Artykuły

Rekolekcje małżeńskie według Karola Wojtyły

Najnowsza premiera w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu jest niewątpliwie wydarzeniem w dziejach tej sceny. Ma szanse stać się przebojem scenicznym na kilka sezonów. Jest pozycją, poprzez którą mogą się nawrócić na teatr poganie, których noga dotąd w teatrze nie postąpiła (spotkałem takich na przedstawieniu w dniu 5 kwietnia). Nie ulega wątpliwości, że o jej wielkim powodzeniu decydują w istotnym stopniu względy pozaartystyczne (każdy jest ciekaw sztuki napisanej przez człowieka, który został papieżem), choć realizatorzy zrobili wszystko, aby nie był to jedyny argument za tym wyborem.

"Przed sklepem jubilera" nie jest utworem dramatycznym w potocznym rozumieniu tego słowa. Sam Wojtyła nazywa go "medytacją o sakramencie małżeństwa przechodzącą chwilami w, dramat". W postaci, w jakiej jest przedstawiany na scenie, jest to montaż kilku monologów i szczątkowych dialogów, wpisanych w obrządek ślubu kościelnego udzielanego parze młodych współczesnych ludzi. Są to przede wszystkim monologi matek obojga młodych. Ślub dzieci wyzwala w nich własne wspomnienia. Ożywają dzieje ich osobistej miłości, przerwanej w jednym wypadku przedwczesną śmiercią małżonka (wojna), w drugim zabitej przez wygasanie uczucia, dramatyczne oddalanie się od siebie ludzi, którzy mieli stanowić "dwoje w jednym".

Nie ma tu - w sensie teatralnym - przedstawionego dramatu między ludźmi. Są pokazane dramaty sumienia, wewnętrzne rozterki. Postaci wchodzące w dialogi z bohaterami (Adam, Jubiler), choć realnie, mają wymiar symboliczny, są upostaciowionymi odgłosami sumienia, prezentującymi argumenty etyczne i moralne, tkwiące w każdym z nas, choć czasem na dnie duszy i pod powłoką.

Przedstawienie wyreżyserowane przez Marczewskiego jest wypełnione symboliką katolicką. Ramą teatralną dla tych dialogów i monologów sumień jest msza odprawiana z taką powagą, że - przynajmniej na samym początku - niektórzy widzowie reagują jak w prawdziwym kościele. Nie byłoby wobec takiej koncepcji nic dziwnego, gdyby cały dodatek do mszy - czyli to, co stanowi rdzeń sztuki - był potraktowany jako nauka moralna, rodzaj kazania do wiernych. Tym bardziej, że napisał to przecież człowiek duchowny i wybitny moralista katolicki.

Tutaj jednak ujawnia się niepospolitość Karola Wojtyły, także jako pisarza. Unika on uproszczonej moralistyki, jednoznacznych o-sądów, łatwych potępień. Przyjmuje postawę zatroskanej zadumy nad człowiekiem, tym ciągle błądzącym kalekim dzieckiem bożym, któremu tak trudno spożytkować wszystkie wielkie możliwości, z jakimi przychodzi na świat. Przez to ta "medytacja" teatralna nabiera uniwersalistycznego wymiaru, przemawia do ludzi bez względu na ich światopogląd. Bo przecież trudno powiedzieć, że to tylko katolicka formuła: masz jedno życie, a w nim dar miłości, który możesz roztrwonić. Marnując go, krzywdzisz najbardziej siebie samego, nie osiągając pełni swego człowieczeństwa. Z taką mniej więcej refleksją opuszcza się teatr.

Wbrew może oczekiwaniom wielu widzów, przedstawienie wałbrzyskie nie należy do zbyt łatwych w odbiorze. Trzeba mieć wyostrzoną uwagę podczas około dwu godzin bez przerwy, podczas których niewiele na scenie się dzieje. Trzeba przede wszystkim słuchać. Trzeba wreszcie oswoić się z konwencją, próbującą godzić reguły teatru dramatycznego i rapsodycznego. Na plus zespołu zapisałbym rzetelność, dbałość w podawaniu słowa (tak tutaj ważnego) i skromność. Niewiele jest tu dla aktorów pola do wszechstronnych popisów, obowiązuje natomiast rygor dyscypliny wewnętrznej, skupienia, powściągliwości. Jest to wbrew pozorom - jak każda konsekwentnie zrealizowana możliwość - też droga do ciekawych osiągnięć. Dowodzi tego np. Jerzy Bielecki w roli Adama.

O ile reżyser w sumie dobrze uporał się z trudnościami wynikającymi z nietypowego tworzywa literackiego, o tyle w szczegółach można zgłaszać wątpliwości. Jeżeli o mnie chodzi, pojawiają się one tam, gdzie starano się jakby nieco na silę uteatralniać fragmenty niektórych monologów. Spełnia to wyłącznie funkcję ilustracyjną, w sposób dalece niedoskonały. Sądzę także, że została zmarnowana symboliczna scena wejścia na scenę "Panien mądrych", ładnie pomyślana, ale chyba źle wykonana przez młode aktorki (na ich twarzach nie dostrzegłem śladu idei, którą reprezentują; były to panny martwe - wewnętrznie).

W sumie jednak praca teatru wałbrzyskiego budzi we mnie bez porównania więcej uznania niż wątpliwości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji