Ten figlarz Jarocki
Niezłego figla spłatał nam mistrz Jarocki. Kiedy ogłosiliśmy, że dość mamy repertuaru "narodowego", on jak gdyby nigdy nic sięgnął po {#au#126}Słowackiego{/#}. Gdy już pogodziliśmy się z tą myślą i zaniepokojeni zastanawialiśmy się nad racjami, które podyktowały reżyserowi wybór "Snu srebrnego Salomei", reżyser dowiódł, że właśnie ten dramat daje szansę sensownego, pozbawionego złudzeń i egzaltacji mówienia o tym, co nas najbardziej niepokoi.
Inscenizację Jareckiego rozpoczynają słowa konającego księdza Marka, tytułowego bohatera dramatu, w którym Słowacki podnosi wartość najwyższej ofiary dla "sprawy". Ale zaraz po patetycznym monologu na scenę wkraczają ze swymi pokrętnymi biografiami ludzie z innej epoki. Ta epoka (powstanie kozackie na Ukrainie) nastąpiła bezpośrednio po opiewanej w "Księdzu Marku" konfederacji barskiej. Wśród bohaterów znajdą się ludzie uwikłani w wydarzenia sprzed kilku miesięcy, ale żaden z nich nie mógłby już wiarygodnie wypowiedzieć patetycznych słów Puławskiego, zamykających poprzedni dramat.
"Jedna wielka blizna", którą jest "Jedna cierpiąca Ojczyzna", nie da się już ująć w "Śnie srebrnym Salomei" we wzruszającą w swej prostocie rymowankę. Ojczyzna to noszący na barkach ciężar błędnej decyzji i dążący do ekspiacji starzec, skory do górnolotnych frazesów i dwuznacznych działań regimentarz, czysta w intencjach i nieskalanej wierze panna, "wodzący czarty" rycerz, łamiący lirę Wernyhora oraz kierujący się resentymentem i więzami krwi przywódca Kozaków.
Jarocki jako autor adaptacji potrafił z napisanego mistycznym językiem dramatu wydobyć niespodziewaną jasność myśli. Z potoku symbolicznych monologów i wizji wyciągnął dramat niemożliwych do pogodzenia, a współwystępujących nierozerwalnie racji. Te racje dźwigają prawdziwi ludzie. Prawdziwie sztuczni, jak nakręcana własnymi ambicjami i oczekiwaniami otoczenia kukła z narodowej szopy - Regimentarz (znakomita rola Jerzego Radziwiłowicza), prawdziwie bezradni w obliczu śmierci wobec tego, co z ich prawdą zrobią żywi (Gruszczyński Jerzego Treli). Na tragiczną postać na miarę czasów nie znających jeszcze swojej puenty, wyrasta w spektaklu Jarockiego Semenko (Krzysztof Globisz) - wierny, uległy sługa i kochanek, nienawistny rebeliant i gwałtownik, który jednak wciąż wierzy, że gotów jest powstrzymać kierujący nim zew krwi w odpowiedzi na głos prawdziwej miłości.
W dramacie zdzierania masek jest miejsce dla wymykającej się z tej gry, czystej mimo otaczającego ją brudu i wiarygodnej, mimo rezygnacji, z "bezpiecznej" groteskowości, Salomei (Dorota Segda).
Ujęte w scenograficznym i kompozytorskim skrócie kościoła i cerkwi dwa tak bliskie i tak równocześnie odległe światy, nie wypełniają prostym dwudzielnym podziałem skomplikowanego kosmosu spektaklu. W rzeczywistości, jaką opisuje "Sen srebrny..." Jarockiego motywacja działań i hierarchie wartości nie są raz na zawsze ustalone. Czasem wydaje się, że występujące na scenie postaci są bezradnymi bohaterami przeplatających się w dziwacznych splotach snów czarta i anioła. Snów o czystej miłości i zaspokojeniu pożądań, zemście i wybaczeniu, hańbie i chwale.
Ascetyczny świat zabudowanej przez Barbarę Hanicką i Kazimierza Wiśniaka sceny nie daje się bez gwałtu na prawdzie zredukować do prostszego jeszcze modelu.
I chociaż końcowy obraz sielankowego dworu jawi się jako kolejny dysonans w tym odartym ze złudzeń teatrum, to nie należy go traktować jedynie jako snu nie z tej bajki. W srebrnym śnie Salomei znalazły miejsce okrutne wydarzenia, których realność miała się zaraz potwierdzić. Być może więc przechowywana w azylu jej niewinnego oddalenia nadzieja znajdzie swoje nieoczekiwane spełnienie.
W ostatnich zdaniach dramatu Słowacki przesunął imieniny Salomei na 29 listopada. Czy to, że nie potrafimy zaproponować własnej daty tych imienin oznacza, że jesteśmy bardziej nieufni? A może tylko krótka perspektywa, z jakiej spoglądamy na świat oraz zawodna pamięć, nie pozwalają nam przypomnieć sobie, że słowo, które nadało sens temu imieniu, jest stare jak świat i jak na razie żadnemu szaleńcowi nie udało się go na trwałe wykreślić ze słownika?