Artykuły

Świata tworzenie

"Tchnienie" Duncana Macmillana w reż. Grzegorza Małeckiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Agnieszka Tatera na swoim blogu.

Czarne ściany, czarna podłoga, brak rekwizytów, scenografii, muzyki, proste oświetlenie. Tylko oni - Justyna Kowalska i Mateusz Rusin. To właśnie oni sprawiają, że najmniejsza scena Teatru Narodowego w trakcie tego spektaklu staje się miejscem magicznym! To tu tworzy się świat cały, zmienia, rozpada i powstaje na nowo. (Re)konstrukcja wszechświata zaserwowana w najbardziej minimalistyczny, a przez to tak bardzo przemawiający do widza sposób!

Para młodych ludzi jest tak uniwersalnie przedstawiona, że mogliby mieszkać w Berlinie, Nowym Jorku, Londynie, Rzymie czy Warszawie. Dzięki temu łatwo jest się z nimi identyfikować, bo przecież większość z nas staje przed podobnymi wyzwaniami, pytaniami, problemami. Zaczyna się dosyć typowo, od kwestii posiadania dziecka. I ta właśnie kwestia staje się pretekstem do wielopoziomowych rozważań. Od kwestii dojrzałości, przez relacje międzyludzkie, sens życia, rozmnażania się, wartości najwyższego rzędu, wyzwań codziennego życia, lęków, których doświadczamy aż do stanu naszej planety i odpowiedzialności społecznej każdego z nas. Prawdziwy ogrom treści w tym krótkim (1:40 h) spektaklu!

Czy nie możemy przez chwilę żyć w tej małej bańce szczęścia?

A to wszystko przedstawione w prosty, skromny, wręcz minimalistyczny, a jednocześnie piękny, czuły, zabawny i wzruszający sposób. Na dodatek z dużą dozą humoru. Tu nie ma show, tu jest tylko treść. I tym właśnie powala widza, to jego siła! Minimum środków, maksymalny efekt, to cudownie odświeżające przeżycie po tych wszystkich spektaklach, które bywają przeładowane do bólu efektami, gadżetami, łapaniem się przeróżnych metod, by tylko zrobić wrażenie, że jest "na bogato", a najlepiej przy okazji jeszcze widza jakoś zaszokować. Ale nie o tym chciałam...

Forma to jedno. Inna sprawa to tekst autorstwa Duncana Macmillana - świetny, jakże aktualny, będący swoistym lustrem naszej rzeczywistości. Owszem, część osób się obruszy, że to nie ich rzeczywistość, bo oni nie zajmują się rozważaniem o śladzie węglowym, celowości rozmnażania czy odpowiedzialności za nasze czyny. Tylko te pytania to tylko furtka, przyczynek do szerszego spojrzenia. Nie zastanawiacie się czasami nad celem Waszego życia? Po co żyjecie, gdzie zmierzacie, czy ta osoba jest tą odpowiednią? I czy to, co chcecie zrobić jest najlepszą decyzją? To różnice w formule, ale głęboki sens pozostaje tak de facto ten sam. Jak żyć, gdy świat tak pędzi, po co? Bohaterowie są trochę zagubieni, niedojrzali, poszukujący swego miejsca na świecie, celu w działaniach, trochę pod wpływem tego, co aktualnie modne, ale w głębi serca wrażliwi i dobrzy. Są tacy, jak wielu z nas. Czuć też, że zarówno aktorzy, jak i przede wszystkim reżyser (Grzegorz Małecki) poświęcili treści dużą uwagę, mocno pracowali z tekstem. Mam wręcz poczucie, że go polubili, tak samo, zresztą, jak bohaterów. Z całości bije czułość w stosunku do bohaterów. I wielka wrażliwość.

Justyna Kowalska i Mateusz Rusin mają diabelnie trudne zadanie! To wyzwanie, któremu wielu aktorów by nie podołało. Bo jak często zdarza się spektakl, gdzie nie mogą się niczym posiłkować, za nic "schować", cała odpowiedzialność spoczywa na ich barkach?

A oni sobie z tym radzą śpiewająco! Wspólnie tworzą świat cały, w fantastyczny sposób radzą sobie z każdą zmianą akcji, miejsca, czasu. W trakcie spektaklu prowadzą widzów jak na sznurku, od lekkiego chichotu, przez zaparty dech, aż do łez w oczach. Reakcje publiczności zresztą były jednoznaczne, nieważne, czy chodziło o młodą parę w wieku bohaterów, czy też o starsze małżeństwo - wszyscy reagowali podobnie, a na koniec z zapałem bili brawo. Takiego ogromu emocji i wciągnięcia w akcję, odczucia realności tego, co dzieje się na scenie, nie miałam już dawno. Żeby tak znokautować widownię samą grą, bez żadnych "wspomagaczy", to trzeba mieć duży talent i świetny warsztat. Pozostaje więc pogratulować! Szczególnie Justynie Kowalskiej, która dopiero zaczyna swą aktorską karierę. Już w "Idiocie" pokazuje na co ją stać, jednak w "Tchnieniu" rozwija skrzydła i porywa.

Przy tak minimalistycznym założeniu jeszcze silniej oddziałuje na widza piękno pojedynczych scen. Te wszelkie przejścia, skrótowce między jedną akcją a drugą, wspaniale pokazujące jej rozwój. Na przykład scena, gdy po powrocie ze szpitala bohaterka teoretycznie jest tylko wtulona w ramiona bohatera, a tak naprawdę mijają dni całe, w trakcie których walczą oni z nieszczęściem, życiową tragedią - toż to majstersztyk wyciskający łzy z oczu! Tak proste, tak czułe, pełne miłości, wspaniałe! Tak samo, jak i inne - moment czekania na wynik testu ciążowego, spotkanie po miesiącach niewidzenia się, rozmowa po zerwaniu z narzeczoną, czy też ta o oczekiwaniach i dojrzewaniu, dorastaniu. A ta końcowa... Cudowne, przemyślane, mądre sceny. Tak samo zresztą, jak i cały spektakl.

"Tchnienie" skradło moje serce powolutku, niepostrzeżenie. Byłam tam razem z bohaterami, czułam z nimi, każdy ich krok był moim. Mądry, przejmujący, aktualny i pełen podstawowych życiowych pytań tekst. Delikatne, pełne wrażliwości podejście reżysera. Wspaniała, porywająca gra aktorska. Jak dla mnie jest to najlepsza premiera od dawna w tym teatrze. Brakowało takiego spektaklu! A Grzegorz Małecki tak udanym debiutem intryguje i skłania do tego, by przyglądać się rozwojowi tej części jego kariery. Bo przecież nie od dziś wiadomo, że aktorem jest doskonałym, może i reżysersko poradzi sobie równie świetnie? O tym przekonamy się w przyszłości, a na razie zapraszam wszystkich do oglądania "Tchnienia" - to jest naprawdę poruszający, interesujący spektakl, który warto poznać!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji