Artykuły

Piotr Fronczewski: Zagrałem, co było do zagrania

Właśnie mija dokładnie pół wieku, kiedy Piotr Fronczewski po raz pierwszy zagrał na scenie Teatru Narodowego w Warszawie. A ile upłynęło od debiutu kinowego? Nie wiem, czy Państwo uwierzą, ale już 60 lat.

Piotr Fronczewski debiutował w roli syna listonosza, jednego z obrońców Poczty Gdańskiej - w "Wolnym mieście" Stanisława Różewicza. Pojawił się w kilku scenach, ale jedna omal nie zakończyła się tragicznie. To ta, w której z zakrwawionym nosem po bójce z członkami Hitlerjugend wraca do domu, a (Jerzy Śliwa), filmowy ojciec, ma do niego pretensje. Podczas dubla, obok Fronczewskiego upadł wielki reflektor. Ważący tyle, co lodówka. Z milszych wspomnień młodemu aktorowi w pamięci została gra w ping-ponga z reżyserem.

Kiedyś czytałem, że Piotr Fronczewski uważa, że nigdy nie zagrał roli, która wpisałaby się w szczególny sposób w dorobek polskiej kinematografii. Nie mogę się z tym zgodzić i obiektywnie, i dlatego, że jest aktorem, którego uwielbiam. Pamiętam go, jak większość dzieciaków lat 80., z roli Pana Kleksa w filmach Krzysztofa Gradowskiego. Zdjęcia do "Akademii Pana Kleksa" powstawały i daleko - na Krymie, i blisko - w Arkadii, Nieborowie, Piotrkowie Trybunalskim oraz w samej Łodzi. W Pałacu Biedermana nakręcono scenę rozmowy Kleksa z... chorym stołem. - Jeszcze dwa, trzy dni i będziesz zdrów jak ryba - mówił Kleks do stołu uskarżającego się na bolącą nogę. Czyż nie piękne?

"Ziemia Obiecana"

Jedna z najchętniej przypominanych scen z udziałem Fronczewskiego pochodzi z "Ziemi Obiecanej" Andrzeja Wajdy. "Cały mój udział to był jeden dzień zdjęciowy. Przyjechałem porannym pociągiem do Łodzi, zameldowałem się w atelier. Kostium, charakteryzacja, chwila rozmowy i marsz na plan. Zagrałem, co było do zagrania, wszystkiego chyba raptem ze dwa duble i rach-ciach wróciłem do Warszawy na wieczorne przedstawienie. Rutyna" - wspominał Piotr Fronczewski. "Oczywiście, cieszę się, że zagrałem w tym filmie, uważam go za, kto wie, czy nie najlepszy w dorobku Wajdy. Pamiętam, że gdy zadzwoniła do mnie producentka pani Barbara Pec-Ślesicka z propozycją tej roli, byłem pełen entuzjazmu. Nie wahałem się ani chwili, mimo że byłem wówczas koszmarnie zapracowany w teatrze. To było krótkie, lecz ciekawe i intensywne doświadczenie, bo Wajda okazał się reżyserem z gatunku, który określam mianem "halucynogennych".

"Konsul"

Uwielbiam także kreację Piotra Fronczewskiego z "Konsula" Mirosława Borka, gdzie wcielił się w rolę Czesława Śliwy vel Jacka Silbersteina - hochsztaplera, kryminalisty i krętacza, na którego urok dawali się złapać niemal wszyscy, a później nikt nie miał mu za złe czynów. Na fabułę Borka składa się pięć anegdot. Wszystkie historie wydarzyły się naprawdę, a tylko w jednej z nich Śliwa nie brał udziału. Z innych z jego życia reżyser miał zrezygnować, obawiając się, że widz potraktuje je jako wytwór nazbyt bujnej wyobraźni scenarzysty. Choćby z tej, w której wcielił się w rolę kuriera dyplomatycznego w randze podpułkownika armii Izraela zakochanego w dziewczynie z poczty.

Choć nie jestem miłośnikiem melodramatów, pamiętam też finałową scenę ze "Znachora" Jerzego Hoffmana, kręconej zresztą w łódzkim sądzie okręgowym. Pozwolę sobie zacytować ten dialog.

- Wysoki sądzie. Zwrócono się do mnie z prośbą o przebadanie kilkunastu osób, które w swoim czasie uległy różnym poważniejszym urazom, względnie schorzeniom. I które poddały się zabiegom chirurgicznym wykonanym przez znachora wiejskiego nazwiskiem Kosiba. (...)

- A czym pan profesor może wytłumaczyć fakt, że człowiek nieposiadający żadnego wykształcenia mógł dokonywać tak ryzykownych operacji z pomyślnym skutkiem?

- Przyznam się, że byłem zdumiony. Ten znachor musi mieć nie tylko duże doświadczenie, ale wręcz fenomenalny talent i intuicję. Intuicję chirurgiczną - rzecz rzadko spotykaną. Osobiście znałem kiedyś tylko jednego chirurga o tak pewnej ręce i o takiej intuicji. (...) - Proszę państwa. Wysoki sądzie. To jest profesor Rafał Wilczur - mówi łamiącym się głosem Dobraniecki, a widzom płynęły łzy.

Czy możemy więc wierzyć słowom samego aktora z wywiadu rzeki "Ja, Fronczewski": "Ja w ogóle nie jestem materiałem na książkę. Nie ma we mnie takiego przekonania, żebym miał coś istotnego do powiedzenia światu. (...) Dobrze będzie, jak pan 16 stron uzbiera". Tak Fronczewski powiedział Marcinowi Mastalerzowi. Proszę nie wierzyć i sięgnąć po te ponad 200 stron, jeśli oczywiście wcześniej nie mieli Państwo okazji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji