Artykuły

"Kto drzazgi w dłoni nosi?"

"Elementarz" Barbary Klickiej w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Grzegorz Ćwiertniewicz w Teatrze dla Was.

"Elementarz" w reżyserii Piotra Cieplaka nie jest spektaklem łatwym. Prawidłowo. Od Teatru Narodowego wymaga się nie tylko nieprzeciętnego poziomu artystycznego. Oczekuje się również, że na scenie wystawiane będą przedstawienia o wysokim stopniu trudności, przedstawienia, które zaabsorbują widza intelektualnie. Spektakl musi skłaniać nie tylko do refleksji egzystencjalnych. Musi być również swoistą łamigłówką, wymagającą logicznego myślenia i kombinowania, której nie da się rozwiązać natychmiast, ze względu na stopień skomplikowania i złożoności problemów. Trzeba się z nią rozprawiać przez wiele dni, a na pewno godzin. Takie zadanie postawił przed publicznością Cieplak. Nie jest to może przedstawienie arcytrudne, ale na pewno złożone pod kątem wieloznaczności, tak bardzo zresztą w teatrze potrzebnej. Za chwilę wieloznaczność może zyskać nowe znaczenie i będzie sposobem na walkę z cenzurą, której niby nie ma, a która, jak wiadomo, nigdy istnieć nie przestała.

Autorką "Elementarza", na podstawie którego Cieplak stworzył swój spektakl, jest Barbara Klicka, współczesna młoda poetka i animatorka kultury. Za swoją działalność literacką nominowana była do wielu nagród. Kilka już zasłużenie zdobyła. Zasłużenie, bo to poetka utalentowana, trafiająca w punkt, odważna i bezkompromisowa. A takich literatów dzisiaj naszemu krajowi potrzeba. Wypada pogratulować Cieplakowi, że zdecydował się na współpracę z Klicką. Jej teksty są bardzo realne, ale jednocześnie przenoszą do iluzorycznego, choć to nie jest najlepsze słowo, świata. Tę iluzoryczność łączyć należy w tym przypadku z magicznością. Tak w każdym razie odebrać można "Elementarz", o którym naprawdę trudno przestać myśleć.

"Elementarz", jak uważają twórcy, jest próbą opowiedzenia o sprawach elementarnych. Poprzez surrealistyczną historię starają się ponownie ustalić podstawowe znaczenia. Założenie osiągnięte. Na scenie. Założenie osiągane. Przez widzów. Inscenizacja rzeczywiście stała się inspiracją do nazwania na nowo rzeczy, zjawisk i emocji. W przedstawieniu dało się słyszeć Różewicza z "Ocalonego", który szukał nauczyciela i mistrza, aby ten przywrócił mu nie tylko wzrok, słuch i mowę (trochę tak było z Alą, bohaterką spektaklu, o której za chwilę), ale również raz jeszcze nazwał rzeczy i pojęcia oraz oddzielił światło od ciemności (zdaje się, że tego również szukała wspomniana już Ala). Piszę o tym z lekką obawą, że mogę zostać posądzony o infantylizm, ale takie właśnie odniosłem wrażenie, kiedy przyglądałem się zagubionej w rzeczywistości Ali. Żyjemy w czasach, w których na naszych oczach niszczy się autorytety. Czyż nie?

Ala jest główną bohaterką "Elementarza" Klickiej, "Elementarza" Cieplaka i "Elementarza" Mariana Falskiego, pedagoga, działacza oświatowego, specjalisty w dziedzinie ustroju i organizacji szkolnictwa. Ostatni powinien zostać wymieniony jako pierwszy. "Elementarz" Falskiego był najpopularniejszym polskim elementarzem. Był przejawem postępu metodycznego w nauce czytania i pisania. Nic więc dziwnego, że stał się dla Klickiej inspiracją. Trzeba tylko zastanowić się czy zamierzała odczytać go tak, by przywrócić zawarte w nim znaczenia, czy też przywołała go po to, by pokazać, jak niektóre z nich się zdezaktualizowały i nie są już dzisiaj potrzebne. A może jak bardzo te nadane rozmijają się z rzeczywistością? A może jak bardzo ludzie o nich zapomnieli i przez to zatracił się sens i podupadło człowieczeństwo? Te pytania należy postawić również spektaklowi. Nie powstał on na pewno, jak "Elementarz" Michała Zadary, z myślą o najmłodszych widzach, których reżyser zamierzał wprowadzić w fascynujący świat mowy i pisma czy oswoić ich z literami i słowami. Powstał z myślą o dojrzałym człowieku, by stać się dla niego drogowskazem po skomplikowanym świecie, w którym coraz trudniej o szacunek dla wartości.

Ala Klickiej i Cieplaka to dorosła kobieta (powstała ona ze zderzenia dwóch dziewczęcych postaci: Ali z "Elementarza" i Alicji w Krainie Czarów). To trochę taka A., z którą utożsamiać mogą się wszystkie inne kobiety, wcale nie w tym samym wieku. W przedstawieniu rolę Ali kreuje Edyta Olszówka. Z ogromną gracją zresztą. Jej Ala jest z jednej strony przepełniona niewinną dziewczęcością, z drugiej zaś - szaloną zmysłowością. Olszówka, co tu kryć, urzeka swoim świadomym aktorstwem. Wspięła się na bardzo wysoki szczebel teatralnej drabiny. Z lekkością prowadzi swoją postać. Można odnieść wrażenie, że zbudowała ją bez żadnego problemu. Olszówka pokazała po raz wtóry, że doskonale radzi sobie ze skrajnie różnymi rolami. Filigranowa i krucha, ale dzięki ogromnej wewnętrznej sile rządzi całym przedstawieniem. Pomaga jej w tym bez wątpienia charakterystyczny głos. W pierwszej scenie Ala odwiedza swojego ojca (w tej roli Waldemar Kownacki, nieco bez wyrazu) i gani go za zły styl odżywiania, a także zarzuca mu brak właściwej komunikacji (problem komunikacji zostanie wyeksponowany również w scenie, w której to do porozumienia nie dojdzie między Alą i Adamem - Piotrem Grabowskim, kobietą i mężczyzną; będzie nieco jak w "Na wieży Babel" Szymborskiej). Rozmowę córki z ojcem podglądają widzowie trochę jak przez dziurkę od klucza, trochę jak "z podwórka". Dzięki ustawieniu światła odnosi się bowiem wrażenie, że stoi się przed blokiem mieszkalnym i że lampa włączona jest tylko w jednym mieszkaniu. Efekt interesujący.

Zapadnia zjeżdża i Ala trafia nie, jak zdążyliśmy się przyzwyczaić, do ciemnego lasu (chociaż aż takiej pewności mieć nie można), ale do króliczej nory. To zresztą nie ma najmniejszego znaczenia. I jedno, i drugie jest swoistą przepaścią, z której tak samo trudno byłoby się bohaterce wydostać. Nie ma przy niej ani psa, ani kota. Jest sama. Znajduje się z sytuacji podobnej do tej, w której znalazł się Józio z "Ferdydurke" Gombrowicza. Trafia do szkoły, choć nieco innej. Dlaczego? Ala nie wie. Być może po to, by się nauczyć tego, czego się nie nauczyło lub powtórzyć to, o czym się zapomniało. By dojrzeć. Będzie Ala "upupiana", trochę odzierana ze swojego jestestwa (tutaj może trochę nadinterpretowałem). Jej przewodnikami po niezrozumiałym dla niej świecie są Falski Marian (Monika Dryl) i Marian Falski (Bartłomiej Bobrowski). Duet już w tym miejscu trzeba wyróżnić za doskonałą grę aktorską. Kreacje magiczne, dzięki którym magia rozciąga się na cały spektakl. Kreacje baśniowe. Doskonałe określenie. Bohaterowie ci są niejako łącznikiem (w liczbie pojedynczej, bo nie występują osobno) pomiędzy światem nierealnym a realnym. To oni każą zastanowić się czy rzecz dzieje się na jawie, czy też we śnie. Całe przedstawienie jest, jak dla mnie, psychodeliczne, trochę schizofreniczne. Wszyscy bohaterowie zachowują się tak, jak po zażyciu narkotyku, środka psychotropowego, jak opętani przez halucynację (Felek grany rewelacyjnie przez Roberta Jarocińskiego idealnie zaświadcza o takiej właśnie konwencji). To są właśnie prawdopodobnie te czary, z którymi, jak wiadomo, Alicja ma wiele wspólnego. Scala się to doskonale z fantastycznymi układami choreograficznymi zaproponowanymi przez Leszka Bzdyla i ze starannie dobraną muzyką. Całość dopełnia profesjonalna i przemyślana scenografia. Wracając, Dryl i Bobrowski dodają temu przedstawieniu blasku, oddziałują na wyobraźnię, przenoszą swoją grą do innego wymiaru. Są naprawdę genialni. Falski Marian i Marian Falski przeprowadzają Alę przez abecadło, "abecadło", które "z pieca spadło i na głowę nam jebło" (dlatego właśnie musimy na nowo uczyć się poszczególnych znaczeń i wartości). Egzekwują od niej również wiedzę. Przedrzeźniają ją nieco. Nie dają chwili wytchnienia... I tak litera za literą. Każdej przypisana jest jakaś scena, jakaś prawda, jakaś aluzja do rzeczywistości.

Spektakl ten jest w ogóle oceną rzeczywistości, również tej politycznej. "Kto drzazgi w dłoniach nosi?". No właśnie! Kto? To pytanie skierowane nie tylko do ministra środowiska, ale do wszystkich, którzy psują, żeby nie napisać - demolują, ten kraj. Wymowny staje się moment, w którym na scenę wychodzi Dominika Kluźniak (wybitnie poradziła sobie z rolą Celi, ale nie Celą była w momencie, o którym piszę) i informuje publiczność, że realizatorzy pominęli świadomie literę "P", bo w tym przedstawieniu, jak widać, wszystko kręci się wokół tej litery. Dzień po prapremierze wszystko kręciło się znowu wokół "P", bo wokół premiera. Nie da się tego spektaklu opowiedzieć. Trzeba go po prostu zobaczyć. Trzeba go przeżyć po swojemu. To spektakl-rozrachunek, spektakl-manifest, spektakl-apel. W imię spokoju, pokoju i normalności. Trzeba walczyć, póki jeszcze nie wszystko się rozpadło. Nie wolno się bać rozmawiać o drzewach.

***

Grzegorz Ćwiertniewicz - doktor nauk humanistycznych (historia filmu i teatru polskiego po 1945 roku), polonista, wykładowca akademicki, pedagog, autor wydanej pod koniec 2015 roku biografii Krystyny Sienkiewicz - "Krystyna Sienkiewicz. Różowe zjawisko"; jego teksty można przeczytać w "Polonistyce", "Teatrze", "Dyrektorze Szkoły", "Kwartalniku Edukacyjnym" i "Edukacji i Dialogu"; współpracował jako recenzent z Nową Siłą Krytyczną Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego w Warszawie, wortalami: "Dziennik Teatralny"; od 2013 recenzent wortalu "Teatr dla Was".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji