Artykuły

"Smutne to..."

"Uciekła mi przepióreczka" - to najczęściej wystawiana sztuka Żeromskiego: w ostatnim ćwierćwieczu naliczyłem dwadzieścia inscenizacji. Mimo że od jej powstania upłynęło czterdzieści parę lat, nie postarzała się. Jeszcze dziś potrafi zainteresować widza? Może dlatego, że nie ma w niej tego, co bym określił jako patos krtani: wielkich słów wykrzyczanych na najwyższym piętrze. To, co nas tak oddala od Żeromskiego, od jego stylu myślenia i mówienia o ludziach, społeczeństwie, narodzie. Zciszenie, ten "biały kwiat", że użyję określenia Norwida, ułatwia nam nawiązanie prawie intymnego kontaktu z bohaterami tej sztuki, właściwie z jednym z nich: z Przełęckim.

W krakowskim przedstawieniu "Uciekła mi przepióreczka" reżyserowanym przez Tadeusza Minca, Przełęckiego gra Marek Walczewski. Gra przewybornie. W pierwszej odsłonie spektaklu, który zamyka się w trzech czasowych jednostkach, zgodnych z rzeczywistym porządkiem aktów w sztuce, "Walczewski jest uśmiechnięty, uwodzicielski i rozbawiony sytuacją, która przypadła mu w udziale. Nie bardzo wierzy w sens tych wakacyjnych kursów dla nauczycieli szkółek wiejskich, które podjął się zorganizować. Swoją misję traktuje trochę jak przygodę wakacyjną: lekko i beztrosko. Mogą z niej wyniknąć rzeczy ważne lub bez znaczenia, które się przekreśla jednym gestem: spakowaniem waliz i odejściem.

Przełęcki Walczewskiego jest świadomy swoich uroków, które rzuca na księżniczkę, świadomy jej filantropijnych kaprysów. Od pierwszej odsłony, od pierwszego obrazu wie, że te kursy, że darowizna zrujnowanego zamku, który po odrestaurowaniu przez księżniczkę ma być siedzibą owych kursów, jest pomysłem trochę ze starych powieści. Mimo tej świadomości zgodzi się jednak na rolę głównego bohatera w groteskowej farsie, dopóki nie przybierze ona obrotu w kierunku dramatu. Wtedy przestaje grać, staje się żywym człowiekiem.

W chwili, kiedy Smugoniowa (kreuje ją Elżbieta Karkoszka) wyznaje mu, że go kocha, odzywa się w nim śmiech, cały naładowany ironią. Trwa on zaledwie ułamek sekundy. Po tym wybuchu następuje milczenie, chwila ciszy. Zawodzą hamulce pustego konwenansu, narzuconej sobie maski. Przełęcki kładzie ręce na głowę Smugoniowej. Nie jest to gest miłości - przynajmniej tak gra to Walczewski - ale spełnienie prośby, odruch litości. Ale ten odruch przestaje być znakiem pustym, zobowiązuje. Przełęcki uruchamia w sobie wszystkie talenty, by w oczach Smugoniowej siebie zohydzić, ukazać w roli człowieka pustego, hulaki, kabotyna, choć nie był, choć nie jest żadnym z nich. Inscenizuje ten proces przeciwko samemu sobie, nie dlatego, by uratować szczęście osobiste Smugoniów, ale by ocalić sens ich pracy społecznej, której mimo swoich tytułów naukowych nie poprowadziłby w ich środowisku ani mądrzej, ani skuteczniej. Pozostałby w nim zawsze intruzem, człowiekiem z zewnątrz, obcym.

W drugiej części przedstawienia Walczewski gra Przełęckiego w tonacji serio. Nie ma w nim nic z lekkoducha scen pierwszych. Przystojny, młody mężczyzna świadomy swoich atutów przystojności, które chytrze wciągnął w grę, jest wściekły na siebie, że dał się nabrać na te kursy, które wyniknęły z urojonych chimer egzaltowanych pań, że nie dostało mu wyobraźni dziejowej. Te krótkie wakacje w jego życiorysie uświadomiły mu jedno: anachronizm inteligenckich patronatów nad ludem, anachronizm etyki społecznej, że bieda, ciemnota ludzka może służyć uprzywilejowanym jako materiał do dobrych uczynków. Podstawą moralną każdej takiej akcji musi być zasada: "Ty, drugi człowieku, nie jesteś dla mnie, tylko dla siebie; pomagając tobie mam pomagać tobie". Zasadę tę sformułował w dwadzieścia prawie lat po napisaniu "Uciekła mi przepióreczka" Karol Ludwik Koniński w szkicu "Humanizacja własności". Mieściła się ona jednak już u Żeromskiego. Źródła klęski Przełęckiego są tego wymowną ilustracją.

Czy Smugoń, taki jakim go oglądamy na scenie Starego Teatru, w wykonaniu Kazimierza Kaczora, obdarzony jedyną prawdziwą namiętnością: pasją robienia kariery, jest tym modelem działacza oświatowego, na jakiego czekaliśmy i czekamy? Reżyser postawił nad tym pytaniem akcent ironiczny. Przełęcki Walczewskiego schodzi ze sceny z wyrazem smutku i zmęczenia. Jest sceptyczny, znużony i sarkastyczny, kiedy przekazuje Smugoniowi misję prowadzenia swego dzieła: "Smutne to, że tutaj wszystko robi się dla jakichś tam sentymentów..."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji