Artykuły

Gelman, Albee, Beckett czyli długi wieczór w Toruniu

W powszedniej szarzyźnie repertuarowej naszych scen wyróżniają się teatry, które świadomie i w sposób różnorodny budują swój sceniczny image. Ostatnie zrealizowane premiery w Teatrze im. W. Horzycy w Toruniu tezę tę dobitnie potwierdzają. W ciągu dwóch wieczorów można było obejrzeć - "Ławkę", składającą się z "Ławeczki" Gelmana i z "Opowiadania o ZOO" Albee'ego w reżyserii Andrzeja Bubienia, potem "Końcówkę" Becketta w realizacji scenicznej Iwony Kempy.

Sztukę Gelmana i Albee'ego łączy tytułowa ławka, będąca jedynym elementem adaptowanej przestrzeni teatralnej foyer, w konsekwencji miejscem spotkania dwojga bohaterów. Na maleńką scenę zastawioną jedną ławką wchodzi najpierw Gelmanowski ON. "Czy znajdzie pan zapałeczkę?"- tymi słowami zaczepi go za chwilę ONA. "Dla takiej fajnej babeczki zawsze znajdę zapałeczkę" - odpowie ON. Ten moment rozpoczyna prawie półtoragodzinny seans, podczas którego będziemy przysłuchiwali się rozmowie dwojga przypadkowo spotkanych ludzi. Choć jak twierdzi ONA spotkali się już raz w tym miejscu rok temu. Tylko, że wtedy ON był Jurą, bo teraz jest Kolą by za chwilę stać się Aleksym. Natomiast dokument tożsamości stwierdza, że jest Fiedią.

Sytuacja JEJ jest zdecydowanie mniej skomplikowana, choć może tylko pozornie. Wiera, bo tak ma na imię, jest, samotnie wychowującą syna, rozwódką. Oczywiście szuka mężczyzny, który byłby oparciem w JEJ bezbarwnym życiu, jednak częste rozczarowania powodują, że trudno JEJ komukolwiek zawierzyć. Szamoce się więc pomiędzy nadziejami, które budzi każde nowe spotkanie, a nieufnością możliwością fałszywego wyboru.

I ON i ONA wymyślają co raz to inne wersje zdarzeń, fantazjują uroczo zmyślają lecz cały czas dyskretnie i skrupulatnie zacierają ślady mogące prowadzić ku przeszłości. Ktoś już kiedyś nazwał bohaterów Gelmana ludźmi rozproszonymi, czy też nawet rozszczepionymi. Tak się bowiem dzieje, że ich jedyną rzeczywistością jest wewnętrzne niezadowolenie, wynikające z głębokiego poczucia przegranego, niespełnionego życia.

Wszystko co dzieje się na malutkiej toruńskiej scenie jest natrętne i przerażające. Mamy cały czas niemal fizyczny kontakt z dwojgiem aktorów, którzy płacząc, histeryzując, ciesząc się czy też krzycząc rozsadzają konwencję współczesnego dramatu kameralnego. Są momenty, kiedy wydaje się, że nie można grać tak dosłownie, a przestrzeń nie pomieści już nie tylko namiętności, lecz nawet zwykłej fizjologii postaci. Ale to tylko pozór. Andrzej Bubień, reżyser tego przedstawienia, zapewne świadomie i słusznie wybrał hiperrealistyczną konwencję. "Ławeczka" w interpretacji Bubienia, to nie tylko dobrze skrojona, kameralna, żywo napisana sztuka dla dwojga aktorów z życiem w tle.

"Ławeczka" w wykonaniu Jolanty Teski i Ryszarda Balcerka to raczej rodzaj publicznej spowiedzi i wiwisekcji, pozwalającej nam jak w lustrze zobaczyć samych siebie. Aktorom udaje się momentami mistrzowsko konstruować sceniczny konkret i sceniczną sytuację. Lecz trudno się oprzeć refleksji, że ich trud staje się poniekąd bezsensowny, bezcelowy, a bohaterem wieczoru staje się pustka.

Na parkowej ławce zobaczymy jeszcze, a dosłownie staje się to po chwili, że miejsce Gelmanowskich postaci zajmuje Jerzy i Piotr z "Opowiadania z ZOO". Piotr, traktuje ławkę jako schronienie w każde popołudnie. Człowiek już nie najmłodszy, dyrektor przedsiębiorstwa, mąż, ojciec dwóch córek, człowiek dojrzały, ustabilizowany, spokojny, nienaganny, nie ujawniający emocji, ale czy szczęśliwy? W samotność Piotra wdziera się Jerry, człowiek młodszy, zbuntowany przeciwko światu, w interpretacji Pawła Tchórzelskiego pozbawiony jednak wszelkich cech i stereotypów gniewnych i buntowników. Piotr staje się dyskretnym, pełnym dystansu spowiednikiem dramatycznych zwierzeń Jerry'ego tak długo, dopóki ten nie zechce dokonać zamachu na jego parkową ławeczkę. Jednoaktówka Albee'ego pojawiła się na teatralnej scenie w 1959 roku. Była wówczas jak powiew świeżego powietrza. Dziś jej świeżość i awangardowość nieco przyblakła, jej sztylet nie jest już tak ostry jak kiedyś, choć nadal intryguje. Reżyserowi i aktorom udało się osiągnąć wysokie piętro metaforyzacji założonej przez pisarza, stąd uczestniczymy w seansie, który określa narzucająca się obecność, fizyczność aktorów, mówiących do naszych emocji.

Drugą propozycją toruńskiego teatru jest "Końcówka" Becketta. Jego dramaty nie poddają się tradycyjnym literackim interpretacjom, a ich sens i przesłanie ujawnić może tylko realizacja, będąca odtworzeniem zapisanej w sztuce partytury. Nie da się ukryć, że przedstawienie wyreżyserowane przez Iwonę Kempę jest rzadką w polskim teatrze próbą dotarcia do oryginału "Końcówki", przekazania jego teatralnego sensu; wszystko jest w nim na dobrym poziomie. I reżyseria, i scenografia Tomasza Polasika, i aktorzy. A jednak najnowsza inscenizacja jednej z najsłynniejszych sztuk XX wieku nieco rozczarowuje. Otrzymaliśmy bowiem teatralny preparat, z którego niemal zupełnie wyparowała tajemnica, w znaczna aura utworu, cała metafizyka. Precyzyjna struktura Beckettowskiego dramatu została w trudny do określenia sposób zakłócona, pozostały godne uwagi elementy całości, która nie istniała. Pomimo, że przedstawienie jest syntetyczne. Nie można więc postawić tezy, że Kempa z Beckettem przegrała, rozegrała przecież "Końcówkę" lojalnie i z uszanowaniem praw autora ulega wątpliwości, że umie czytać Beckettowskie nuty i, co ważniejsze, umie przekonać aktorów, że podporządkowanie się reżimowi formy daje najlepszy rezultat. A to jest w gruncie rzeczy głównym problemem w wystawianiu Becketta. Toruński kwartet: J Gliński (Nagg), Wanda Ślęzak (Neli), Michał Ubysz (Hamm) Sławomir Maciejewski (Clov) podporządkowuje się kompozycji spektaklu, respektując zasady rzadko popełniając błędy w skomplikowanej strukturze powtórzeń, symetrii, gestów, pauz, ruchu. Dzięki nim "Końcówka" nie się tylko i wyłącznie pokrętną historią czworga ludzi, lecz próbą odtworzenia poprzez strukturę dramatyczną sytuacji kultury współczesnej, obrachunkiem artysty ze swoim czasem.

Czy przy takiej ambiwalencji doznań i wrażeń cieszyć się z niewątpliwie przyzwoitego przedstawienia czy żałować utraconej szansy - to już kwestia indywidualnego wskaźnika optymizmu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji