Artykuły

"Tak po polsku coś miarkuję"

W pięciolecie swego istnienia Teatr Dramatyczny' w Legnicy wystąpił z premierą "Wesela" Wyspiańskiego. Publiczność przyjęła przedstawienie z aplauzem. Świadczy to o trafnym wyborze repertuarowym, świadczy też, że przedstawienie przemówiło do widzów. Zdarzyło się więc to, co w pracy teatru najważniejsze, co jest jego racją istnienia.

"Wesele" w Polsce jest sztuką na każdą okazją. Najlepsze jednak jest na czasy trudne, na dni nadziei i na dni niepowodzeń. W dniach narastania wielkich nadziei "Wesele" objawia się jako dramat-przestroga. W dniach niepowodzeń "Wesele" jest narodowym rachunkiem sumienia. Nasza historia tak się toczy, że dramat Wyspiańskiego jest przemiennie jednym lub drugim. Obyśmy dożyli czasów, w których "Wesele" będzie tylko pięknym zabytkiem narodowej poezji i teatru, oglądanym z kulturalnego snobistycznego obowiązku, z dyskretnie skrywanym ziewaniem.

"Wesele" w swojej powierzchniowej warstwie jest poetyckim reportażem z konkretnego zdarzenia: weselnych godów w domu Włodzimierza Tetmajera w Bronowicach pod Krakowem, które się odbyły 20 listopada 1900 roku. Nietypowy dobór młodych małżonków - z jednej strony poeta Lucjan Rydel, z drugiej strony córka chłopa Jadwiga Mikołajczykówna - sprawił, że bronowicka chata gościła pod jednym dachem inteligencka krakowską elitę oraz chłopów, od bogaczy po parobków.

Było to tak niezwykłe, że sam opis tego spotkania mógł wystarczyć za literacką sensację. Za przyczyną poetyckiego czaru relacja Wyspiańskiego przeobraziła się w najpojemniejszą metaforę w polskiej dramaturgii. Na czym polega to przeistoczenie? Odpowiedzi na to pytanie udzielali i wciąż udzielają najwybitniejsi znawcy literatury i teatru, filolodzy, teatrolodzy, krytycy. Choć - zdawałoby się - wymyślono wszystko, co się da na ten temat wymyślić, "Wesele" wciąż ujawnia nowe zagadkowe znaczenia, zaskakuje, prowokuje dalsze pytania.

Jeden z moich przyjaciół dzieli utwory literackie na książki i księgi. Książkę człowiek czyta, przyswajając lub odrzucając, idee autora. Z książką można się pospierać albo pojednać. Z księgą jest inaczej. W księdze można się przyglądać sobie jak w czarodziejskim zwierciadle. Obcowanie z księgą jest jej współtworzeniem. Czytając księgę, piszesz ją zarazem. "Wesele" jest taką właśnie księgą, otwartą w przeszłość i przyszłość, adresowaną do każdego z nas z osobna i do całej polskiej wspólnoty.

Na czym polegał olśniewający błysk geniuszu, który przytrafił się poecie w rozśpiewanej i roztańczonej chacie, w dusznej atmosferze pijanych rozmów, sztucznym teatrzyku bratania się i jednania obcych sobie światów, porozumienia, które było nieporozumieniem, bełkotów, które udawały dialogi, wybuchów nostalgii, lamentów duszy, zwidów i pijackich skarg? Czego tam Wyspiański doświadczył, czego dotknął?

Jestem przekonany, że to było olśnienie. rodzaj iluminacji, zjawisko znane psychologom i przez niektórych badane. Jest to - mówiąc najprościej - jakby stan nadświadomości, pozwalający ogarnąć istotę rzeczy. Wyspiański chyba wtedy ogarną! to. co dzisiejszym językiem nazwalibyśmy a r c h e ty p e m polskości. Takiego doznania nie da się opisać dyskursywnym językiem. Można je jednak przekazać poprzez poezję z takiego olśnienia zrodzoną. Wyraża się ono wówczas nawet mniej przez poetyckie słowo, bardziej przez ducha poezji dobywającego się także z międzywiersza i międzysłowia. Słowa Wyspiańskiego już dawno zostały gruntownie przebadane i prześwietlone duch jego poezji wciąż bywa zagadką.

Co sprawia, że "Wesele" dzisiaj jest dla nas dramatem drapieżnym i szczególnie bolesnym? Z upływem lat i zdobywaniem nowych doświadczeń coraz ostrzej rysują się nam diagnozy Społeczne ukryte w tym dramacie. To nie - cytując Stańczyka - "jakoweś Fata nas pędzą w przepaść'" Te "fata" mają swoje imię. Jednym z nich jest rozwijająca się od dawna choroba, którą w naszych czasach nazwaliśmy schizofrenią społeczna. Wyraża się ona w rozdarciu przebiegającym tak przez dusze jednostek, jak i przez całą społeczność. Jest to rozdarcie pomiędzy rozumem a sercem, pomiędzy interesem wspólnoty a prywatą, pomiędzy heroizmem a tchórzostwem, pomiędzy zamiarem a spełnieniem, pomiędzy słowem a czynem, pomiędzy patosem a błazeństwem, pomiędzy bezinteresownością a przekupstwem, pomiędzy patriotyzmem a zdradą.

Cała Polska leży w tym tragicznym pomiędzy. Pomiędzy świętościami, których nie wolno szargać, a hetmanami - Branickimi. Ten moralny dualizm towarzyszy całej ludzkości, odkąd operuje pojęciami "dobra" i "zła". U nas wszakże zda się on występować ze skrajnym napięciem pomiędzy biegunami. Tak się to zarysowywało romantykom, tak się objawiło Wyspiańskiemu, tak odczuwają niektórzy ze współczesnych poetów.

Przekładając wizje poetyckie na język prozy: program odnowy moralnej Polaków, który by rozładował lub zmniejszył te napięcia, jest warunkiem ich zdrowia psychicznego, a więc egzystencji narodowej. Bo nasze "wesela" wciąż mają ton sam przebieg: od zrywu po inercję, od Wezbrania gotowości do najszlachetniejszych czynów po chocholi taniec. Nic dziwnego, że Polak tak powszechnie szuka równowagi w ucieczce w alkoholowy narkotyk. To, co wypowiada jeden z bohaterów, Wyspiańskiego, bełkoce się prozą w naszych knajpach:

"Piję, Pije. bo ja musze,

bo jak piję, to mnie kłuje

wtedy w piersi serce czuję,

strasznie wiele odgaduję:

tak po polsku coś miarkuję (...)

Chopin, gdyby jeszcze żył, to by pił".

Romantycy byli skłonni widzieć Polskę jako niewinną ofiarę w rewolcie szatana przeciw Bogu. Współcześnie przedstawia nam się nasze położenie jako rezultat układu sił na świecie i walki dwu systemów urządzenia tego świata. Nic, tylko się upić. gdyby nie Wyspiański, który objaśnia, że autorami "polskiego piekła" jesteśmy my sami. Czyli od nas samych zależy jeśli nie wszystko, to bardzo dużo.

Wróćmy do Legnicy, gdzie przewodnikiem po dramacie Wyspiańskiego jest Józef Jasielski. Jak już powiedziałem niewątpliwym osiągnięciem reżysera i zespołu wykonawczego jest to, że "Wesele" na legnickiej scenie jest przedstawieniem żywym, zwłaszcza od drugiej części, z narastającym sugestywnym klimatem, poruszającym współczesną wrażliwość. Choć nie zaczyna i nie kończy się dokładnie takim tekstem, jaki przewidział Wyspiański i jaki szanują wszyscy realizatorzy, generalnie całość oddaje ducha utworu.

Pewne elementy, obecne w "Weselu", ale dyskretnie, Jasielski starał się wzmocnić na scenie. Moim zdaniem niepotrzebnie. Bez znaczenia dla "Wesela", jakie dzisiaj jest, najpotrzebniejsza, są psychologizujące poszukiwania, odkrywające, że być może Panna Młoda jest bardzo i nie bez powodu zazdrosna o Rachelę, ustawienie zaś tej ostatniej jako goniącej się samicy jest spłaszczeniem, a nie wzbogaceniem interpretacji tej postaci. Nie uniknął Jasielski pokusy rozbudowywania rodzajowych obrazków (np. dzieci wiejskie dorywające się do pozostawionych kieliszków), jak i dorobienia do scen z osobami dramatu diabelskich pantomim, które komplikują, ą nawet mogą fałszować interpretację. Diabeł jest znakiem zła. Czy wszystko, co gra w duszy bohaterom, a co uzewnętrzniają "osoby dramatu", jest diabelskiej, czyli "ciemnej", proweniencji?

Zgrzytem jest nagranie Chochola na taśmie. Domyślam się, że reżyserowi mogło chodzić o wygranie planu przestrzennego, kiedy chata jest otoczona przez chochoły przygotowane do jej spacyfikowania A jednak to zgrzyta. Chętnie bym sprawdził, jak by to było, gdyby jeden z chochołów zjawił się np. na balkonie i prowadził dialog stamtąd przez mikrofon lub tubę nagłośniającą.

Wyliczając dalej, co mnie nie satysfakcjonuje: raziła mnie jeszcze w kilku scenach dosłowna ilustracyjność, która jest w sprzeczności z poetyckim tekstem. Np. w dialogu Poety z Rycerzem, gdy Poeta czuje na gardle pętlę arkanu, zakładanie mu rzeczywistej pętli przez diabły odbiera dialogowi napięcie, przydaje nieco śmieszności.

Nie wszyscy aktorzy wykazali wyrazistość Wernyhory, którego grał Zdzisław Suknarowicz. Ważne, że trafnie obsadzono postacie dramatu, spośród których wyróżniają się Stańczyk (Wojciech Stawu-jak), i Hetman (Sławomir Matczak). Aktorzy kreujący postacie kluczowe: Tomasz Kwietko-Bębnowski, Sławomir Matczak, Danuta Kołaczek, Tadeusz Kamberski, Tomasz Olbiński, Zbysław Jankowiak, Jacek Jackowicz, Jerzy Szlachcic mają momenty lepsze i gorsze; suma ich wysiłków przynosi rezultat, o którym wspomniałem na początku. Nie jest tajemnicą, że w legnickim teatrze niewiele jest aktorskich indywidualności, ale teatr nie tylko wielkimi kreacjami stoi. O czym mogłem się przekonać, patrząc po premierze "Wesela" na wyraźnie poruszoną widownię.

Zachęcam tedy mieszkańców zagłębia miedziowego, aby odwiedzili w najbliższym czasie swój teatr i za jego pośrednictwem przejrzeli się w Księdze, którą dał nam w dziedzictwo Stanisław Wyspiański.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji