Artykuły

W tym spektaklu Gombrowicz zdziadział

"Operetka" Witolda Gombrowicza w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Izabella Adamczewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Waldemar Zawodziński fachowcem jest, "Operetka" - zwłaszcza pierwszy akt - uszyta została na miarę. Nic tu się nie pruje, nie pęka, nie ciągnie, a jednak ma się wrażenie, że przedstawienie jest nieco démodé.

Decyzja, żeby wystawiać "Operetkę" w przedłużony weekend, gdy świętowaliśmy 100-lecie niepodległości, była doskonała. Na Rondzie Dmowskiego w Warszawie niejeden Hufnagiel wystrzelił przecież racę, w Polsce (i Europie) od dawna "niestrawność jakaś jest w powietrzu". Chociaż "Operetka" wydawała się równie idealna na dzisiejsze czasy, jak Witkacowscy "Szewcy", Waldemarowi Zawodzińskiemu udała się rzecz niełatwa. W jego spektaklu Gombrowicz zdziadział.

"Jakże to tak - bez sądu?"

Spektakl ogląda się tak, jakby była to inscenizacja historyczna, i to co najmniej w dwóch znaczeniach. Po pierwsze - Zawodziński nawiązał do polskiej prapremiery "Operetki", którą w łódzkim Teatrze Nowym w 1976 roku wyreżyserował Kazimierz Dejmek, zapożyczając muzykę Tomasza Kiesewettera. Świetną. Jak w klasycznej wiedeńskiej operetce są w niej idiotyczne ariosa i kuplety, nadęte duety, powracające jak refren-zaklęcie zaśpiewy o "krzesełkach lorda Blotton". Ta muzyka zostaje w uszach i - co gorsza dla przyłapanego na tym odbiorcy - na języku. Ładnie wybrzmiała, w wykonaniu aktorów i studentów łódzkiej Akademii Muzycznej, których reżyser stłoczył w centrum zaaranżowanej jak backstage sceny.

To akurat dobrze. Gorzej, że Zawodziński opowiada Gombrowiczem o wieku XX. W próżnię pada nie tylko "SS - to było, było", ale nawet rozpaczliwe pytanie Fiora: "Jakże to tak - bez sądu??".

Owszem, w tekście Gombrowicza mowa o hitlerowskim kostiumie, ale dodawać do tego jeszcze bolszewicką dziewoję i rewolucjonistę z sierpem i młotem?

Czy miała to być odpowiedź na autorską deklarację, że "Operetka" nie jest "ani z prawa, ani z lewa", tylko o bankructwie wszelkiej ideologii politycznej?

W świetne układy choreograficzne Pawła Kułagi (zespół działa jak dobrze naoliwiony mechanizm) - senne kadryle, mechaniczną powtarzalność gestów - wpleciono nawet frenetyczne zajawki rozstrzelań i wiejącą grozą scenę wieszania; tak, jakby z dosadności miał rozgrzeszyć reżysera właśnie historyczny kostium.

Kiedy kilka lat temu Agata Duda-Gracz przyjechała do Łodzi, żeby w Jaraczu zrealizować "Iwonę, księżniczkę Burgunda", potrafiła zrobić spektakl dojmująco współczesny.

"Operetka" Zawodzińskiego jest natomiast przedstawieniem zachowawczym. Takim, jakie można było zrealizować z sukcesem w latach 90.

Spazmatycznie dziergająca

Można uznać "Operetkę" za reżyserski autoplagiat, bo Zawodziński przeniósł na obchodzącą właśnie jubileusz 130-lecia istnienia scenę spektakl, którego koncepcję przetestował najpierw na studentach łódzkiej Szkoły Filmowej. Tylu peanów wysłuchałam na temat spektaklu z Teatru Studyjnego, że aż żal mi było, że nie zdążyłam go obejrzeć. Mogę tylko podejrzewać, że o sile tamtej realizacji (koncepcja pozostała ta sama!) zadecydowała energia młodych artystów, ich zespołowe "wytupanie".

Do obsady Jaraczowskiej "Operetki" mam natomiast spore zastrzeżenia.

Marek Nędza w roli Fiora jest tak bezbarwny (pomijając jedną scenę), że aż zachodziłam w głowę, co się stało z aktorem, który miał tak dobre role w czasach Sebastiana Majewskiego. Jeśli Hrabia Szarm miał być wystylizowany na TVN-owskiego prezentera, to Karol Puciaty wywiązał się z zadania bezbłędnie (ale czy o to chodziło?). Krystian Pesta (Hufnagiel) miał chyba po prostu zły dzień. Sytuację ratowała książęca para Himalaj "na wysokościach" - entuzjastycznie odbierana przez publiczność Dorota Kiełkowicz i Andrzej Wichrowski, doskonale realizujący się w arystokratycznym przerysowaniu formy, a także Grażyna Walasek spazmatycznie dziergająca na drutach.

Interpretacja postaci Albertynki to też dyskusyjna sprawa. Właściwie brakuje tylko tego, żeby żuła gumę, bo w "Operetce" Jaracza Albertynka jest po prostu wulgarną dziewoją z gminu.

Tymczasem u Gombrowicza sprawa nie jest taka prosta, chodzi raczej o "nagie życie", bezformie przeciwstawiane "historii". Scena, w której arystokracja uświadamia sobie, że nagość "jest demagogiczna, jest wprost socjalistyczna", bo co by się stało, gdyby gmin odkrył, że "nasza dupa taka sama". To jeden z najlepszych momentów.

A skoro o momentach mowa - w siermiężnych czasach PRL-u na siłę ukulturalniani robotnicy cieszyli się chyba tylko z "Operetki", bo w finale czekała na nich Albertynka bez ineksprymabli. Czasy się zmieniły, nagość bynajmniej nie jest już synonimem niewinności, Zawodziński wsadził więc Iwonie Dróżdż-Rybińskiej między nogi bukiecik kwiatków.

Bardzo jestem ciekawa, jak zrobiłby "Operetkę" Sebastian Majewski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji