Artykuły

Nawiedzeni w Nowej Hucie

Jest wiek XX, ludzie inteligentni nie powinni mieć wątpliwości: nawiedzeni są czystym wymysłem. Świat wyeliminował ich nie tylko ze swego programu lecz także z wszelkich do niego aneksów. W wieku nauki, techniki i logiczności nie ma dla nich miejsca. Nie potrafiłby opanować i urzec nawet umysłów prymitywnych. Wyjątkowe przerażenia spowodowane przepowiedniami astrologów potwierdzają regułę. Jeśli nawiedzony nie oprze się na autorytecie co najmniej układu słonecznego, zostanie wyśmiany. Sceptycyzm ogarnia dostatecznie wielkie obszary życia umysłowego, by wszystkiego, co się mu wymyka, nie odsądzić od mądrości i pożytku.

Nawet sztuka, acz niechętnie, w sposób coraz bardziej oczywisty podporządkowuje się wymogom sceptyków. Sztuka jako zamierzenie artystyczne: każdy autor jak siedmiu żywiołów lęka się dziś posądzenia o naiwność, być może właśnie dlatego, iż czuje się naiwnie bezsilny. Ale także sztuka jako realizacja: ten lęk przenika gotowe dzieło, podważa szansę jedynego bohatera wielkiej literatury - człowieka nawiedzonego. Człowieka, który świadomie albo spontanicznie chce wyrwać się z tego koła świata, jakie tępymi zakreśla oczy. Romantyczna mrzonka, nie umkniemy z kręgu własnych zmysłów. Ale człowiek nawiedzony może uświęcić ten krąg w sposób szczególny. Zamykając się w nim, wznieść się równocześnie wyżej. Nadać mu - siłą swojej woli lub uprzedzeń - znamiona ładu wyższego, uprawnień specjalnych, nie zawsze liczących się z pojęciami najłatwiejszymi, chętnie widzianymi, konwencjonalnymi. I jeśli w życiu współczesnym nie zostało dla niego miejsca, to sztuka, jak sądzę, powinna go nie tylko tolerować, ale przyjąć. Jak przyjmowała zawsze. Nie może w każdym razie odmówić mu swego udziału, swoich środków. Jest sama przecież rzeczą nawiedzonych. I niewiele różni w tym względzie poetę od artysty teatru.

Kryzys dramatu współczesnego ma, jak się zdaje, swoje dość jednoznaczne źródła. To jedna z tych sztuk, którą uśmierca sceptyczna wyrozumiałość. Których bohatera nie odróżni się od kulisy teatralnej, jeśli z równie wyniosłą i sceptyczną obojętnością będzie patrzył na życie, jak kulisa asystuje dziesiątkom pokoleń i dramatów. Ten skromny fakt, że autorzy dramatyczni chętniej nazywają swoje utwory po prostu sztuką niż tragedią lub komedią, sprawił, iż bohater ich stał się szary, bezbarwny, nijaki. Wiadomo, o co chodzi: los przeciętny, cywilizacja masowa, człowiek bezsilny wobec automatyzmu produkcji i władzy, wobec pośpiesznej konwencjonalizacji uczuć. Ale wydaje mi się, że ta cała filozofia dwudziestowieczna wdziera się na scenę - właśnie dlatego, że tylko poprzez likwidację bohatera - w sposób bardzo uproszczony. Łatwiejszy ale likwidatorski również wobec sztuki scenicznej. Wdziera się tak nie u najlepszych przecież pisarzy. Ale u tych wszystkich, którzy powinni stanowić dzień powszedni teatru, a którzy także czują się zobowiązani do przestrzegania postulatów nowoczesnej pseudofilozofii krytycznej.

Jak więc powinien wyglądać ten powrót do bohatera współczesnego? Czy będzie to bohater ludowy, czy, by tak rzec, intelektualny? Ma grzeszyć prostotą czy przewrotnością i wyrafinowaniem? Nie są chyba ważne te pytania. Byle grzeszył, byle grzeszył czymkolwiek ale naprawdę, raniąco i boleśnie. Byle odtrącił maskę nijakiego wyobcowania, wyobcowania dla samej idei obcości. Jak to trzeba zrobić? Na początek, myślę, wystarczyłoby, gdyby Związek Literatów zorganizował wycieczkę dramaturgów do Teatru Ludowego w Nowej Hucie. Jest to jeden z niewielu teatrów, który takiego bohatera konsekwentnie szuka i coraz bliższą z nim nawiązuje zażyłość.

LEJZOREK, CZYLI ŚWIĘTA NAIWNOŚĆ

Jerzy Krasowski ma także ambicje literackie: czego nie znajduje w gotowych tworach dramatycznych, potrafi sobie sprokurować przy pomocy adaptacji. I rzecz zadziwiająca: mimo że bierze na warsztat powieści znane, popularne, nie zdarzyło się jeszcze, by ktokolwiek pedantycznie porównywał obydwa utwory, prozatorski i teatralny, by wybuchały sprzeciwy o zafałszowanie akcji, postaci, sprzeciwy przecież tak częste i powtarzane przy każdej innej okazji. O cóż tu chodzi? A może mistrzem jest Krasowski w adaptacjach? Mistrzostwo - słowo zbyt wątpliwe, by się nad nim zastanawiać. Wydaje mi się Jednak, że adaptacje Krasowskiego nie budzą sprzeciwów z dwóch powodów: ich kierunek jest zdecydowanie teatralny i jedność pokrewną stanowi tu nie powieść i utwór sceniczny lecz utwór i jego realizacja w teatrze. To pierwsze kryterium, podstawowe lecz nie wystarczające. Ważniejsze jest to, że Krasowski z każdej powieści - czy to będą "Myszy i ludzie", "Generał Barcz" czy wreszcie ostatnia premiera: "Burzliwe życie Lejzorka Rotszwańca" - Krasowski bierze i kreuje tylko bohatera. Nic, że w epickim nurcie dziesiątków epizodów. Krasowskiego fascynuje bohater, którego nie daje mu dramaturgia współczesna. Dramat bohatera jako pierwszy warunek teatru. Teraz już nie ma odwrotu do powieści. Nie istnieje problem beletrystycznej akcji i intrygi. Bohater staje się podmiotem i przedmiotem teatru. Dlatego w Hucie można się także uczyć rzemiosła, jak pisać dla sceny. Zafascynować się wymaganiami teatru; nieistotnymi z oddalenia wobec prawd filozoficznych, które niestety, sprzedawane bywają już dziś na jarmarkach. To, co robi Krasowski, jest otrząśnięciem się z pseudofilozoficznego bełkotu. Albo inaczej: jest próbą teatralnego odnalezienia rzeczywistych konfliktów współczesnych, próbą ich uwierzytelnienia artystycznego. Bohater obejmuje w posiadanie scenę.

"Żywot Lejzorka Rojtszwańca" może się wydać tutaj przykładem przewrotnym. A jednak jest konsekwentnym wyrazem jednej z form poszukiwań tego teatru. Bohater powieści Erenburga jest, co się zowie, bohaterem ludowym, naiwnym - w najlepszym, schillerowskim rozumieniu tego słowa. Jest tym bohaterem, którego szuka niecierpliwie literatura współczesna, tyle że przebranym w groteskowy kostium krawca mężczyźnianego z Homla, a ozdobionym poczuciem humoru i lekkim, dobrotliwym kretynizmem. Poza tym jest to właśnie "człowiek obcy", posiadający wcale bogate parantele wśród tragicznych bohaterów literatury. Nie wahałbym się powiedzieć, że - przy całej różnicy poziomu intelektualnego - z rewolucji i ze współczesnego świata rozumie akurat tyle co niektórzy szlachetni i tragiczni liberałowie. I jest równie naiwny i szlachetny, tyle że bardziej śmieszny. Gdy kocha zapamiętale Fenie Gerszanowicz, mimo łat na portkach i więziennej zupki. Gdy podrwiwa z groźnej szantażystki i donosicielki, obywatelki Pukie. Gdy zaprowadza w biurokratycznych kartotekach - ale tylko! - wzorową hodowlę królików. Gdy wreszcie z tym samym zapałem co nowej władzy - a raczej z równym brakiem zapału lecz tą samą solidnością - zaczyna służyć wielkiemu przemytnikowi. Wszystko dlatego, aby żyć, przetrwać, chociaż wcale sobie tego życia nie ceni. Lejzorek jest śmieszny, bo nie mieści się ze swoim zdrowym rozsądkiem w nowoczesnym mechanizmie życia. Istnieje na papierach świętej naiwności. Łamie to, co normalni ludzie traktują jako umowną konieczność. Ale dlatego właśnie, że jest inny, może stać się bohaterem. Ani w tym wina jego własna, ani świata. Gdyby urodził się pół wieku wcześniej, byłby przez całe życie krawcem najlepiej łatającym spodnie. A ponieważ spóźnili się jego ojciec nieznany i matka, idzie na tułaczkę po świecie, by wreszcie umierając w Palestynie zatęsknić do swej homelskiej - już radzieckiej, z obywatelką Pukie i oziębłą Feniusią - ale swojskiej ojczyzny. Los Lejzorka jest tragiczny i groteskowy, bo jest to los bohaterów współczesnych. Tych nawiedzonych, co muszą ukryć się w sztuce, aby dać świadectwo rzeczywistości, do której są niedopasowani, ale bez której nie mogą istnieć. Pod wszystkimi szerokościami geograficznymi - zwykły los. Matołków i ludzi zbyt inteligentnych. Nie chcą się wadzić ze światem. Szukają w nim dla siebie miejsca. I znajdują je w przedśmiertnym marzeniu o ojczyźnie, o kochance, o spokojnym, ustatkowanym życiu filistra.

Krasowski nie odbiera złudzeń Lejzorkowi, ale je teatralnie podkreśla. W końcu można sobie dać radę nawet z hodowlą królików. Byle oczy przystosować do nowego światła. Smutek Lejzorka jest smutkiem jego własnym. Świat nie wydaje się ani tak groteskowy, jak on widzi, ani tak okrutny. Ta peregrynacja sceniczna małego, zagubionego bohatera jest zupełnie optymistyczna! Człowieka może drażnić tylko to, co go bezpośrednio dotyka. Nieszczęsny Lejzorek dotykał tylko rzeczy małych, choć uprzykrzonych.

Zarzucano w jakichś recenzjach Edwardowi Raczkowskiemu, że jest Lejzorkiem zbyt witalnym, zbyt mało refleksyjnym, jak na wychowanka prowincjonalnego chederu. Jakież to ma znaczenie! Był konsekwentny, ekspresyjny, groteskowy. Był postacią, która wnika w pamięć. A jeśli potrzeba jeszcze bohatera refleksyjnego, proszą bardzo. Kartki do zapisania leżą czyste i nietknięte, czekała na swoich autorów.

Krasowski poprowadził przedstawienie dyskretnie i prosto. Czasem przerysowanie groteskowe, czasem zaskoczenie widza nagłym skrótem, czasem, i to prawda, dłużyzna nieoczekiwana. Ale jego koncentracja na tym, by stworzył typ teatralnego bohatera - stała się dla mnie najprzyjemniejszym przebyciem wieczoru. Nawet scenografia Krystyny Zachwatowicz była tym razem absolutnie funkcjonalna, a przy tym pomysłowa, wdzięcznie posługująca się groteską i dowcipem.

TARTUFE, CZYLI PYCHA

Byłoby niesprawiedliwością posądzać Teatr Ludowy o gorszącą jednostronność. Wkrótce po "Lejzorku" odbyła się tam premiera "Świętoszka" w reżyserii Krystyny Skuszanki. Nie wydaje mi się, abym to ja patrzył na obydwa przedstawienia przez te same okulary. Bohaterowi naiwnemu został tu przeciwstawiony bohater przebiegły i mądry. Który do końca potrafi rozgrywać swoją partię. Bohater, którego siłą jest pycha.

Zastanawiające - i chyba zamierzone - że właśnie w tej chwili "Świętoszek" został odczytany w formie nieco odmiennej niż ta, jaką uświęciła tradycja szacunku wobec mistrza sztuki komediowej, albo tradycja bulwarowej rozrywki. Wśród głównych protagonistów farsowych perypetii śmieszność schodzi na drugi plan. Skuszanka konsekwentnie szukająca od dawna współczesnych odczynników uczuciowych na komedię klasyczną, śmieszność tropi raczej w sentymentalnej parze młodocianych kochanków, których rozdzielić chce surowa decyzja rodzica. Marianna i Walery są rzeczywiście zabawni - kogóż by dziś rozczulił naiwny sentymentalizm "dwojga serc". Tutaj reżyserka trafiła na pewno w dziesiątkę. Ale byłbym skłonny powiedzieć, że bardzo blisko dziesiątki trafiła również odbierając przyrodzoną niejako, dzięki tradycji teatralnej, śmieszność Tartufe'owi. Skuszanka nie ma skłonności do farsy. Sentymentalizm zastąpi groteską, ale farsę dramatem czy tym, co nazywamy dziś tragifarsą. Świętoszek na tym zyskuje, staje się bohaterem przewrotnym i wyrafinowanym. I prymitywny obłudnik zmienia się w demona pychy. Pasja nawiedzonego wznosi go o stopień wyżej w hierarchii wartości i szans, jakie się przed nim otwierają. Z bohatera damskiego buduaru przemienia się w figurę niemalże polityczną. Skuszanka odrzuca niuanse psychologiczne, które po trzystu latach mogą się wydać mocno nadwątlone i zwietrzałe. Powierzając tę rolę młodemu, oschłemu aktorowi, jakim jest Ryszard Kotas, przebiegłość zastępuje energią, lisią i uniżoną układność bezczelną władczością. Nawet buduarowych sytuacji nie próbuje markować, które tyle pikanterii dodawały zwykle komedii. W głębi sceny ustawia stół, który staje się trybuną pysznej choć fałszowanej świętości. Mógłby ktoś powiedzieć, że traktuje reżyserka "Świętoszka" dość bezceremonialnie. Ale przedstawienie broni się samo. Komedii nie zlikwidowano, przesunęły się tylko akcenty: inne sprawy śmieszą, inne wzruszają. Wzruszają zresztą nie sentymentalnie. Broni się jeszcze skuteczniej, jeśli weźmiemy pod uwagę, czego w nim i w swojej działalności szuka dziś Teatr Ludowy. I znajduje z dużym aplauzem publiczności.

Wiem, że lepiej, gdyby na scenie pojawił się bohater współczesny i polski, równie bezkompromisowy i nawiedzony. Wiem, że takie przedstawienie moglibyśmy wtedy śmiało posłać do Paryża i ze spokojem oczekiwać sukcesu. Ale bohater teatralny już się pojawił w formie dostatecznie dojrzałej. Więc jeśli jeszcze nie zapadły decyzje, można by się poważnie zastanowić, czy nie on właśnie - w dwóch swoich wcieleniach Lejzorka i Tarftufe'a - powinien bronić za granicą barw teatru polskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji