Artykuły

Nie tylko głąby zostają aktorami

- Gdybym była nastawiona jedynie na medialny sukces, to pewnie spakowałabym plecak i pojechała do Warszawy. Teraz, kiedy zaistniałam już w telewizji, mam większe szanse dostać pracę w teatrze w Warszawie - mówi ANNA GUZIK, aktorka Teatru Polskiego w Bielsku Białej, serialowa Żaneta z "Na Wspólnej".

Artur Pałyga: Jak to się stało, że zaczęłaś grać w serialach?

Anna Guzik: - Szukałam tego. Jeździłam na castingi do Warszawy. W końcu pojawiły się propozycje.

Coś się zmieniło w Twoim życiu, od kiedy zagrałaś Żanetę?

- Jestem rozpoznawana, co jest dla mnie nowe i dziwne.

Dajesz autografy?

- Tak. Daję autografy. Strasznie śmieszne (śmiech)! Przedział wiekowy moich fanów to 8 do 15 lat.

Niektórzy aktorzy marzą o jakichkolwiek fanach. Choćby o jednym, niewielkim.

- Czasami to jest miłe, czasami bardzo miłe, ale wiesz, ludzie są różni. Bywa nieprzyjemnie. Wyobraź sobie, że siedzę z kimś, jestem bardzo zajęta rozmową, a tu podchodzi do mnie pani z trójką dzieci, brutalnie nam przerywa i mówi:: "Ty! Cześć Żaneta! Mogę se z tobą strzelić zdjęcie?".

I co? Strzeliła sobie?

- Strzeliła. Po krótkim kursie savoir vivre'u...

Jesteś świadomą aktorką.

- Dla mnie to bardzo ważne. Piętą achillesową wielu aktorów jest to, że nie zdają sobie sprawy, kim są, jakie mają warunki fizyczne i jak mogą je zmienić, w jaki sposób prowadzą postać, jak powiedzenie zdania w taki, a nie inny sposób zmienia wymowę całego spektaklu. Ważne jest dla mnie, aby, kiedy gram, pokazać również to, co ja mam do powiedzenia na ten temat, czasami nawet wbrew reżyserowi...

Dobrze się czujesz w Bielsku-Białej?

Tak, choć parę fajnych rzeczy mi uciekło. Miałam na przykład grać u Volkera Schlöndorffa tramwajarkę, która wszczyna bunt w Gdańsku. W końcu nie dali mi tej roli, bo trasa do Bielska jest za długa i nie zgodził się niemiecki producent. Gdybym była nastawiona jedynie na medialny sukces, to pewnie spakowałabym plecak i pojechała do Warszawy. Teraz, kiedy zaistniałam już w telewizji, mam większe szanse dostać pracę w teatrze w Warszawie.

Bycie w telewizji tak działa na warszawiaków?

- A myślisz, że na bielszczan nie? Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, kiedy idę w Bielsku ulicą, którą chodziłam wcześniej osiem lat, i nagle pani kioskarka na mój widok wychyla się z kiosku i woła: "O jejku! O jejku!". Bo zna mnie z telewizji.

Wiedziałaś coś o Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, kiedy starałaś się o pracę tutaj?

- Wybrałam sobie z "Ruchu Teatralnego" kilka teatrów, do których chciałabym pójść i Teatr Polski w Bielsku-Białej znalazł się wśród nich. Wiedziałam, jaki ma repertuar, kto jest w zespole, kto współpracuje z teatrem. Liczyłam siły na zamiary. W niektórych teatrach nie można było przebrnąć przez pierwszy etap starania się o pracę.

A jaki jest pierwszy etap?

- (śmiech) Dodzwonienie się. Nie można się było dodzwonić do dyrekcji.

A do dyrektora teatru w Bielsku udało się dodzwonić.

- Tak. A dyrektorem był Henryk Talar, którego nazwisko przyciągało.

Ach, więc to Talar Cię przyciągnął!

- I dobre recenzje. Wiadomo, że chciałbyś się znaleźć w zespole, który robi dobre rzeczy.

Tymczasem zamiast na Talara trafiłaś na Dutkiewicza.

- Tak i myślę, że wyszło mi to na dobre.

Dlaczego?

- Tomasz Dutkiewicz, jako pierwszy w Polsce, i to trzeba podkreślić, zrealizował nową wizję teatru. Teatru, który pracuje bardzo intensywnie przez cały sezon, dając kilkanaście premier w ciągu roku. I człowiek, który chce być na bieżąco, chce chodzić do teatru, co miesiąc, co półtora może zobaczyć coś nowego, w tym nowe, współczesne teksty, ale także klasykę, także dell'arte. Potem inne teatry w Polsce zaczęły robić to, co robił Dutkiewicz w Bielsku.

Naśladowali Dutkiewicza?

- Albo naśladowali, albo teatr poszedł w tym kierunku naturalną koleją rzeczy.

I to bardzo Ci pasowało?

- Bardzo. Bo praca była różnorodna i zapładniająca umysłowo. Były farsy, komedie, dramaty i były takie teksty, jak "Prezydentki" Schwaba.

Debiutowałaś na bielskiej scenie w "Czyż nie dobija się koni".

- Tak. Poznawałam dopiero moich partnerów teatralnych. Była to rola choleryczki, która sprawuje kontrolę nad swoim partnerem i ma dużą wolę walki. Grałam z Tomaszem Drabkiem i przez dwa następne sezony obsadzali nas we wszystkim razem.

A która rola do tej pory była Ci najbliższa?

- Bardzo lubiłam grać "Songi" Brechta. Jak tak śpiewasz i patrzysz na tych ludzi, i oni na ciebie patrzą, i jest taka bliskość to jest piękne. Bardzo lubię rolę w "Tramwaju zwanym pożądaniem" i w "Milczeniu", dlatego że tam najbliżej jestem tego naturalizmu, który jest mi bliski.

Jakie były te początki w teatrze?

- Bardzo trudne, bo miałam małą rolę, więc niewiele prób. A ponieważ jeszcze nie zaczęłam pracować w teatrze, więc nie zarabiałam. W szkole teatralnej robiło się bardzo dużo, a tu było mało pracy. Tak było przez pierwsze dwa miesiące. Potem nie było już gdzie palca wsadzić.

Młodym ludziom, z którymi prowadzę zajęcia, bielski teatr kojarzy się głównie z Tobą. Z Żanetą. W ogóle uważają, że Żaneta jest jedyną bielszczanką, którą wszyscy znają.

- Łaska pańska na pstrym koniu jeździ. To, co robię w Warszawie, daje mi dużo satysfakcji, bo i scenariusz jest fajny, i rola, i pracuję z ciekawymi ludźmi, uczę się nowych rzeczy, no i zaistniałam w środowisku. Ale to w teatrze zmagam się ze sobą.

Jesteś w Bielsku już siedem lat. O ile na początku to mogło być przypadkowe, to teraz można już mówić o świadomym wyborze.

- Bo to Bielsko jest jakieś zaczarowane! Prawda jest taka, że mam wkoło siebie ludzi, wśród których czuję się bardzo dobrze i pewnie. Nie mam takiej potrzeby, żeby zmieniać dobre na lepsze. Owszem, wcześniej miewałam takie myśli.

Co się zmieniło?

- Poczułam się tu jak w domu. Kiedy poczujesz, że jakieś miejsce staje się twoim domem, to wiele rzeczy się zmienia. Za to często wyjeżdżam. Jeżdżę po Polsce, odwiedzam znajomych. Kiedy siedzę za długo na miejscu, muszę się ruszyć. Bielsko jest takim punktem odbicia.

Dlaczego mówisz, że jest zaczarowane? Co jest takiego w tym mieście?

- Nie wiem. To dziwne miejsce... Może te góry? Może to, że w każdej chwili można poczuć powietrze w płucach? Może ciekawi ludzie? Kilkanaście lat mieszkałam w Katowicach i teraz nie wyobrażam sobie, że mogłabym tam wrócić.

Co jest takiego w teatrze w Bielsku, że wybierasz go zamiast Schlöndorffa?

- Ależ ja bardzo chętnie zagrałabym u Schlöndorffa!

Musiałabyś się przeprowadzić do Warszawy.

- W Warszawie jest ogromna konkurencja, a to niedobrze wpływa na psychikę.

I ludzie zamieniają się w wilczki.

- Czasem tracą ducha. W Bielsku mam poczucie, że jestem u siebie. Chociaż są ludzie, którym i w Warszawie udało się jakoś stworzyć dom. Tylko widzisz, jak się jest wolnym strzelcem, to nie masz możliwości świadomego kierowania swoim rozwojem aktorskim.

To się wtedy odbywa przypadkowo.

- Tak! Od przypadku do przypadku. A jak jesteś wolnym strzelcem, to zazwyczaj obsadzają cię w pierwszej lepszej roli, która jakoś tam do ciebie pasuje. Twoje emploi określa wyraźnie, w czym będziesz grał, w czym cię obsadzą. Natomiast w teatrze repertuarowym masz duże możliwości rozwoju. Jeśli masz szczęście, dostajesz dużo różnorodnych propozycji, czasami wbrew warunkom fizycznym, dzięki czemu można się rozwijać. Moje najfajniejsze role, to te, które dostałam wbrew warunkom.

Dlaczego w ogóle wybrałaś zawód aktorki?

- Widocznie takie było moje przeznaczenie. Jeden znajomy reżyser śmieje się ze mnie i mówi: "Guzik, tylko głąby zostają aktorami!". A ja nie byłam głąbem. Mogłam iść w każdym innym kierunku, ale jak już się zdecydowałam na aktorstwo, to staram się być w tym konsekwentna.

O co chodzi z tymi głąbami, co zostają aktorami?

- To był oczywiście żart, ale wielu aktorów mówi, że mieli bardzo złe oceny w szkole, że sobie nie radzili. A ja nie. Byłam wzorową uczennicą. Nie pasuję do powszechnego wizerunku aktora luzaka, buntownika.

Z czym musiałaś się zmierzyć na egzaminie.

- Przede wszystkim ze sobą. Ze stresem. Większość zdających ma dobrze przygotowane teksty, ruchowo też są przygotowani, a powala ich stres. I tę odporność na stres sprawdzają na egzaminie, bo to ważne w tym zawodzie. Dlatego wpuszcza się delikwenta w bardzo stresującą sytuację, żeby sprawdzić, jak się zachowa. W teatrze jest wiele takich sytuacji, kiedy coś się wali i trzeba szybko z tego wybrnąć.

Jak Cię próbowali zestresować?

- Powiedziano mi: "Proszę nam pokazać trzy kolory: czarny, żółty i czerwony". Jak dostajesz takie zadanie, nie wiesz, czego od ciebie oczekują. Zastanawiasz się, czy nie wyjdziesz na głupa, jak zaczniesz tańczyć, wymachiwać nogami, czy jak staniesz, milcząc. I to jest stres - zmierzenie się z tym pytaniem: "Czego oni ode mnie chcą?!".

Co zrobiłaś?

- Zaczęłam biegać (śmiech). A koleżanka opowiadała, że egzaminator, zresztą bardzo znany aktor, kazał jej podnosić spódnicę w trakcie mówienia tekstu. I cały czas powtarzał: "Wyżej, wyżej, wyżej", co osiemnastoletnią dziewczynę pewnie bardzo denerwuje.

No dobrze. Tradycyjne pytanie końcowe o plany na przyszłość.

- (śmiech) Quo vadis, Aniu Guzik! (wciąż śmiech) Nadal jestem w Bielsku. Nadal jestem w serialu "Na Wspólnej". Chcę pracować nad tym, aby być świadomą aktorką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji