Artykuły

"Życie jest proste"

"Biedermann i podpalacze" Maksa Frischa w reż. Torstena Münchowa w Nowym Teatrze w Słupsku. Pisze Justyna Borkowska.

Nawiązujący do filmu Roberto Benigniego, tytuł recenzji, natrętnie nasuwa się po obejrzeniu spektaklu "Biederamnn i podpalacze", którego polsko-niemiecka premiera odbyła się 2 grudnia w Teatrze Nowym im. Witkacego w Słupsku.

Tekst Maksa Frischa, jego przesłanie i liczne odniesienia do współczesności były przedmiotem już wielu omówień. W zaproszeniu na spektakl do Teatru Nowego napisano, że jest to sztuka "o tym jak przyzwolenie społeczne (ze strachu, może z wygody) umożliwia rozwój niektórym szkodliwym ideom, które biorąc "na rozum" nie powinny były nigdy zaistnieć. (...) Podstawowym przekazem pozostaje jednak zwrócenie uwagi na indywidualną odpowiedzialność każdego z nas za "przymykanie oczu" na wszelkie ewidentnie negatywne sytuacje..."bo nas to nie dotyczy"..." (https://www.facebook.com/gregory.adamz, 2 grudnia o 14:13 Słupsk)

Spektakl w reżyserii Torstena Münchowa bardzo dobrze realizuje zamysł autora tekstu. Treść i forma wprowadzają sztukę Maxa Frisha w gatunek moralitetu i taką linię przedstawienia wraz z z realizacją koncepcji "teatru bez iluzji", przyjęli reżyser wraz z scenografem Tobiasem Nachtrodtem.

Jerzy Karnicki - tytułowy Biedermann - czyta gazety i niby stąd czerpie wiedzę o świecie, a tak naprawdę: boi się, a "swoje wie". Jego taktyka: robić tak żeby nie pomyślano o mim jak o mieszczuchu bez poczucia humoru, żeby nie narobić sobie wrogów - jak pokazuje ta historia, nie przynosi dobrych skutków ni w relacjach międzyludzkich ni społecznych.

Motyw sztuki Frischa: "najważniejsze to zachowywać pozory" - idea nienasyconego, wciąż pretendującego filistra, jest tematem obecnym w literaturze i sztuce od XIX wieku. Spektakl, z założenia w sposób bardzo prosty, pokazuje jak (dzięki zmianom społeczno-gospodarczym) filister się bogaci (Biedermann - także na prawach oszustwa, handluje płynem do włosów) a główną jego obawą jest strach, żeby tego nie stracić. Dlatego filister - zakała społeczna, nie chce żadnych zmian, nawet kiedy wróży to katastrofę.

Jak na moralitet przystało, sumieniem bohatera targają głosy: rozsądku (żona) i występku - występku przeciw cnocie prawdy. Biedermann żyje w obłudzie i grze pozorów, które sam przybiera. Sentencja: "żeby tylko nie pomyśleli" - towarzyszy każdej jego refleksji. Wciąż się boi o utratę status quo; boi się być podejrzanym, boi się być oskarżonym - dlatego boi się wezwać policję, a w niewygodnych sytuacjach próbuje wyręczać się żoną.

Tragiczny finał jest znany widzowi właściwie od początku; jest nie wyczuwalny a wręcz zapowiadany! Urzeczywistnia się "na naszych oczach" "dzięki" konserwatywno-mieszczańskiej moralności i obawie "o to co moje" - każdego z nas - przecież Biedermann to moralitetowy everyman...

Biedermannowi spłonie wszystko w pożarze wywołanym... od jego własnych zapałek, którymi wcześniej podpalał sobie cygara - synonim luksusu.

Pożar w sztuce ma wymowę symboliczną i proste przełożenie z praw fizyki na prawa społeczne: dzięki ignorancji jednych rosną aspiracje drugich. Pożar rozprzestrzenia się szybko aż staje się niemożliwym do opanowania.

Tytułowi podpalacze: Jan Kowalski (Dominik Nowak) i Willy Eisenring (Igor Chmielnik) po prostu działają, robią swoje. Nie ukrywając zamiarów, dzięki kilku drobnym komplementom - kilku prostym akordom na ambicji gospodarza, zagnieżdżają się w jego domu. Odtąd sukcesywnie rozstawiają beczki z benzyną, rozwijają lont by na końcu poprosić o zapałki.

Eisenring z wynikającą z etymologii nazwiska żelazną postawą (elokwentny, obyty, sprytny Mefisto) oraz grubiański i prosty, a nawet bezczelny lecz sprytny - Jan Kowalski (symboliczny każdy z nas) - szczerze opowiadają Biedermannowi o swoich "dokonaniach" - kolejnych podpaleniach i dość powoli (ciągle im czegoś brakuje) acz konsekwentnie zmierzają do spalenia kolejnego, tym razem jego domu.

Ale w tym czasie, korzystając z okazji, można się jeszcze dobrze napić i najeść... "Gość w dom - Bóg w dom"...

Rola grubiańskiego Kowalskiego w wykonaniu Dominika Nowaka zasługuje na akapit pochwał; to rola jakby napisana dla tego aktora! Świetna gra ciałem: gesty, mimika, sposób poruszania się i jedzenia - gorzka prawda z dozą słodkiej ironii. Dopracowany sposób mówienia postaci (min. akcentowania nazwiska Biedermanna), świetnie przekuje grubiańskość ale i szczerość zachowania.

W tej sztuce wszyscy mówią prawdę, która nota bene jak wypowiada Willy: "jest najlepszym kamuflażem". Kłamie i oszukuje (sam siebie) tylko Biedermann, który po prostu nie chce, woli nie widzieć.

O tym, co wkrótce nastąpi informuje widza Postać - Głos (sumienia?), który z początkowego "to jeszcze nie dziś. Chwała!" zmienia się w przeraźliwy okrzyk "Biada!". Głos, jednoosobowy Chór (Krzysztof Kluzik), dzięki talentowi aktora i efektom dźwiękowym, naprawdę wybrzmiewa. Są niczym słowa Wyroczni, które faktycznie się sprawdzają: Biedermann ulegnie występkowi i strawi go piekielny ogień.

Świetna muzyka stwarza oniryczny klimat odrealnienia dając przy tym poczucie realnej grozy. Początek spektaklu - nieobojętne dźwięki i ruchy postaci - widm (chocholi taniec), można powiedzieć: wieje podziemiem. Do tego biała, sterylna, niemal szpitalna scenografia domu aż narzuca skojarzenie z domem wariatów, co biorąc pod uwagę nieracjonalne zachowanie gospodarza, wydaje się być słusznym tropem.

Białe ściany na słupskiej scenie, nie tylko w metaforze, stały się najlepszym tłem dla tej projekcji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji