Artykuły

Gisela Höhne, aktorka teatralna

Dzisiaj Ramba Zamba to dwie niezależne grupy teatralne, które prowadzą Gisela i jej mąż. Z teatrem współpracuje także drugi syn Giseli Jacob, który robi projekcje wideo. Przez zespół przewinęło się dotąd prawie trzysta osób, z którymi wystawili 17 premier. Dzisiaj nie muszą już szukać aktorów - jest ich więcej, niż mogliby przyjąć - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej - Wysokich Obcasach.

Chcieliśmy być bezczelni. Żadnego współczucia. Żadnego dociekania, dlaczego ludzie upośledzeni robią coś tak czy inaczej. Chcieliśmy zadać pytanie najważniejsze: czy w ogóle mają prawo do istnienia?

Rok 1974, Drezno, NRD. Młoda aktorka po berlińskiej szkole teatralnej im. Ernsta Buscha występuje w "Śnie nocy letniej" Szekspira. Gra Hermię. To rola marzenie: pełna emocji i namiętności dziewczyna, która desperacko walczy o miłość. Król Aten przyrzekł swą córkę Hermię Demetriuszowi, ale ona kocha Lizandra. Ojciec grozi jej śmiercią, jeśli nie podporządkuje się jego woli. Hermia postanawia uciec razem z kochankiem do ateńskiego lasu i tam szukać schronienia dla swej miłości. Krytycy wróżą karierę młodej artystce z Turyngii. Gisela Höhne - zapamiętajcie to nazwisko - słychać w kulisach i na widowni.

Rok 1976. Na świat przychodzi Moritz, syn Giseli. Aktorka jest w szoku, lekarze rozpoznali u chłopca zespół Downa. "Skośnie ustawione szpary powiekowe, krótki grzbiet nosa, małe i nisko położone małżowiny uszu, krótkie dłonie i stopy" - opis z podręcznika medycyny brzmi jak wyrok. Nietypowy wygląd to dopiero początek, później dojdą problemy z mówieniem, poruszaniem się, rozwojem psychicznym i fizycznym. To wszystko skutek dodatkowego chromosomu 21. "Może go pani oddać do ośrodka opieki, ale tam się na pewno nie rozwinie" - ostrzega lekarz.

Gisela zabiera Moritza do domu. Już wie, że jej kariera aktorska jest skończona.

Rok 2006, Berlin. W Browarze Kultury - wielkim kompleksie artystyczno-kulturalnym w dzielnicy Prenzlauerberg - odbywa się premiera nowego spektaklu Teatru Ramba Zamba. Na scenę wybiega przysadzisty chłopak z długimi włosami spiętymi w kucyk i zaczyna tańczyć do rytmu wybijanego na bębnach. Jego ruchy przypominają wojenny taniec Maorysów skrzyżowany z treningiem piłkarzy. Najpierw całuje scenę, jakby całował murawę boiska, potem pokazuje publiczności kciuki, a następnie zrywa się do biegu, jakby ścigał niewidzialnego przeciwnika. Jego ruchy są ciężkie, ale precyzyjne. Kiedy kończy, na widowni zapełnionej do ostatniego miejsca zrywają się oklaski.

To Moritz Höhne, syn Giseli. Od innych aktorów, którzy tego wieczoru występują w berlińskich teatrach, różni się tylko jednym chromosomem.

Socjalizm bez niepełnosprawnych

Gisela Höhne nie zastanawia się, co by było, gdyby Moritz nie przyszedł na świat. Albo urodził się zdrowy. Po prostu nie ma na to czasu. Rano trening, po południu próby, wieczorem przedstawienie.

Dla upośledzonego syna rzuciła aktorstwo. Dla niego skończyła nowe studia - teorię teatru na Uniwersytecie Humboldta. I dla niego założyła na początku lat 90. własny teatr Ramba Zamba, w którym obok zdrowych aktorów występują psychicznie upośledzeni.

Ten całkowicie profesjonalny zespół finansowany przez berliński senat różni się od innych teatrów z udziałem niepełnosprawnych tym, że spektakle adresuje przede wszystkim do normalnej publiczności. Tej, która nie szuka w teatrze terapii, ale rozrywki i prowokacji intelektualnej. W Ramba Zamba znajduje jedno i drugie.

Wszystko zaczęło się w połowie lat 80. od imprezy bożonarodzeniowej w ośrodku dziennej opieki, do którego chodził mały Moritz. Opiekunowie przygotowali występ dzieci, aby sprawić przyjemność rodzicom. Ale zamiast pięknej bajki wyszła karykatura - dzieciaki z downem nie potrafiły ani tańczyć, ani śpiewać, ani udawać zdrowych.

- Byłam załamana - opowiada Gisela Höhne. - Ktoś zmusił dzieci do czegoś, czego nie potrafiły i nie chciały zrobić. Pomyślałam: czy nie ma w sztuce form, które byłyby dla nich bardziej odpowiednie?

Tak zrodził się pomysł cyrku Bimbo, w którym ośmio-, dziesięcioletnieletnie dzieciaki naśladowały zwierzęta i wykonywały na niby skomplikowane akrobacje, na przykład balansowanie na ławce. Gisela założyła go z mężem, reżyserem teatralnym Klausem Erforthem.

- Pomysł polegał na tym, aby dzieciom z problemami rozwoju dawać bardzo proste, ale konkretne zadania. Szybko przekonaliśmy się, że potrafią więcej, niż myśleliśmy.

Cyrk Bimbo był pierwszym tego rodzaju zespołem w NRD. Oficjalnie w socjalizmie problem upośledzonych nie istniał. Nie było sportu dla upośledzonych, nie było grup wsparcia, żadnych ośrodków ani propozycji spędzania wolnego czasu. Tylko cztery ściany mieszkania.

A Klaus i Gisela chcieli wszystkiego. Zaproponowali więc młodzieżowej organizacji FDJ zorganizowanie festiwalu kultury i sportu niepełnosprawnych.

- Nasza pierwsza rozmowa trwała cztery godziny, byli bardzo zainteresowani, obiecywali pomoc. Kiedy spotkaliśmy się po raz drugi, aby uzgodnić szczegóły, mieli dla nas już tylko pół godziny. Ostatnia audiencja trwała trzy minuty. Wyszedł do nas asystent i poinformował, że festiwalu nie będzie, bo niepełnosprawni go nie potrzebują.

Urzędnik z wydziału sportu oświadczył, że nie wpuści na stadion upośledzonych, bo to byłoby wbrew idei "sport to zdrowie".

Ale jak to w komunie - oficjalna ideologia sobie, życie sobie. Kierowniczka dziennego ośrodka dla niepełnosprawnych pomogła im i mogli pokazywać swoje przedstawienia w szkołach. Nie wszędzie byli dobrze widziani, zwłaszcza przez pedagogów.

- Jak to, to my uczymy dzieci, żeby były grzeczne, a wy pozwalacie im krzyczeć na scenie? To niepedagogiczne - protestowali.

- To jak mają zagrać lwa? Bez ryczenia? - odpowiadała aktorka.

Ramba Zamba

Po upadku muru stosunek do upośledzonych w byłej NRD zmienił się całkowicie. Grupę Klausa i Giseli zaproszono do Deutsches Theater - jednej z najbardziej prestiżowych scen wschodniego Berlina. Urządzili tam przegląd artystycznych grup niepełnosprawnych z całego kraju. Wyszli z cienia.

- Po 1989 roku przed niepełnosprawnymi otworzyły się szerokie możliwości. Powstały ośrodki pomocy, szkoły i zespoły artystyczne. Problemem byli wciąż ludzie starsi, którzy w czasach NRD siedzieli po domach. Oni wymagali największej pomocy - mówi Gisela.

To z myślą o dorosłych Klaus i Gisela założyli w 1991 roku stowarzyszenie Zegar Słoneczny (Sonnenuhr), w którym prowadzili zajęcia z teatru, tańca i plastyki. Odwiedzali warsztaty dla upośledzonych i namawiali ludzi do współpracy. Wkrótce przy stowarzyszeniu powstał teatr.

- Nazwa Zegar Słoneczny symbolizowała harmonię z naturą, tymczasem teatr musi być dziki, oparty na sprzecznościach. Dlatego nazwaliśmy go Ramba Zamba.

Dzisiaj Ramba Zamba to dwie niezależne grupy teatralne, które prowadzą Gisela i jej mąż. Z teatrem współpracuje także drugi syn Giseli Jacob, który robi projekcje wideo. Przez zespół przewinęło się dotąd prawie trzysta osób, z którymi wystawili 17 premier. Dzisiaj nie muszą już szukać aktorów - jest ich więcej, niż mogliby przyjąć.

Gisela Höhne: - Wszystkie nasze przedstawienia łączy jedna idea: perfekcja nie jest najważniejszym celem w życiu. Nie ukrywamy, że nasi aktorzy są ułomni. Przeciwnie, z ułomności uczyniliśmy siłę.

W grupie są dorośli z zespołem Downa, chorzy na epilepsję i autyzm. Najmłodsi mają po 20 lat, jak Nela Winkler, córka znanej niemieckiej aktorki Angeli Winkler. Najstarsi - koło pięćdziesiątki. Ale nie ma tu miejsca na łzawe sentymenty. W spektaklu według "Pięknej i Bestii" jeden z upośledzonych aktorów śpiewa: "Chcę być pomyłką!". To motto ich pracy.

Aktorzy Teatru Ramba Zamba nie chowają się za maskami lub grubym makijażem.

- Chcę zobaczyć twarze aktorów, chcę zobaczyć ich odmienność, ich specjalne zdolności - mówi z przekonaniem Gisela.

Ich przedstawienia inspirowane są z jednej strony klasyką: Szekspirem, Kafką, Eurypidesem, Büchnerem, z drugiej - improwizacjami, w których do głosu dochodzi podświadomość upośledzonych aktorów. - Z łatwością kreują poetyckie symbole i metafory. Możemy im zazdrościć twórczej swobody.

Za swobodą i wyobraźnią stoi jednak ciężka praca. Przygotowania do spektaklu trwają nawet do dwóch lat, aktorzy spotykają się dwa-trzy razy w tygodniu na próbach i treningach. Na więcej nie mają czasu, większość do południa pracuje. Rene sprząta w szpitalu, Jenny jest barmanką, inni są zatrudnieni w warsztatach. Bez treningu wejście na scenę i wypowiedzenie prostej kwestii byłoby dla nich jak wspinaczka na Mount Everest.

W przedstawieniach mówią o odmienności, dyskryminacji i wykluczeniu. Ich wersja "Alicji w krainie czarów" to opowieść o dziewczynie próbującej opanować reguły, które otworzyłyby jej drogę do świata dorosłych. "Orfeusz bez echa" na motywach "Orfeusza i Eurydyki" to podróż do podziemnego świata, gdzie moralność, logika i rozsądek są zawieszone, a Eurydyka nie chce iść za Orfeuszem.

O samotności i wyobcowaniu opowiada "Medea" inspirowana antyczną tragedią Eurypidesa o czarodziejce z Kolchidy i morderczyni własnych dzieci. To jedno z najsłynniejszych przedstawień Teatru Ramba Zamba z lat 90. Wykluczenie bohaterki zdradzonej i odrzuconej przez męża stało się tu symbolem wykluczenia psychicznie upośledzonych.

- Wszystkie kobiety w naszej grupie są bardzo samotne, zwłaszcza trzy najstarsze. W którymś momencie zrozumiałam, że one wszystkie są Medeami - mówi reżyserka.

Przedstawienie rozgrywa się pod metalową bramą prowadzącą do Koryntu, pod którą zatrzymuje się wędrowna trupa teatralna. Nikt nie chce ich wpuścić do środka, bo nie mają wymaganych dokumentów: pozwolenia na pobyt, zaświadczenia o majątku, testu na AIDS i świadectwa stanu zdrowia.

Gisela: - Korynt symbolizuje normalną kulturę, do której ludzie upośledzeni nie mają wstępu. Ich przepustką ma być właśnie przedstawienie "Medei", które grają pod bramą na ubitej ziemi.

Grupa aktorów dzieli się na mężczyzn i kobiety, Jazonów i Medee. Jazonowie przenikają pojedynczo na drugą stronę bramy i wracają odmienieni, w białych garniturach. Na murach miasta czeka na nich kochanka, piękna Glauke. Tymczasem zdradzone Medee wysypują przed bramą ziemię, którą przyciągnęły ze sobą w workach. To metafora ich dzieci zabitych w zemście. W finale mężczyźni sprzątają ziemię sprzed bramy razem z ubłoconymi Medeami. Trzeba oczyścić miejsce, bo miasto się rozbudowuje.

Ale teatr podejmuje i lżejsze tematy. "Babska rewia" opowiada o marzeniach dziewczyny, która chce być kobietą. Jest tu wszystko, co powinno być w porządnej rewii: tajemnicze kobiety w cudownych kostiumach, dzikie tańce, erotyka i rozgwieżdżone niebo. "Gisela Höhne za pomocą fantastycznych obrazów pokazuje skomplikowaną drogę od dzieciństwa do dorosłości, tworzy połyskliwy, zagadkowy, roztańczony świat jak ze snu, z poczuciem humoru porusza wielkie tematy: kobieta i mężczyzna, bliskość i dystans" - pisała po premierze prasa.

Pan Bóg uszkodzonych

Najgłośniejsze przedstawienie Teatru Ramba Zamba - "Mongopolis" [na zdjęciu scena ze spektaklu] (z którym teatr przyjeżdża do Polski) - to opowieść o mieście, którego burmistrz chce mieć perfekcyjnych mieszkańców. W tym celu zawiera pakt z Doktorem Diabłem, który obiecuje wymienić wszystkie nieudane dzieci na doskonałe. Skuszeni ulotkami reklamowymi rodzice zbierają się w poczekalni do Nieba. Przynoszą w pudełkach swoje dzieci na wymianę. Ale Bóg rozkłada bezradnie ręce: - To nie do mnie!

Gisela Höhne: - Chcieliśmy być bezczelni. Żadnego współczucia. Żadnego dociekania, dlaczego ludzie upośledzeni robią coś tak czy inaczej. Chcieliśmy zadać pytanie najważniejsze: czy w ogóle mają prawo do istnienia?

"Mongopolis" było jednym z pierwszych przedstawień Ramby Zamby, które obejrzała Anna Rubinowicz-Gründler, dawniej korespondentka "Gazety Wyborczej" w Berlinie, obecnie rzecznik prasowy Bundestagu. Teatr Giseli Höhne odkryła, kiedy urodził się jej syn Adaś z zespołem Downa. Na spektakl przyszła z sześciotygodniowym dzieckiem na ręku.

- Problem, o którym mówi "Mongopolis", dotyczy mnie osobiście. Muszę sama odpowiedzieć na pytanie, czy chcę mieć takie dziecko, czy umiem je zaakceptować. Czy może wolę lepsze, bardziej udane - mówi Anna Rubinowicz-Gründler.

Dla niej i dla jej męża Karla, dziennikarza, teatr Giseli Höhne stał się miejscem spotkań z innymi rodzinami upośledzonych. - Teatr daje im poczucie wartości w świecie, w którym są na marginesie - uważa Rubinowicz-Gründler.

W "Mongopolis" największe wrażenie zrobiła na niej dziewczyna grająca Boga. - Miała na sobie kostium z odpadów, długo się zbierała, zanim wypowiedziała swoje pięć zdań. Ale w swojej niedoskonałości była poruszająca. To był taki Pan Bóg uszkodzonych.

Gisela Höhne: - Po przełomie 1989 roku przez chwilę wydawało się nam, że będzie lepiej z problemem upośledzonych. Ale pojawiły się nowe zagrożenia związane z eksperymentami genetycznymi i nowymi metodami badań. Dzisiaj można znacznie wcześniej wykrywać wady genetyczne. Dziewięć na dziesięć kobiet, u których podczas ciąży wykryto wadę, decyduje się na aborcję. W Stanach Zjednoczonych niektóre towarzystwa ubezpieczeniowe odmawiają finansowania terapii upośledzonego dziecka, jeśli wadę wykryto podczas badań prenatalnych. I to jest powód, dla którego zrobiliśmy to przedstawienie. Im grozi wytępienie.

Teatr Ramba Zamba wspiera holenderska fundacja Horizon, która na co dzień zajmuje się ratowaniem zagrożonych wymarciem kultur w Trzecim Świecie.

Pytam Giselę, jak by się zachowała, gdyby 30 lat temu istniały badania prenatalne. Odpowiada bez wahania: - Prawdopodobnie bym go nie urodziła. Chciałam być aktorką, chciałam osiągnąć sukces. Kiedy pojawił się Moritz, wszystko się zawaliło. Przez pierwsze lata było bardzo ciężko. Ale wtedy nie wiedziałam, ile można zrobić z upośledzonym dzieckiem. Jak może się rozwinąć. Gdybym wiedziała to, co teraz, urodziłabym go jeszcze raz. Ludzie nie wiedzą, co tracą.

Kiedy Gisela czyta w gazetach o powrocie eugeniki, segregacji genetycznej, idei realizowanej 70 lat temu przez nazistów, nie ukrywa oburzenia. - Jest mi tak przykro, że społeczeństwo chce wyeliminować innych. Tymczasem upośledzeni, zwłaszcza ludzie z downem, uczą nas więcej o człowieczeństwie niż zdrowi i normalni. Umieją wszystko wybaczyć, podejść do obcej osoby i oznajmić: "Kocham cię". I to będzie prawda! Są bezgranicznie szczerzy i bezgranicznie autentyczni. Czasem czuję przy nich wstyd, bo wiedzą więcej o życiu niż ja sama.

Dośrodkowanie teatrem

Wieczorem oglądam nowe przedstawienie Ramby Zamby, które powstało specjalnie na mundial. Tytuł: "Serce to nie piłka nożna". Na widowni wszystkie miejsca zajęte. Trzy pierwsze rzędy zajmuje grupa niepełnosprawnych z opiekunami. Reszta to młodzi berlińczycy w bluzach z kapturami, w szerokich spodniach, z torbami uszytymi z reklamowych bannerów. Tacy, jacy chodzą na spektakle do Volksbühne i na wystawy Berlińskiego Biennale.

Na scenie aktorzy w kolorowych kostiumach nawiązujących do strojów samurajskich grają dziwny mecz futbolu bez... piłki, która kopnięta za mocno odleciała w kosmos. Zamiast kopać piłkę, zawodnicy chwytają za instrumenty muzyczne - drużyna czerwonych za strunowe, niebiescy za dęciaki. Najpierw próbują, kto zagra głośniej, potem wybiegają na "boisko" i rozpoczyna się jedyna w swoim rodzaju gra, w której rolę piłki pełnią dźwięki podawane z instrumentu do instrumentu. Fagot podaje do waltorni, ta dośrodkowuje do trąbki, ale skrzypce skutecznie bronią dostępu do bramki. Nieistniejącą piłkę przejmuje brawurowo altówka, podaje do wiolonczeli, ta omija klarnet i strzela ostrym staccato prosto w siatkę - gooool!

Ich ekspresja przypomina współczesny teatr tańca. To nie przypadek - autorka choreografii Julia Stanzak na co dzień tańczy w słynnym teatrze tańca Piny Bausch. Poetyckie kostiumy, ekspresjonistyczne projekcje wideo i muzyka ma żywo w połączeniu z żywiołowym aktorstwem tworzą wielkie widowisko.

Ale dopiero następna scena chwyta za gardło: do mikrofonu podchodzi dziewczyna w blond peruce i połyskliwej kreacji i zaczyna improwizowaną wokalizę. Gitarzysta gra temat ze "Suity francuskiej" Bacha. Stary kantor z Lipska byłby zaskoczony, słysząc ten koncert, w którym skala głosu i emocji zdaje się nie mieć granic. W śpiewie dziewczyny jest wszystko: rozpacz i duma, miłość i tęsknota, radość i smutek. Kiedy schodzi ze sceny, sala trzęsie się od braw.

- To Franziska, nasza gwiazda operowa - mówi po spektaklu Gisela. Występ kosztuje dziewczynę mnóstwo energii, po swojej scenie musi się uspokoić. Dlatego w kulisie zawsze czekają na nią papieros i piwo.

- Któregoś dnia powiedziała mi, że wie, na czym polega sztuka. 'Trzeba wiedzieć, kiedy zacząć płakać i kiedy skończyć'.

Teatr Ramba Zamba wystąpił w sobotę, 29 kwietnia, w Teatrze Małym w Warszawie ze spektaklem "Mongopolis" w ramach festiwalu niemieckiego teatru politycznego EC 47 zorganizowanego przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji