Artykuły

Rodowody

TEGOROCZNY sezon zaczął się wspaniale, najlepiej jak można sobie wyobrazić, bo odkryciem repertuarowym, wzbogacającym wątły zasób dramaturgii rodzimej o nową, niesłychanie cenną, pozycję. Myślę tu o "Wielkim Fryderyku" Adolfa Nowaczyńskiego w Teatrze Ateneum. Gwoli ścisłości należy zauważyć, że pierwszy odkrył tę sztukę dla naszej teatralnej współczesności Kazimierz Dejmek, wystawiając ją w Łodzi. Dobrze zatem, że Teatr Ateneum poszedł świeżym trepem, przyczyniając się w ten sposób do oddania sprawiedliwości wybitnemu pisarzowi, którego dramaty zaiste godne są wydobycia z niepamięci.

"Wielki Fryderyk" napisany w roku 1909, jako druga z dramatycznych kronik historycznych tego pisarza, jest dziełem niezwykle trudnym do wystawienia. Inscenizator musi dokonać wyboru spośród 352 stron druku. Przy czym wybór jest dodatkowo utrudniony jakością. Ludwik Solski tak oto wspomina swoją pracę nad prapremierą "Wielkiego Fryderyka":

"Przy niejednej scenie sam ze sobą walczyłem, tak były udane, talk by się chciało je zatrzymać, ale cóż - w teatrze czas ma swoje prawa, z którymi nie należy wojować."

Co z tego bogactwa wybrał adaptator i reżyser Józef Gruda? Przede wszystkim problematykę, która z punktu widzenia narodowych doświadczeń historycznych jest współcześnie niesłychanie ważka. Dlatego też utwór napisany na początku naszego stulecia zabrzmiał na scenie Ateneum tak, jak gdyby powstał współcześnie i zawierał przemyślenia na temat tak niedawnych, niezwykle dramatycznych losów naszego społeczeństwa.

Gruda potrafił z obfitego materiału dramatycznego wykreować rodowód współczesnych totalizmów, odkryć przed widzem jego zalążki ukryte w pruskim absolutyzmie. Dlatego w przedstawieniu zaakcentowane zostały np. repliki o zarządzonym przez Fryderyka Wielkiego zabraniu z domów pięciuset polskich dziewcząt i przymusowym ich ożenku z niemieckimi chłopami. Aby stworzyć "rasę". Dlatego w szczególny sposób została zinterpretowana nieszczęśliwa historia miłosna dwóch młodych par, którym Fryderyk nie zezwala na małżeństwo. W tych romantycznych historiach odsłonił Gruda proces wzrastającego ograniczenia wolności osobistej człowieka, który kończyć się może różnie: czynem desperackim bądź złamaniem charakteru (kapitulacja młodego Zietena znęconego widmem przyszłej kariery).

Intelektualnym punktem kulminacyjnym tego wątku jest znakomita scena sporu Fryderyka II ze starym grafem von Zieten, brawurowo rozegrana przez Jana Swiderskiego (Fryderyk) i Ignacego Machowskiego (von Zieten). Obaj aktorzy niesłychanie malowniczo odtwarzają starość swoich bohaterów. Zwłaszcza Machowski kapitalnie łączy niedołęstwo ze stylem wojskowym dzielnego kawalerzysty, generała starej daty. Na początku sceny Fryderyk przytłacza zramolałego Zietena swoją pozycją i przewagą umysłową. Lecz konfrontacja absolutyzmu - w którym liczy się tylko racja stanu, zaś człowiek jest jedynie bezwolnym pionkiem, który musi wykonać posłusznie nawet najbrudniejsze rozkazy - ze światem Zietena, gdzie liczy się uczciwość, godność osobista sprawdzona na polu walki i lojalność wobec innych ludzi, sprawia, że to niedołężny Zieten zaczyna z pasją atakować Fryderyka. Lecz świat wartości Zietena, świat "uczciwych Niemców" w państwie pruskim odchodzi w przeszłość. Fryderyk uświadamia to staremu Zietenowi, kiedy schowawszy go za kotarą, pozwala mu wysłuchać kapitulacji syna, który grzebie własną godność, okazuje się "posłuszny".

Prócz kapitulacji młodego Zietena zaserwowano nam scenę starcia między Fryderykiem II a następcą tronu. Fryderykiem Wilhelmem, który wstawia się za młodymi parami. Leonard Pietraszek, tworzący barwną postać Fryderyka Wilhelma, otrzymał niesłychanie trudne zadanie - w krótkim czasie uprawdopodobnienie zmiany postawy o 180 stopni - od buntu do bezkrytycznego aplauzu. Pietraszek niezwykle przekonywająco pokazał podporządkowującą, paraliżującą siłę wizji potęgi i panowania nad innymi.

Wielki triumf w przedstawieniu święci Jan Świderski, cały czas tworząc kontrapunkt między niedołężnością, śmiesznostkami wieku starczego a przenikliwością umysłową Fryderyka. Pamiętajmy podobne rozwiązanie zastosowane przez tego aktora w "Romulusie Wielkim" Dürrenmatta. Świderski rozśmieszając publiczność, bynajmniej nie ośmiesza jednak swojego bohatera. Potrafi z niezwykłą przenikliwością pokazać jego machiavelliczną wizję świata, sposoby działania politycznego i - na tym tle - gorzkie sądy o naszym charakterze narodowym. Ośmieszony został biskup Krasicki, typowy polski wielmoża, który nie patrzy, jakiej pańskiej klamki się czepia, byle dobrze "ona" płaciła (bardzo wyważona kreacja Jerzego Kamasa). Sceny te tworzą drugi wątek przedstawienia - próbę odpowiedzi na pytanie, dlaczego Polska tak łatwo przegrywała w starciu z absolutyzmem, a potem totalizmem.

"Wielki Fryderyk" stał się nie tylko wspaniale zagranym widowiskiem - trudno wymienić wszystkich wykonawców bardzo dobrych ról - i przecenić iście barokową, bujną wizję scenograficzną Mariana Kołodzieja. Jest także wydarzeniem intelektualnym. Dlatego warto, aby z tego odkrycia repertuarowego skorzystały i inne teatry poza Warszawą i Łodzią. Warto również "pójść za ciosem" i przybliżyć nam - z równym skutkiem - inne dzieła z bogatej spuścizny Adolfa Nowaczyńskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji