Artykuły

Trupie śledztwo

"Zdziczenie obyczajów pośmiertnych" w reż. Marty Streker w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu na II Opolskim Maratonie Teatralnym. Pisze Magda Mielke w Teatrze dla Wszyskich.

"Zdziczenie obyczajów pośmiertnych" - jednoaktowy, poetycki dramat napisany trzynastozgłoskowcem - nawiązuje do wielkiej tradycji romantycznej. Podobnie jak Bolesław Leśmian gra z Mickiewiczowskimi tropami, tak Marta Streker w opolskiej realizacji utworu gra z Leśmianem.

Przy poszanowaniu dla wymowy poematu Leśmiana reżyserka proponuje zabawę konwencjami. Nie umieszcza akcji na cmentarzu, jak w didaskaliach nakazywał autor, lecz przenosi ją do prosektorium. Rekonstrukcja zbrodni staje się teatrem samym w sobie. Troje bohaterów - wyposażonych w notesiki, latarki i woreczki na dowody - bawi się w przedziwnych detektywów. I nie jest to w żadnym wypadku gwałt na Leśmianowskiej poetyce. Przeciwnie, zdaje się, że stylistyka ta dodaje nowych, ciekawych znaczeń i rozszerza pole interpretacji.

Akcja rozgrywa się w Bunkrze - najmniejszej, ciemnej scenie opolskiego Teatru. Ze spowitej dymem przestrzeni wyłania się troje młodych aktorów: Karol Kossakowski, Magdalena Maścianica i Monika Stanek, czyli mąż, żona i kochanka, a właściwie ich zjawy. Powracają bowiem na miejsce dokonanej niegdyś zbrodni po to, aby ponownie odtworzyć tamte zdarzenia. Wykreowana atmosfera nosi znamiona eksperymentu śledczego, w którym widzowie odgrywają rolę świadków.

Temperament młodych aktorów nadaje XX-wiecznej liryce nastrój i stylistykę współczesności. Artyści obdarowują się wzajemnie ostrymi ripostami. Z łatwością wpadają w szał lub wchodzą w długie, emocjonalne monologi. Szczerze cierpią, by za chwilę z ironicznym dystansem skomentować własną sytuację. Grają ze świadomością bycia przez cały czas obserwowanymi. Odtwarzając przebieg zdarzeń, są jednocześnie wewnątrz i na zewnątrz świata przedstawionego.

Krzemina Magdaleny Maścianicy jest delikatna, subtelna, a zarazem zdeterminowana. Marcjanna Moniki Stanek stanowi jej przeciwieństwo - przebojowa, bezwzględna, ze zmysłowością na granicy wulgarności. Kobiety wygrywają całą paletę emocjonalnych niuansów, wpisanych w miłość i jej nieodłączne elementy, takie jak pożądanie, zazdrość, rywalizacja czy odrzucenie. Sobstyl Karola Kossakowskiego jest postacią znacznie mniej charyzmatyczną niż postaci kobiet. Nadużywa ekspresji, by ukazać słabość mężczyzny, który nie radzi sobie w miłosnym trójkącie. Gubi się, lawiruje i osiąga maksimum żałosności.

Osobny świat Leśmiana dostarcza wielu trudności, co młodym aktorom, doskonalącym dopiero swój warsztat, przyprawia nie lada wyzwań już na poziomie samego języka. Bardziej bowiem niż ze sobą czy partnerem zmagają się z trudnym, gęstym wierszem. Raz wychodzi to lepiej, raz gorzej, ale ostatecznie raczej wygrywają, niż przegrywają.

Ze sceny przez cały czas bije poczucie dyskomfortu. W skromnej scenografii Julii Kosmynki dominuje stalowy, szpitalny stół oraz parawan z metalowej siatki. Aktorzy poruszają się wąskim korytarzem pomiędzy dwiema częściami widowni. Przestrzeń ta bardziej potęguje efekt atmosfery dziwności, niż im pomaga. Dodatkowym atrybutem staje się czarna, szmaciana lalka o ludzkich rozmiarach. Pełni ona tak wiele funkcji, że staje się wręcz bohaterem spektaklu.

Piętrzą się pytania i niedopowiedzenia: czy kochanka zamordowała żonę za cichą zgodą jej męża? Czy zamordowana nie pomogła kochance wbić nóż w swoją pierś? Czy uczyniła to, bo tak kochała męża, że chciała go uwolnić od siebie, aby zaznał spokoju? Czy mężczyzna ostatecznie zaznał szczęścia? Wreszcie czy można było tego wszystkiego uniknąć? Zadecydowało przeznaczenie czy przypadkowy splot ludzkich działań? Twórcy nie odpowiadają na te pytania, pozostawiają to specyficznej ławie przysięgłych, złożonej z wszystkich widzów.

Nieukończony przez Leśmiana poemat w pewnym momencie po prostu wygasa. Podobnie w przypadku inscenizacji, gdy wybrzmiewają ostatnie kwestie, gasną ręczne latarki, nastaje cisza, a bohaterowie kładą się w wyrysowanych na podłodze konturach ciał.

Ten skromny spektakl odświeża nieznany szerzej tekst jednego z najoryginalniejszych polskich poetów. Sprawia, że w ogóle tak tradycyjny i trudny wiersz ma szansę zaistnieć dziś na deskach teatru. I to bez zbędnej deklamacji, pozbawiony pompy, za to pełen młodzieńczej energii, zapału i lekkości. Ta kameralna opowieść o miłości, śmierci i zdradzie, pełna dramatycznych napięć i zakończona morderstwem, wciąż nie traci siły oddziaływania.

***

Magda Mielke - absolwentka Dziennikarstwa i studentka Filmoznawstwa na Uniwersytecie Gdańskim. Recenzentka filmowa i teatralna, miłośniczka współczesnej literatury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji