Artykuły

Ceprostrada

Ceprostradami od dziesięcioleci górale nazywali ścieżki budowane z wygładzonych kamieni w Tatrach, nawet wysokich (choćby zakosy na Szpiglasową Przełęcz), po to, by niezdarne cepry nie potykały się o głazy i nie rozbijały sobie nosów. Taką wygładzoną góralszczyzną jest właśnie "Śleboda", spektakl Teatru Montownia i Teatru Powszechnego, przygotowany na kanwie legend tatrzańskich Kazimierza Przerwy-Tetmajera. W pomyśle Waldemara Śmigasiewicza było, jeśli się dobrze domyślam, miejsce na o wiele więcej tonów, niż w rezultacie znalazło się w spektaklu, było miejsce na liryzm, na zadumę, na mądrość. Niestety, niepohamowana skłonność do scenicznego dowcipkowania zgubiła tu tak reżysera, jak młodzieńców z Montowni, w których strasznie dużo jest wciąż naturalnego sztubactwa i chęci wygłupu. Już etiuda wstępna, gdy przez czekającą na schodach publiczność przeciskają się prostaczkowie w podhalańskich swetrach, zawstydzeni, niezręczni, korzący się pokornie przed wizerunkiem Joanny Szczepkowskiej na ścianie foyer, a potem powrzaskujący, głupawo rozchichotani, przysypiający na ławeczce - cała ta etiuda, kwikiem szczęścia witana przez młodą widownię, ustawia całe przedstawienie. Ustawia je niestety w kategoriach nie najwyższych lotów kabaretu. Znamienne: młodzi aktorzy w swoim pierwszym, zrealizowanym wyłącznie we własnym imieniu spektaklu - w "Zabawie" Mrożka - umieli przełamywać brawurowe prześmiewki z prostaczków nieoczekiwanie głębokim memento. Po czym osiągnęli sukces, zaprosili swoich profesorów do współpracy (bo nie śmiem podejrzewać, że to starsi panowie wpraszali się do młodzieży) - i gdzieś wyparowała świeżość, powaga przeżycia. Zostały prześmiewki. Czy Montownia da radę zmontować się na powrót?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji