Artykuły

Rafał Szatan: Czasami siebie nienawidzę

- W gliwickim teatrze grałem w okresie, gdy studiowałem w Katowicach. Moim pierwszym spektaklem był "High School Musical on Stage", w którym grałem główną rolę, i był to mój debiut na scenie teatralnej - mówi aktor i wokalista Rafał Szatan.

Jest artystą musicalowym, dobrze przygotowanym do swojego zawodu - ukończył Akademię Muzyczną w Katowicach na wydziale jazzu i muzyki rozrywkowej. Jeszcze na studiach grał w Gliwickim Teatrze Muzycznym, gdzie wcielił się w rolę Troya Boltona w spektaklu "High School Musical on Stage". W słynnym musicalu "Hair" zagrał główną rolę Claude'a Bukowskiego. Obecnie występuje na deskach Teatru Muzycznego w Gdyni, grając jedną z głównych ról w musicalu "Notre Damę de Paris". Śpiewał m.in. w programie "Jaka to melodia?", próbował swoich sił w talent show "X Factor" i "The Voice of Poland". Jego ulubione gatunki muzyczne to soul, funky, jazz, R&B i gospel. Niedawno dołączył do obsady serialu "M jak miłość" w roli Eryka. Jest w telewizyjnym show "Twoja twarz brzmi znajomo". Wystąpił w programie Polsatu "The Story Of My Life. Historia naszego życia". Niebawem ukaże się jego drugi solowy singiel zapowiadający płytę.

Ma pan teraz swój czas. Tylko trochę za długo czekał pan na większe ożywienie kariery. Co zadecydowało, że wreszcie tak się stało?

- Nie wiem, ale ten rok jest dla mnie bardzo pozytywny. Pojawiło się wiele fajnych projektów i poczułem, że w stu procentach mogę oddać się tym propozycjom. Przy takim natłoku zajęć świetnie się bawię, bo praca sprawia mi wielką przyjemność.

Podobno miał pan kompleksy na punkcie swojej słynnej żony Barbary Kurdej-Szatan, bo jesteście artystyczną parą z przechyłem popularności na jej stronę. Tak było?

- Nigdy nie było tak, żeby jedno z nas zazdrościło kariery artystycznej drugiemu. Basia od początku była bardzo medialna, co wcale nie wpędzało mnie w kompleksy. Ja cały czas działałem, koncertowałem, tylko nie w takich programach, w jakich jestem teraz. Dużo występowałem i nigdy nie czułem się mniej spełniony artystycznie. Często spędzałem czas w swojej pracowni muzycznej, gdzie dużo komponowałem i nagrywałem. Przyznam, że denerwuje mnie porównywanie nas. To coś okropnego. Basia jest przecież aktorką, ja jestem muzykiem.

Jak ludzie reagowali na pana specyficzne nazwisko?

- Nigdy nie odczułem, by wyśmiewano się z mojego nazwiska. Nie miałem z tym problemów. Na różnego rodzaju konkursach i festiwalach byłem zapamiętywany bardziej niż inni właśnie z racji nazwiska. Byłem "szatankiem", "diabełkiem"...

Znakomicie radzi pan sobie w programie "Twoja twarz brzmi znajomo". Jaką drogą dostał się pan do niego?

- Drogą castingu. Już dwa lata temu byłem na przesłuchaniach do tego programu, ale nie udało mi się tego połączyć z innymi zadaniami. Zresztą to nie był ten czas - był to inny okres życiowy i zawodowy. Gdy teraz padła kolejna propozycja udziału, doszedłem do wniosku, że fajnie by było i że nadszedł moment, w którym będę się tym dobrze bawił. Udało się wszystko pogodzić, łącznie z wylotem na cztery dni do Stanów Zjednoczonych.

Oglądał pan wszystkie edycje tego show?

- Było dziewięć edycji, w nich około 700 piosenek, więc nie da się wszystkich obejrzeć. Czego nie widziałem w telewizji, uzupełniałem filmikami w internecie - w sumie jestem prawie na bieżąco.

Teraz sam bierze pan w nim udział. Czy zdążył się pan przekonać, jak trudną sztuką jest imitacja?

- Bardzo trudna! Jestem po dziewięciu odcinkach i przekonałem się, że każda postać jest dużym wyzwaniem, że trzeba oszukiwać własny organizm i powalczyć, żeby spiął się na te kilka minut przeistoczenia w inną postać. Nie jest to tylko zabawa, lecz duże wyzwanie.

Jak przygotowuje się pan do wejścia w wylosowane postaci?

- Na początku staram się znaleźć to, co jest najbardziej charakterystyczne w postaci, szczegóły i szczególiki wokalne. Sporo zależy od plastyczności głosu, od tego, na ile jest w stanie się zmieniać. Bardzo trudno jest z barwą głosu, najtrudniej jest oddalić się od własnego brzmienia.

W jakim stopniu korzysta pan z rad trenerów Agnieszki Hekiert i Chrisa Adamskiego?

- W bardzo dużym, bo z nimi dotykamy wszystkich szczegółów postaci. Agnieszka ma wspaniałe wyczucie i talent, by wynajdywać sposoby na każde wykonanie. Daje nam różne, czasem bardzo śmieszne zadania, dzięki którym jesteśmy coraz bliżej ideału. Z Chrisem analizujemy wspólnie każdy gest, każdy ruch, najmniejszy szczegół mimiczny.

Zdarzyło się, że nie mógł pan dać sobie rady z jakąś gwiazdą?

- Raczej nie, ale nie było łatwo z Jasonem Derulą, który śpiewa falsetem i często go wykorzystuje, a przy tym bardzo dużo się rusza i tańczy na scenie. Musiałem nauczyć się choreografii, brzmienia głosu i różnych szczegółów ruchowych oraz tego, że muszę wejść na scenę bez koszulki, co bardzo mnie paraliżowało.

Dla mnie jest pan zwycięzcą tego programu. Przyszedł pan do Polsatu, żeby go wygrać?

- Zdecydowałem się na ten program, ponieważ słyszałem wiele wspaniałych opinii od znajomych, że jest to ogromne i wspaniałe doświadczenie. Chciałem potwierdzić doznania, o których wszyscy dookoła mi opowiadali. Nigdy nie nastawiałem się na konkursy i na to, że trzeba wygrać. Dla mnie niesamowitym sukcesem jest to, że pokazałem tak dużo fajnych postaci, które pozwoliły mi rozwinąć się i przekonać, że jest to niesamowite doświadczenie wokalno-muzyczne. A czy wygram, czy przegram, to mało ważne.

W tym samym czasie dostał pan rolę w serialu "M jak miłość". Kim jest Eryk?

- Muzykiem, lowelasem, negatywną postacią. I boję się, żeby mnie nie obrzucono pomidorami po następnych odcinkach, bo ludzie nie będą lubić Eryka. Ale ja go polubiłem, bo jest przebojowy i ma swój charakterek.

Czy w serialu będzie pan w związku z Joanną Chodakowską, którą gra Barbara Kurdej-Szatan?

- Nie mogę tego zdradzić. Mogę tylko powiedzieć, że na pewno będzie dużo mącił w jej życiu, a także w życiu Zosi granej przez Julię Wróblewską.

Po raz pierwszy gra pan z żoną?

- W serialu tak, ale poza nim pracowaliśmy razem przy różnych projektach muzyczno-teatralnych, m.in. w musicalu "Legalna blondynka" w Teatrze Muzycznym Variete w Krakowie.

Wspólne sceny omawiacie w domu?

- Na początku zdarzało się. Basia przede wszystkim opowiadała mi, jak to wszystko wygląda na planie serialu.

Widziałem was razem w telewizji w programie "The Story Of My Life. Historia naszego życia", w którym goście są postarzani o kilkadziesiąt lat. Jak się pan czuł w wieku średnim i podeszłym?

- Przyznam, że było to duże przeżycie. Pierwsza metamorfoza wieku średniego była w miarę przystępna, ale gdy zobaczyliśmy siebie po kolejnych 30 latach, jako 90-letnich staruszków, to wywołało u nas szok. Byłem bardzo wzruszony.

Sądzi pan, że za kilkadziesiąt lat właśnie tak będzie pan wyglądał?

- Nie wiem, ale na pewno chciałbym być takim fajnym dziadziusiem i w taki sposób się zestarzeć. Czas pokaże, tylko czy dożyjemy tak sędziwego wieku?

Wasza córeczka Hania rośnie. Czy ma pan dla niej wymarzony zawód?

- Nie mam, Hania sama wybiera, co chce robić, my tyko ją wspieramy i niczego jej nie narzucamy. Słuchamy, czego chce i staramy się pomóc realizować jej marzenia.

Co mówi o pana wcieleniach w telewizyjnym show?

- Ponieważ bardzo często słyszy, jak ćwiczę w domu, nie jest dla niej szokiem to, co widzi. Kiedy jednak patrzy na mnie w pełnej charakteryzacji, czasem nie dowierza, czy to na pewno jest tata. Ciekawsze doznania miał czteroletni synek siostry mojej żony, który był na nagraniu postaci Brunona Marsa. Kiedy jego mama powiedziała: - Przywitaj się z wujkiem, spojrzał na mnie i oznajmił: Nie, bo to nie jest mój wujek!

Widziałem żonę w pierwszym rzędzie wśród publiczności tego show. Jak pana recenzuje?

- Jest podekscytowana moimi metamorfozami. Ale podchodzi do nich na luzie, bo wie, że to, co robię, mnie frapuje i dobrze się tym bawię.

Wiem, że ma pan w domu prywatne studio. Czym się pan w nim zajmuje?

- Kiedy mam czas, zamykam się w nim i wtedy jestem w swoim świecie dźwięków. Nagrywam nie tylko własne rzeczy, przyjeżdżają do mnie chłopcy z mojego zespołu muzycznego. Traktuję to miejsce jako pracownię.

Ukończył pan wyższe studia muzyczne. Co one panu dały?

- Studia w Akademii Muzycznej w Katowicach na kierunku wokalistyka jazzowa dały mi dużo świadomości muzycznej, bazę, żebym mógł dalej szukać siebie. Świadomość swojego wokalu, możliwość zabawy głosem, zabawy muzyką.

A praca w gliwickim Teatrze Muzycznym?

- W tym teatrze grałem w okresie, gdy studiowałem w Katowicach. Moim pierwszym spektaklem był "High School Musical on Stage", w którym grałem główną rolę, i był to mój debiut na scenie teatralnej. A potem zacząłem się coraz bardziej rozwijać. Współpracowałem z wybitnym specjalistą musicalowym Wojciechem Kościelniakiem. To on otworzył mnie aktorsko. W musicalu "Hair" zagrałem główną postać Claude'a Bukowskiego. Potem przeszedłem do Teatru Rozrywki w Chorzowie, gdzie dostałem etat i mnóstwo różnych ról, mniejszych, większych. Grałem m.in. w przepięknym spektaklu "Przebudzenie wiosny". A potem był Kraków i musical "Legalna blondynka" otwierający działalność nowego Teatru Muzycznego Variete. Zagrałem w nim dwie główne role męskie: Emmeta oraz Warnera. Obecnie gram również w Teatrze Muzycznym w Gdyni, gdzie dołączyłem do zespołu musicalu "Notre Damę de Paris", wcielając się w rolę Phoebusa.

Czy nadal jest pan wokalistą zespołów RH+ i Soul City?

- Od pięciu lat nie jestem wokalistą RH+, ale nadal w intemecie jest informacja, że jestem, więc chciałbym ją sprostować. Natomiast gram z Soul City, co prawda rzadko, ponieważ wszyscy członkowie zespołu są bardzo aktywnie działającymi wokalistami, ale jak tylko udaje nam się wspólnie spotkać, to jesteśmy bardzo szczęśliwi.

Jaką muzykę gra ten zespół?

- Gramy covery, ale sprawia nam to dużą przyjemność, bo w składzie są bardzo dobrzy wokaliści, z którymi świetnie się muzykuje i śpiewa.

Ile czasu poświęca pan sprawom zawodowym, a ile domowi i rodzinie?

- Staram się to po równo dzielić. Mieć czas dla rodziny, na koszenie trawnika, wyjazdy i pracę. Ogarniam wszystko i nie przeginam w jedną stronę.

Jest pan człowiekiem rodzinnym?

- Bardzo. Zarówno ja, jak i Basia zostaliśmy wychowani w bardzo rodzinnych domach. Staramy się mieć częste kontakty z najbliższymi.

Zauważyłem, że jest w panu dobra energia.

- Naprawdę?

Tak pana odbieram. Ona emanuje z ekranu i poza nim.

- Cieszę się, że tak jest, ale zdarza mi się siebie nienawidzić.

Co będzie, gdy zachłyśnie się pan sukcesami i powie, że osiągnął już wszystko?

- Oj, na pewno tak nie powiem! Nigdy nie jestem z siebie w stu procentach zadowolony, zawsze dopatruję się w tym, co robię, nawet najmniejszych błędów, więc chyba taki moment nie nadejdzie.

Zdążył pan przyzwyczaić się do popularności?

- W ogóle się nad tym nie zastanawiałem. Ja skupiam się na dobrym wykonywaniu swojej pracy. I tyle! A popularność? Dziś jest, jutro może jej nie być...

Co robi na panu największe wrażenie?

- Uwielbiam ludzi, którzy dają z siebie wszystko, żeby do czegoś dojść. Fascynuje mnie, gdy ktoś walczy, dąży do celu.

Do czego ma pan słabość?

- Do pięknych piosenek, pięknych historii, wzruszających filmów. Do spojrzenia mojej żony! I mojej małej córki, gdy czegoś chce od taty...

Co dzisiaj jest dla pana najważniejsze?

- Chciałbym, żeby już odpalił ten dziesiąty odcinek "Twojej twarzy", bo czuję, że mam zapalenie krtani i różnie może być. I żeby było dobrze tak, jak jest teraz. Nic więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Tyle wystarczy!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji