Artykuły

Już się nie buntuję

Talent i temperament ma po ojcu - Jerzym, słynnym malarzu. Jest najmłodszym w Polsce reżyserem teatralnym. Wkrótce zobaczymy jej "Fantazego" w teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Agata Duda-Gracz w rozmowie z Elle.

Nigdy nie kłócisz się z ojcem?

AGATA DUDA-GRACZ Czasami. Mamy nieco odmienne poglądy na temat współczesności - nowej sztuki, obyczajów, muzyki, filmu i niestety teatru. Ojca złości moda na bycie "Europejczykiem". Nie uznaje awangardy (nazywa ją robieniem z ludzi idiotów), ani najmodniejszego dziś teatru, czyli np. Warlikowskiego, Jarzyny, którym z lubością przeciwstawia Swinarskiego, Dejmka, Kantora. Buntuję się przeciwko potępianiu w czambuł wszystkiego, co nowe. Podziw dla Kantora nie przeszkadza mi podziwiać Jarzyny. Zabrałam ojca do Multikina na "Dogville". Po seansie był wściekły, że chodzę do fabryki amerykańskiej tandety i kiczu. "Czy nie ma już normalnych kin, gdzie w czasie seansów ludzie nie żrą styropianu z kartonów?!" - krzyczał.

Ciebie też krytykuje?

A.D.-G. W porównaniu z jego ocenami nawet najbardziej zjadliwe recenzje są jak głaskanie po głowie. Tylko dwa razy udało mi się usłyszeć z jego ust pochlebną opinię. "Jest nieźle" - powiedział. Czułam się, jakbym złapała Pana Boga za nogi. Pochlebia mi, że ojciec traktuje mnie jak partnera, a nie jak początkującego aspiranta reżyserii, któremu trzeba dodać otuchy komplementami.

Jesteś mężatką, ale zachowałaś nazwisko panieńskie. Ułatwia życie?

A.D.-G. Próbowano mi parę razy wmówić, że jako córka Dudy-Gracza mam lepiej. Bzdura. Decyzję o zachowaniu nazwiska podjęłam z innego powodu. Jestem ostatnia z rodu. Ostatnia, która nazywa się Duda-Gracz. Na mnie kończy się historia naszej rodziny. Moje dzieci będą już nosić nazwisko męża.

Tata-malarz czytał Ci bajki na dobranoc?

A.D.-G. Mama czytała, tato je dla mnie rysował. Najbardziej lubiłam tę o słoniątku znad wielkiej i mętnej rzeki Limpopo. Słonik nie miał trąby, tylko mały, parszywy nosek. Pewnego dnia, kiedy pił wodę, przyczajony na brzegu krokodyl złapał go za ten nosek i ciągnął tak długo, aż powstała trąba. Tato rysował całą tę historię: jak nosek się wydłuża, słonik miota się i krzyczy, a krokodyl, podobny do naszej sąsiadki, uśmiecha się wrednie... (śmiech). Bardzo to przeżywałam. Ostatni rysunek przedstawiał słoniątko z zabandażowaną trąbą i krokodyla bez zębów.

Nigdy się nie buntowałaś?

A.D.-G. Był taki czas w liceum. Poczułam ciężar "brzęczących łańcuchów". Miałam wiele powodów: nie wolno mi było się malować, nosić butów na obcasach. Jeżeli już udało mi się wyprosić wyjście na imprezę, to musiałam być z powrotem o 22.00. Walka rodzinno--wyzwoleńcza trwała może tydzień. Po moich tyradach o samostanowieniu tato zapytał, czy wiem, na czym polega wolność. Odpowiedziałam: wolność to możliwość robienia tego, co się chce. "To jest anarchia, Agatko. Wolność to odwaga bycia sobą bez względu na mody, opinie środowiska...". No i dałam sobie spokój z tym buntem.

Talent malarski odziedziczyłaś?

A.D.-G. Nie. Rodzice twierdzą, że jako dziecko ładnie rysowałam, ale myślę, że przemawia przez nich raczej miłość niż realna ocena moich możliwości. Tato uważa, że to nie jest zawód dla kobiety... Że większość kobiet, które malują, są nieszczęśliwe. Chodzi o to, że trudno pogodzić malarstwo z normalnym życiem: dziećmi, domem.....Kobietom jest zawsze trudniej, nawet jeśli są zdolniejsze" -powtarza. Zresztą o reżyserii mówi to samo.

Pracujesz ze znanymi aktorami. Pamiętasz, jak pierwszy raz stanęłaś przed nimi i powiedziałaś: dzień dobry, jestem reżyserem?

A.D.-G. To byt pierwszy egzamin na wydział reżyserii do szkoły teatralnej, który zresztą oblałam. Przygotowałam "Tragedię człowieka" Imre Madacha. Obsada liczy jakieś... 400 osób, 154 sceny i 72 zmiany dekoracji (śmiech). Komisja egzaminacyjna wykazała wielką wyrozumiałość i pozwoliła mi dotrzeć aż do ostatniego etapu - pracy z aktorem. To była scena, gdzie występuje "tylko" pięć osób. Nie wiedziałam, jak prowadzi się próbę z zawodowymi aktorami, dałam im więc do ręki tekst i zaczęłam coś konfabulować. Strasznie się ich bałam, o wiele bardziej niż egzaminatorów. Scena, którą obejrzała komisja, była straszna! Żeby osiągnąć większy efekt sceniczny, zaskoczyłam aktorów prawie całkowitym wygaszeniem świateł. Ten nastrojowy mrok spowodował, że nie byli w stanie odczytać tekstu i całą scenę wydukali, na wpół wymyślając i przypominając sobie treść.

Pamiętne starcie z aktorem?

A.D.-G. Dwa lata temu zrobiłam spektakl "Kreatura" według "Wspomnień" Murrela. Główną rolę gra w nim Anna Polony. Bałam się tego spotkania, ze względu na samą Polony, wielką aktorkę, także reżysera. Słyszałam też, że pani Polony jest "nie do okiełznania". To nie były spokojne próby... (śmiech). W czasie jednej z ostatnich pani Polony potknęła się o scenografię mojego autorstwa. Uderzyła głową i - jak to miała w zwyczaju - wpadła w furię: "Pieprzony scenograf! Gówniany reżyser! Żebym na stare lata musiała się męczyć z taką miernotą!". Nie udało mi się zapanować nad sobą: każdy ma takiego reżysera, na jakiego zasłużył! Polony wyszła z próby. Na drugi dzień przyszła z promiennym uśmiechem: "Pięknie było wczoraj. Po prostu pięknie!".

Twój mąż jest aktorem. Angażujesz go?

A.D.-G. Nie, tym bardziej że nasze pierwsze spotkanie zawodowe było klęską. Byłam wtedy na pierwszym roku reżyserii, a Marcin na czwartym wydziału aktorskiego. Zaproponowałam mu, żeby zagrał w moim egzaminie. W scenach z "Końcówki" Becketta. Byłam tak zakochana, że nie mogłam skupić się na reżyserowaniu (śmiech). Kompletnie mnie z tej miłości zamroczyło.

To Wasze ostatnie zawodowe spotkanie?

A.D.-G. Uważam, że jest coś niezdrowego w relacji reżyser - aktor, jeżeli są parą. Dla aktora nie może mieć znaczenia zmęczenie reżysera ani na przykład to, czy zdążył zjeść obiad, czy nie. Tu nie ma miejsca na taryfę ulgową. Nie można z powodu prywatnej wiedzy o drugim człowieku wybaczać mu słabości czy nieumiejętności. Miłość usprawiedliwia, a na scenie nie ma na to miejsca. Mimo że bardzo cenię Marcina jako aktora, wolę z nim nie pracować. W pracy muszę być wolna.

To po co był Ci ten ślub?

A.D.-G. Póki nie poznałam Marcina, byłam przekonana, że nigdy nie wyjdę za mąż. Chciałam być reżyserem, a nie żoną. Okazało się, że te dwa zajęcia niekoniecznie muszą stać ze sobą w sprzeczności. Jako mężatka wcale nie czuję się zniewolona. Uprawiam bez przeszkód mój zawód, żyjąc z człowiekiem, który nie tylko mnie rozumie, ale szanuje to, co robię.

A jak się z tym czuje Twój mąż?

A.D.-G. Do tej pory nie skarżył się (śmiech). Nasz dom jest względnie normalny, choć większość obowiązków spada na Marcina. On gotuje, zresztą świetnie, płaci rachunki. Czasami nachodzi mnie myśl, że jestem złą żoną i dbanie o dom ogranicza się do przybijania kolejnych obrazków do ściany.

Własnych czy ojca?

A.D.-G. Ojca (śmiech).

Po ślubie nadal jesteś córeczką tatusia?

A.D.-G. Oczywiście, że tak. Tak jak wcześniej codziennie rodzice do mnie dzwonią. Różnica polega na tym, że do pakietu pytań podstawowych doszło jeszcze pytanie o Marcina. Kiedy mam wolną chwilę, jadę do rodziców. Do domu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji