Artykuły

Aktorka prowokuje na premierze

Nowy spektakl Krystiana Lupy rozpadł się po miesiącach prób. Przedstawienie było katastrofą

"Nie ma potrzeby, by aktor zga­dzał się z reżyserem nawet w fundamentalnych kwestiach" - taką opinię wygłasza jeden z bohaterów w pierwszych mi­nutach czterogodzinnego spek­taklu "Persona. Ciało Simone", który jest drugą częścią trypty­ku. W kolejnych obnaża się brak klarownej reżyserskiej wizji oraz słabość gry aktorskiej. Wszystko to sprawia, że coraz mniej zgadzamy się z Lupą.

Reżyserskie gierki

Najmocniejsze pozostały sce­ny, w których aktorzy wspoma­gani są ruchomym obrazem z kamery, a ich recytacja - tek­stem wyświetlanym na pod­wieszonym ekranie. Spektakl w warszawskim Teatrze Drama­tycznym okazuje się jedynie niedoskonałym, nieskończo­nym zapisem prób. Bohaterką drugiej części swojego długo oczekiwanego dzida inscenizator uczynił ak­torkę (Małgorzata Braunek) mającą zagrać rolę francuskiej myślicielki Simone Weil. Pod­czas kilkugodzinnego spektaklu przechodzi ona drogę od nego­wania pomysłu reżysera, przez podjęcie jego niezrozumiałej wizji, aż po stopienie się z graną przez siebie postacią. Aktorka nosi nazwisko Elżbiety Vogler. Tak jak bohaterka filmu "Perso­na" Ingmara Bergmana. Pomi­mo że propozycja grania Weil wydaje się jej początkowo nie­stosowna, prowokowana przez reżysera zaczyna pracować nad rolą. Pojawiając się na próbach, godzi się na udział w niezrozu­miałych dla siebie ustawieniach, które mają w niej wyzwolić Si­mone. W końcowej scenie spek­taklu Elżbieta Vogler wygłasza fragmenty "Myśli i świadomości nadprzyrodzonej Weil" już nie jak aktorka, która gra postać, lecz jak kobieta, która staje się Simone. Dla podkreślenia cał­kowitej przemiany bohaterki Lupa wprowadza w scenie koń­cowej Joannę Szczepkowską - finałowe wcielenie Weil. Trudno zrozumieć, w jakim celu Lupa wprowadził postać Elżbiety Vogler jako tej, która ma się zmierzyć z rolą Weil

Nieczytelna Weil, daremny Bergman

Dla widzów nie ma znaczenia, czy jest nią bohaterka zapoży­czona z filmu Bergmana. Lupa nie wprowadza nas w jej histo­rię, nie pozwala zrozumieć, jak jej życie ma wpłynąć na zlecone zadanie. Co więcej, w aktorskim zmaganiu się z rolą widzimy ra­czej Małgorzatę Braunek niż wy­myśloną Elżbietę. Wiemy, że od 40 lat nie grała na scenie, i wi­doczne są jej warsztatowe nie­dostatki. Jeżeli jednak obecność Braunek w teatrze Lupy moż­na traktować jako eksperyment, to pojawienie się w nim Szczep­kowskiej miało być najmocniej­szym elementem projektu. Tym­czasem aktorka nie może się zdecydować na wybór sposobu gry. W scenach filmowych, ucharakteryzowana na Weil, jest przejmująca, wypowiadając za­ledwie kilka słów, by za moment zgasnąć i zrezygnować. Jakby mówiła reżyserowi, że jednak nie będzie grała tak, jak on jej ka­że. Skonfliktowana z Lupą, w scenach, gdzie liczył na jej warsztat, bawiła się jego kosz­tem i prowokowała. Tuż przed zakończeniem spektaklu, wy­raźnie zwracając się do reżysera improwizowanym tekstem: "Jak daleko można pójść?", pokazała mu gołe pośladki.

Ostatecznie najbardziej przej­mujące pozostały sceny, w których aktorzy oglądają siebie na kinowym ekranie. To te nieliczne momenty, kiedy Lupie udało się uchwycić ulotność tytułowej persony, pytania o to, kim jeste­śmy. Niestety, kiedy znika pro­jekcja i aktorzy pozostają sam na sam z tekstem Weil wyrwa­nym z kontekstu, brzmi on ba­nalnie. A reżyser, pokonany przez wykonawców, kłaniając się rozczarowanej publiczności, zdawał się przyznawać, że nic nie może się udać bez porozumienia z aktorem.

Oświadczenia reżysera

Krystian Lupa dystansuje się wobec za­chowania pani Joanny Szczepkowskiej wypaczającego wymowę ostatniej sceny spektaklu "Persona. Ciało Simo­ne", uznając występ za performerską inicjatywę aktorki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji