Artykuły

Co kryje się za atrapą

Młody polski scenarzysta wygrywa międzynarodowy konkurs. Niebagatelna gratyfikacja finansowa zbiega się z perspektywą nakręcenia filmu przez czołową amerykańską wytwórnię. Agenci, wysłani do negocjacji warunków kontraktu są już w drodze do Polski. Tu jednak zaczynają się schody. Te konkretne, opisane w dramacie nie grzeszą czystością (dozorca ma przecież co innego do roboty!). Stopnie osiedlowego bloku, prowadzące do mało luksusowego M2, zajmowanego przez utalentowanego pisarza, nie wydają się wymarzonymi stopniami do sławy. Raczej do kompromitacji polskiego intelektualisty wobec przedstawicieli hollywoodzkiej krainy snów. Ale od czegóż ułańska fantazja Polaków, którzy dobrze wiedzą, że blef to połowa sukcesu. Tak zaczyna się sztuka Macieja Wojtyszki "Żelazna konstrukcja", grana na scenie Teatru Powszechnego w reżyserii autora.

Że materiał na zręczną komedię leży na ulicy, Maciej Wojtyszko dowiódł tu wymownie. Wystarczy się tylko schylić. (Coś dorzuciłby tu pewnie bohater podobnej i autentycznej historii - Cezary Harasimowicz). Akcja sztuki rozgrywa się na styku dwóch światów: inteligencko-ziemiańskiego i chłopsko-kapitalistycznego (choć chłop już nie w sukmanie, ale w adidasach) i przynosi sytuacje tyleż zabawne, co prawdziwe. Tak jak prawdziwa, choć zdawać by się mogło niezwykła, jest sceneria utworu, czyli stary pałac, o który - zgodnie z duchem czasu - upomniała się dawna dziedziczka. Krzywe zwierciadło sztuki niewiele tu deformuje. Zasługą autora jest raczej błyskotliwe zestawienie tych odpustowych lusterek w zręczną całość.

Sołtys z ambicjami nuworysza, który chce koniecznie wyprawić wesele córki w pałacu, scenarzysta ukrywający mizerię własnej egzystencji pod szyldem właściciela pałacowych komnat, energiczna pani mecenas, której zdaniem na czas transformacji jest umiejętność prawnego wyprowadzania w pole, zwariowana scenografka, z miłości do sztuki tworząca z entuzjazmem światy-atrapy, właścicielka prowincjonalnej restauracji dla "haj lajfu" madę in GS, wszystko to typy z życia wzięte. Sztuką jest zderzyć je tak, by publiczność, jak w Powszechnym, bawiła się przez dwie godziny, oklaskując gromko dialogi, sytuacje, aktorów.

Młoda para, którą zagrali Edyta Olszówka i Rafał Królikowski odkryła przed widzami całkiem nowe możliwości aktorskie. Wojtyszce udało się gdzieś "ukryć" ulubionego amanta damskiej części publiczności i wypisać na "twarzy subtelnego aktora wyraz zaciętej chłopskiej toporności. Edyta Olszówka w roli wiejskiej panny młodej zarysowała soczyście swoją postać gestem i mimiką -jej rola składała się zaledwie z kilku słów! Rodzajowo zróżnicowały swoje kreacje Daria Trafankowska - poetka, Grażyna Marzec - scenografka, Maria Robaszkiewicz - pani mecenas, wnosząc w swoje postaci dowcip i inteligencję.

Znakomita w charakterystycznej roli okazała się Monika Sołubianka jako właścielka restauracji. Lokalny wiejski koloryt łamie elegancją swojej kreacji Wiesława Mazurkiewicz (eks właścicielka pałacu), Franciszek Pieczka, Cezary Żak i Sylwester Maciejewski w niedużych rolach osiągają równie satysfakcjonujący widza rezultat. To przedstawienie jest właśnie zespołowe, liczy się więc każdy ton. Najmniejszy fałsz niszczy brzmienie orkiestry, dlatego nie sposób pominąć kogokolwiek w tym zgranym ensamblu, także Jerzego Zelnika i Katarzyny Skrzyneckiej w rolach Laureata i jego małżonki.

A jeśli ten wieczór w Powszechnym przynosi jakąś ogólną refleksję, to chyba taką, że wciąż jeszcze żyjemy "na niby". Atrapą okazuje się nie tylko pałac, ale też pożal się Boże, nasz rodzimy kapitalizm.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji