Artykuły

Tydzień pełen cudów

V Przegląd Nowego Teatru dla Dzieci we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Pokazem spektaklu "Polska 120" w reżyserii Martyny Majewskiej, musicalu inspirowanego fotografiami mieszkańców Walimia, zakończył się Przegląd Nowego Teatru dla Dzieci. Maraton z teatrem dla najmłodszych okazał się fascynującym doświadczeniem także dla dorosłych widzów.

Przeglądowi wyraźnie posłużyła zmiana formuły - zamiast co roku, odbywa się teraz raz na dwa lata. Taki rytm pozwala uzyskać wyrównany poziom, a poza otwierającą imprezę premierą "Babci na jabłoni" w reżyserii Jarosława Kiljana, przygotowaną przez gospodarza, czyli Wrocławski Teatr Lalek, nie było w programie spektakli słabych. Były dobre, bardzo dobre i znakomite.

Zawarty w nazwie przeglądu przymiotnik "nowy" może odnosić się do tego, co oczywiste (oglądamy najnowsze produkcje teatralne), ale i sięgać głębiej. Temu nowemu teatrowi dla dzieci, z którym mamy do czynienia także na co dzień w WTL-u, nie wystarcza proponowanie widowni dobrej zabawy, czy opowiadanie okraszonych morałem baśni o uniwersalnym wymiarze. Próbuje - podobnie jak "dorosły" teatr - odzwierciedlać współczesny kontekst rzeczywistości, w której funkcjonuje, punktować jej najistotniejsze problemy. Te dotyczące życia społecznego, czasami również politycznego, kształtowania wzorców, także estetycznych. Ten nowy teatr dziecięcy imponuje mnogością języków, po jakie sięga. Pokazuje, że fascynujące historie można opowiadać, zarówno mając do dyspozycji gliniane figurki, maleńkie i niemal pozbawione rysów twarzy ("Krzyżacy"), jak i wykorzystując plastyczne, pozwalające się formować maski-kombinezony z gumy lub gąbki ("Opowieści z niepamięci", "Mała mysz i słoń do pary").

Zbyszko pacyfista, Maciuś bez korony

To wszystko sprawia, że większość spektakli cieszy się porównywalnym powodzeniem u młodszych i starszych widzów. Tak jak pacyfistyczni "Krzyżacy" w reżyserii Jakuba Roszkowskiego przywiezieni przez gdańską Miniaturę. Spektakl uwodził dynamiczną akcją i intrygującym rozwiązaniem scenograficzno-inscenizacyjnym Mirka Kaczmarka. Dawało ono złudzenie przeniesienia akcji a to na teren wykopalisk archeologicznych, a to do jakiejś gigantycznej piaskownicy, w której z pomocą kilku zabawek można stwarzać całe światy, żeby je następnie doszczętnie zdemolować.

Dorośli docenili dodatkowo nowy sposób odczytania tekstu Sienkiewicza, w którym wątki narodowe, społeczne czy romansowe zostały poddane znaczącej reinterpretacji. A do całej widowni dotarł poruszający, zwolniony z obowiązku pokrzepiania serc finał z wojenną machiną bezlitośnie mielącą swoich bojowników.

Chcesz wiedzieć, czym żyje Wrocław? Zapisz się na nasz codzienny newsletter, a nic Cię nie ominie

Miniatura przywiozła do Wrocławia także znakomitą "Kasieńkę", rozegraną w skromnej konwencji teatru cieni adaptację powieści Sarah Crossan, wyreżyserowaną przez Annę Wieczur-Bluszcz rzecz o wyprawie matki i córki z Polski do angielskiego Coventry w poszukiwaniu ojca, który porzucił rodzinę. Sukcesem był też pokaz "Króla Maciusia Pierwszego" w reżyserii Konrada Dworakowskiego i z rewelacyjnym Mateuszem Bartą, absolwentem wrocławskiej Akademii Sztuk Teatralnych w roli głównej. Spektakl Teatru Lalek Banialuka z Bielska-Białej to mroczna, w dużej części pantomimiczna opowieść o tym, jakim ciężarem jest władza, w której to, co uniwersalne splata się ze współczesnym kontekstem.

Z kolei "Odlot" [na zdjęciu] poznańskiego Teatru Animacji z tekstem Maliny Prześlugi i w reżyserii Janni Younge (RPA), reżyserki i twórczyni wspaniałych lalek ptaków, to trafiająca prosto w serce, wzruszająca historia o przyjaźni ponad wszelkimi (rasowymi, narodowymi, a nawet kontynentalnymi) podziałami między afrykańską czarną bocianicą Fantu i jej polskim kolegą Fryderykiem, z tłem, w którym może przeglądać się współczesna, zamykająca się na imigrantów Polska. "Odlot" olśniewa formą, trzyma w napięciu dramaturgią, wzrusza miłosną historią, bawi, budząc gorzki śmiech, odniesieniami do współczesności. Warto podkreślić, że poznańska scena programowo zakłada współpracę z twórcami teatru lalkowego z całego świata - jej przykładem były też zjawiskowe "Opowieści z niepamięci" w reżyserii Brazylijczyka Dudy Paivy, w którym bohaterowie słowiańskich mitów i legend ożywają na naszych oczach dzięki sugestywnym maskom-kombinezonom z lekkiej gumy.

Zwierzęta wyklęte, wyspy odległe

Opowieści o międzygatunkowej przyjaźni było na przeglądzie więcej. W "Strasznej piątce" Marty Guśniowskiej w reżyserii Marii Żynel spotkaliśmy zwierzęta wyklęte, niepiękne i średnio na pierwszy rzut oka sympatyczne: szczura, ropuchę, pajęczycę, nietoperza i hienę, które przekonują się, że w jedności siła i że każdy kryje w sobie jakiś szczególny talent. Inny tekst Guśniowskiej, "Małą mysz i słonia do pary" wyreżyserowała w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora wrocławianka Agata Kucińska. Scenografia Anny Chadaj tworzy tu spójny świat, lalki wykonane z gąbki zachowującej plastyczność pozwalają modyfikować wyraz twarzy postaci, co daje im emocjonalny wyraz, a całość staje się opowieścią nie tylko o sile przyjaźni, ale i o dojrzewaniu do niej, o przekraczaniu siebie i wyzwalaniu się z kompleksów.

Zachwyciły spektakle czeskiego Naivniego Divadla z niedalekiego Liberca. W "O baranku, który spadł z nieba" dorośli mogli spotkać drewniane kukiełki, do złudzenia podobne do zabawek, które towarzyszyły im w dzieciństwie. W "Są takie miejsca spowite w ciemność, gdzie nigdy i nic kryją się na odległych wyspach" na motywach historii z wydanego także w Polsce "Atlasu wysp odległych" Judith Schalansky aktorzy posadzili nas przy długim stole, przez który a to wędrował psi zaprzęg, zostawiając za sobą krwawe ślady, a to wzbijała się do lotu Amelia Earhart, a to trafiały płaty mięsa upolowanych wielorybów czy pióra wywiezionych przez badaczy rzadkich okazów ptaków. Spektakl nie był tłumaczony na polski i choć publiczność nie wszystko mogła zrozumieć, każdy, kto po godzinie opuszczał Scenę Kameralną, miał poczucie, jakby wracał z dalekiej podróży. Z niepokojącą refleksją, że odkrywanie świata niesie ze sobą jego zniszczenie.

WTL: Tu rządzą dzieci

Nie sposób opisać całego programu Przeglądu. Były w nim także spektakle dla naj-najów, czyli najmłodszych widzów, tych nawet kilkumiesięcznych, w których aktorzy musieli konkurować z samozwańczymi artystami, którzy raczkując lub stojąc już w miarę pewnie na dwóch nogach, próbowali zdobyć scenę dla siebie. Były też próby dotarcia do nastoletniej publiczności - podejmowane zarówno przez jej równolatków, jak i dorosłych twórców - w obu wypadkach obarczone pewnym ryzykiem.

Szkoda, że mimo wysokiego poziomu Przegląd wciąż ma lokalną rangę. Być może podwyższyłoby ją powołanie jury i przyznawanie nagród. Tyle że dla organizatorów nie miejsce w festiwalowych rankingach jest najistotniejsze. Tu - co rzuca się w oczy każdemu, kto przekroczył w ubiegłym tygodniu próg WTL - najważniejsza jest dziecięca publiczność, która na tydzień opanowała teatr.

Na pozór to wydaje się truizmem, bo chodzi przecież o teatr z definicji dla najmłodszych. Ale podczas Przeglądu to dziecięce panowanie jest totalne, całe godziny spędza się na widowni i w ogrodzie, biorąc udział w niezliczonych warsztatach od komiksu, przez kulinaria, po grę na harfie. Ale też debatując nad nowym, lepszym kształtem świata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji