruda starannie wyeksponował w nim aktorskich protagonistów, pomysłowo rozwiązał ceremonialne układy dworskie. Udał się twórcom ten spektakl...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji