Artykuły

Stracone perły

"Poławiacze pereł" Georgesa Bizeta w reż. Tomasza Podsiadłego w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.

Pogrążona w konflikcie pracowniczym Opera Bałtycka w Gdańsku na kolejną premierę wybrała "Poławiaczy pereł" Georgesa Bizeta. Tym razem nie kazano nam czekać, jak to było przed rozpoczęciem "Sądu Ostatecznego", kiedy prowadzony strajk opóźnił spektakl o kilkanaście minut. Niestety, kryzys, jaki od miesięcy opanował gdańską placówkę, nie ominął także realizatorów francuskiej opery, a szczególnie jej reżysera Tomasza Podsiadłego, który nie potrafił w swojej inscenizacji zerwać z operową sztampą i sztucznością. Widać to najdobitniej w poprowadzeniu głównych postaci dramatu, które zatrzymały się na poziomie konwencjonalnych gestów, ilustracyjności i braku aktorskiego wyrazu. Ze śpiewem też bywało różnie, stąd rozczarowanie spektaklem jest jeszcze większe. I tego wrażenia nie ratuje kilka udanych scen zbiorowych z udziałem chórzystów. Spektakl jest nierówny, estetycznie siermiężny, w przeważającej części statyczny i mało dynamiczny, o budowaniu napięcia czy scenicznego nastroju nie ma w nim mowy.

"Poławiacze pereł" to dzieło, którego siła tkwi nie tylko w warstwie muzycznej, atrakcyjnej melodyce, ale w dramatycznym uwikłaniu głównych postaci, w teatrze może zachwycić z jednej strony malowniczym krajobrazem, z drugiej jaskrawością emocji, których wyrazicielami są poddani próbie kochankowie. Autorzy libretta, Michel Carré i Eugne Cormon, na miejsce wydarzeń wybrali XIX-wieczny Cejlon, z całą jego egzotyką i magicznością. Kiedy Zurga zostaje wybrany przez rybaków wodzem gromady, do wioski trafia jego przyjaciel Nadir. Nieoczekiwane spotkanie prowadzi do wspomnień. Ich główną bohaterką jest kapłanka Leila, którą niegdyś darzyli wielkim uczuciem, porzuciwszy je jednak w imię uprzywilejowanej przyjaźni i podjętej przysięgi solidarności. Dramat rozegra się, kiedy Leila pojawi się wśród rybaków, by swoim śpiewem obronić ich przed wzburzeniem morskich fal. Jednak i sam Brahma nie pomoże, gdy na szalę rzucone zostaną obok czystości, łaski i cnoty, najgorętsze uczucia i namiętności. Tragedia dosięgnie wszystkich - nie ominie również ubogich poławiaczy pereł.

Dwóch przyjaciół zafascynowanych tą samą kobietą ogniskuje konflikt wobec takich opozycji jak posłannictwo i uczucie, serce i przyjaźń, miłość i zazdrość, a także każe się zastanowić nad konsekwencjami poświęcenia siebie dla innych i podejmowania działań w imię wyższych celów. Ten osobliwy i zaskakujący miłośny trójkąt ma w sobie wiele dramatycznej mocy, a że może się wydarzyć wszędzie, łatwo go poddać zabiegom uniwersalizacyjnym. Tym bardziej, że reżyser zrezygnował z budowania malowniczej i oszałamiającej scenicznie egzotyki. Na scenie nie zobaczymy brahmińskiej świątyni czy też zapierających dech w piersiach krajobrazów cejlońskiej wioski. Pozostaje zatem rozegranie kameralnego dramatu, który porywy serca ogranicza do trójki bohaterów. I tu niestety poległ Tomasz Podsiadły, albowiem nie pomógł solistom wyjść poza niezręczną statyczność i papierowość. Wewnętrzne przeżycia i zmagania bohaterów były niewiarygodne poprzez sztuczność zachowań i sytuacyjne niezręczności. Nieco prawdziwego teatru - jak już wcześniej wspomniałem - pojawia się tyko w scenach zbiorowych. One są najmocniejszą stroną gdańskiej inscenizacji.

W roli Nadira wystąpił Zbigniew Malak i to był najgorszy wybór, jakiego można było dokonać. Mało nośny, niewyrównany i pozbawiony dźwięczności oraz frazowej giętkości głos położył się cieniem na tej postaci, do tego wyraźnie skrępowanego śpiewaka nie ominęły kłopoty z intonacją i problemy emisyjne. Zastrzeżenia też można mieć do Marii Domżał, która w partii pełnej zwiewności i delikatności Leili co prawda w średnicy brzmiała bardzo przyzwoicie, niestety górny rejestr pozostawiał nieco do życzenia. Ale i tak na tle swojego partnera młoda solistka wyszła z tego pojedynku obronną ręką. Nie była to jednak kreacja, głównie z powodu kłopotów ze środkami aktorskimi w wyrażaniu tragizmu, zagubienia i rozpaczy, którą będzie się pamiętać długo po premierze. Mało ekscytująca poprawność cechowała też postać Zurgi, choć Nikola Mijailović zaprezentował się wokalnie ze wszystkich solistów najlepiej. Jego głos był wyrównany brzmieniowo i poddany muzycznej dyscyplinie.

Staranna jest strona muzyczna, szczególnie potęgowanie dramatyzmu skontrastowane z kantylenami lirycznych kochanków, albowiem orkiestra pod batutą Jarosława Szemeta rzetelnie odnajduje się we wszystkich niuansach ekspresyjno-lirycznej partytury autora "Carmen" i lepiej oddaje namiętności, niż protagoniści na scenie. W orkiestrze jest to czego z trudem wypatrujemy na scenie, jest głębia, romantyczny nastrój i kolorystyczne urozmaicenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji