Artykuły

Na wakacjach

Wakacje - gorąco. Teatry warszawskie na miesięcznych urlopach, większość w lipcu. Te, które grają w jednym lub drugim miesiącu letnim, koncentrują się - i słusznie - na repertuarze lekkim, komediowym. Pomyślano o nim przedtem, przynajmniej w niektórych teatrach i teraz mamy dość duży wybór. Zacznijmy od pozycji szanownych, choć nie mniej zabawowych. Ateneum wystawiło "Śluby panieńskie" Aleksandra Fredry. To jedyne jak dotąd w Warszawie uczczenie 100-lecia śmierci naszego komediopisarza, którego utwory w statystykach teatralnych co roku znajdują się na pierwszym miejscu w liczbach wystawień i widzów.

"Śluby panieńskie" to komedia zachwycająca. Subtelna, precyzyjna w rysunku postaci i konstrukcji akcji, bardzo zabawna, pełna poetyckiego uroku. Powinna znajdować się w żelaznym repertuarze klasycznego teatru narodowego - gdyby taki u nas istniał. I gdyby miano dla niej właściwą obsadę aktorską i reżyserską. Z tym zaś trudna sprawa, jeżeli, oczywiście, chce się dać przedstawienie przystające swym kształtem teatralnym do tego arcydzieła komediowego. W Ateneum reżyserował Jam Świderski. Na pewno można o nim powiedzieć, że jest dziś jednym z nielicznych ludzi teatru, który dobrze czuje Fredrę. Dał tego dowód przede wszystkim w roli Radosta, pokazanego z ciepłym uśmiechem i toczącego z naturalną swobodą konwersacyjny wiersz Fredry. Jako reżyser wysunął na plan pierwszy przedstawienia igraszki miłosne. Ich atmosfera przysłania poplątania intrygi i wynikający - nich humor sytuacyjny. Te zamierzenia udało mu się przeprowadzić konsekwentnie, choć oboje dziewcząt swymi osobowościami niezupełnie odpowiada wymogom "Ślubów". Reżyser nie zdołał też opanować Pani Dobrójskiej, która przez cały czas wyprawia przedziwne rzeczy z rozkładaniem i układaniem zwoju firanek, by móc je w końcu upiąć w formie welonu ślubnego na główkach dziewcząt szykujących się do ślubów już niepanieńskich. Za to Tadeusz Borowski ujął w nowy, oryginalny sposób Albina, umieszczając go dokładnie w rzeczywistości ziemiańskiego światka, a Andrzej Seweryn oddał wiele z lekkości i swawolnych uroków Gustawa.

Skoro jesteśmy przy wielkiej klasyce, nie sposób pominąć małej Starej Prochowni: "Wieczór trzech króli" Szekspira w reżyserii Jana Kulczyńskiego, w wyłącznie kobiecej obsadzie. Eksperyment, który można uznać za wydarzenie sezonu. Dawno nie oglądaliśmy w Warszawie tak pysznej zabawy teatralnej. I tak wysokiej klasy. Kulczyński zebrał dwanaście aktorek z różnych teatrów i kazał in. grać także role męskie. A więc Irena Kwiatkowska z wąsikiem jest cudownym Chudogębą, Ryszarda Hanin niezrównanym Malvoliem, Hanna Skarżanka pijackim Czkawką, Jadwiga Jankowska uraczą w podwójnej roli bliźniąt, Violi i Sebastiana, Hanna Stankówna wyborny Orsino, Zofia Rysiówna zamyślony nad sprawami tego świata Błazen, Barbara Marszelówna krygujący się Antonio i tak dalej.

Efekt tego wszystkiego jest nadzwyczajny, w ,,Wieczorze trzech króli" cała erotyka wynika z subtelnego pomieszania płci, dwuznaczności zabiegów miłosnych, homoseksualnych smaczków w przebierankach. W przedstawieniu Kulczyńskiego pomieszanie to podniesione jest do drugiej potęgi. W końcu widz traci orientację, co kogo w kim naprawdę pociąga i to jest niesłychanie zabawne. Dodajmy, że przedstawienie rozgrywa się na wąskim skrawku sali między dwiema częściami widowni, w kostiumach współczesnych, jakie panie wyciągnęły ze swoich szaf. Swoją drogą, cóż to za pisarz z Szekspira, skoro olśniewa pełnym bogactwem swych barw nawet w tak niezwykłych i skromnych zarazem warunkach. Szkoda tylko, że Stara Prochownia gra "Wieczór" z konieczności rzadko. Zważywszy niedużą pojemność widowni, można prorokować temu spektaklowi żywot na wiele lat.

Od klasyki komediowej przejdźmy do współczesności. Tu znacznie gorzej, nie pod względem ilości, ale jakości. STS się remontuje, wobec czego filię Teatru Rozmaitości przytulił Mokotowski Dom Kultury przy ulicy Łowickiej. Na inaugurację dano komedyjkę znanego operatora filmowego Tadeusza Wieżana "Taka nasza robota". Ten debiut dramatopisarski przyniósł wiązankę mniej lub więcej udanych dowcipów na temat "naszej roboty" i naszego wypoczynku przy telewizorze, ale w całości trzeba go traktować raczej jako zapowiedź na przyszłość.

Teatr Kwadrat programowo ma służyć rozrywce. Wystawił trzy drobiazgi teatralne Jana Sztaudyngera "Ewa, Judyta i Kurtyzana". Edward Dziewoński naszpikował je dowcipnymi fraszkami tegoż poety-satyryka i zrobił kabarecik trochę frywolny (dla zachęty podano, że tylko dla widzów powyżej 18 lat), ale nie budzący zgorszenia, jako że frywolność przybrana w szatę poetycką ma swoją rangę artystyczną. Natomiast Syrena wznowiła największy przebój bulwarowy Paryża, ograny także (choć ze znacznie mniejszym powodzeniem) w Polsce, "Latające dziewczęta" Marca Camolettiego. Farsa - jeżeli przyłożyć do niej miarę gatunku bulwarowego - wzorowo napisana i bardzo śmieszna. Trzeba ją tylko właściwie zagrać, o co u nas niełatwo. W Syrenie dzięki Kazimierzowi Brusikiewiczowi, reżyserowi i odtwórcy jednej z głównych ról, otrzymaliśmy przedstawienie lekkie i - jak to się mówi - musujące humorem. Nie zdołały go całkowicie zepsuć piosenki, którymi zupełnie niepotrzebnie upstrzono tę toczącą się w zawrotnym tempie komedię. Publiczność bawi się świetnie i beztrosko. Wystarczy.

Wśród komediowych przedstawień muzycznych są także nowości, Teatr Nowy wystawił komedię muzyczną według "Mandragory" Macchiavellego z librettem sporządzonym przez doświadczonych majstrów H. M. Grońskiego i A. Marianowicza i muzyką nie byle kogo, bo samego Jerzego Wasowskiego. Nie mogę o tym przedstawieniu niczego powiedzieć, bo przed wakacjami nie było premiery prasowej, poza tym, że musical ten wystawiono po raz pierwszy u Danuty Baduszkowej w Teatrze Muzycznym w Gdyni i odniósł on tam duży sukces.

Z kolei Teatr Komedia dał widowisko bardzo warszawskie: "Cafe pod Minogą", adaptację Jana Majdrowicza powieści niezrównanego Wiecha, który w tym roku obchodzi 80-lecie urodzin. Muzyka, teksty piosenek Kazimierza Winklera, reżyseria Tadeusza Cyglera. W ten sposób ulubiony przez czytelników twórca postaci Walerego Wątróbki czy Teosia Piecyka, piewca folkloru Pelcowizny, Kercelaka i Targówka.

Właśnie Targówek - kto by to pomyślał! - od prawie dwóch lat ma swój teatr. Ta odległa, zaniedbana, najnędzniejsza niegdyś dzielnica Warszawy zmienia się w okazałe osiedle mieszkaniowe. Teatr na Targówku, prowadzony przez Mariana Jonkajtisa, stara się wypełnić tamtejszą pustynię kulturalną, trafić przede wszystkim do gustów młodzieży, bez schlebiania najłatwiejszej szmirze. Wystawia więc widowiska muzyczne, troszcząc się o ich przyzwoity poziom wykonawczy. Obecnie zdobył się na duży wysiłek dając musical, a raczej etiudę do musicalu Andrzeja Bianusza "O zachowaniu przy stole". Tytuł wzięty z czternastowiecznego polskiego podręcznika savoir vivre'u, napisanego wierszem przez niejakiego Słotę. To tylko pretekst do przypomnienia serii starych, ale ciągle jarych piosenek z żelaznego repertuaru od Mozarta i Chopina do Moniuszki, zaprezentowania współczesnego mocnego uderzenia, a także muzycznego retro z lat dwudziestych. Wśród wykonawców są popularne postacie piosenkarskie: Danuta Rinn, Ewa Śnieżanka, Alicja Majewska, Marian Kawski i inni. Całość utrzymana w stylu wielkiej rewii, sprawnie opracowana muzycznie przez Włodzimierza Korcza i Czesława Majewskiego z pewnością będzie się podobała. Zwłaszcza w lecie, na wakacjach.

A więc przyjemnej zabawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji