Artykuły

Teatr, miłość i wiara na dwa płuca

Mówią, że nie przywiązują się do miejsca, nie przeraża ich wizja przeprowadzki. Ale czują, że do Rabki trafili nie przez przypadek. Są tu po coś - szkic o Marcie i Cezarym Skrockim, twórcach Teatru Chrząszcz.

Do Rabki trafili przypadkowo. Pokochali ją mocno, podobnie jak odkryty właśnie rodzinny ekumenizm.

Gorąca herbata kusi tajemniczym aromatem goździków, cynamonu, czarnego bzu i ziół. Zdaje się, że wypełnia on pomieszczenie niczym kadzidła cerkiewne wnętrze. Skojarzenie jest tym bardziej słuszne, że za chwilę wigilijna opowieść przejdzie na ekumenię, a cerkiewny chór zdaje się wręcz słychać zza rzędu cienkich świec i kadzidlanych oparów.

Ale nie jesteśmy w cerkwi i nie rozmawiam z batiuszką. To niewielki dom w Skomielnej Białej, a za stołem siedzą Marta i Czarek Skroccy. On z Olsztyna, ona z Białegostoku. Ona prawosławna, on katolik. On zawodowy aktor, ona plastyczka. Razem trzon teatru Chrząszcz w Trzcinie i przyjaznego maluchom Teatru Najnajowego.

Miłość unoszona pod cerkiewnym sufitem

Jest przedświąteczny wieczór, a nas unosi w niebo odrobina mistycyzmu. Choć jak zgodnie przekonują - nie są przesadnie religijni.

Pewnie do słów o religijnym dialogu trzeba by dodać nutkę protestanckiego kalwinizmu. Bo o tym, jak znaleźli się w Rabce, mówią nie inaczej, jak o przeznaczeniu. Ten Boży palec, który wskazał miejsce, napisał niewielką karteczkę na tablicy ogłoszeń białostockiej akademii teatralnej. Czarek właśnie kończył studia. Był maj 2000 roku. Nowe Millenium. Nowe otwarcie. - Chciałem trafić do małego miasta, ale w pobliżu dużego. Pracować w niedużym zespole, w którym będzie się dużo grać, a nie będzie niezdrowej rywalizacji - wylicza.

Wysiedli z busa. Ona tu nie była nigdy, on pamięta, jak w latach szkolnych autostopem przyjechał odwiedzić kuzynów w sanatorium. Wyciągnął ich do sklepu na bułkę i kefir.

Skroccy miasta prawie nie znali. Teatr zastali zamknięty na cztery spusty, bo załoga udała się na wyjazdowe występy. - Poczułem jednak, jakbym tu miał jakieś wirtualne korzenie, poczułem jakąś magię, jakoś podświadomie dotarło do mnie, że to jest to miejsce, w którym chcę zostać - podkreśla Czarek.

Marta też nie mogła się opędzić od uczucia niemal entuzjastycznego. - Przyjechałam w góry i stwierdziłam, że tu dopiero jest fajnie. Już trochę nudził mi się rodzimy krajobraz po horyzont - zawsze mnie to przygnębiało. A tu jakieś spiętrzenie krajobrazów, perspektywy powietrzne - jako plastyka strasznie mnie energetyzowały -zauważa.

Mówią, że nie przywiązują się do miejsca, nie przeraża ich wizja przeprowadzki. Ale czują, że do Rabki trafili nie przez przypadek. Są tu po coś.

W sierpniu Cezary Skrocki wyszedł na teatralną scenę Rabcia. Marta jeszcze kończyła studia we Wrocławiu.

Ślub wzięli w cerkwi. Co nie było wcale takie oczywiste. Wspólnie się zastanawiali, w którym Kościele złożyć życiową przysięgę. Poszli do księdza, powiedział, że nie ma problemu, ale muszą przysiąc, że dzieci wychowają w duchu katolickim. Poszli do batiuszki - nie stawiał warunków.

Pobrali się w największej cerkwi Białegostoku. W dymie kadzideł, pod koronami trzymanymi przez świadków, wcześniej trzykrotnie okrążając prestoł z ewangelią.

- Potrzebuję poczucia sakrum. Ta ceremonia była uroczysta, piękna, przesycona duchowością - przyznaje Marta. - Do tego olbrzymi chór z solistką śpiewał nam modlitwy. Mieliśmy uczucie, że fruwamy w tej naszej miłości pod sufitem. To przeżycie ślubu cerkiewnego zapadło nam w pamięci.

Odosobnienie, które zbliża do Boga

Gdy urodził się pierwszy syn, uznali za oczywiste, że ochrzczą go w cerkwi. Mimo że tego nikomu nie obiecywali. I mimo że wszyscy dookoła są katolikami. Igor, a potem Hubert przyjęli - jak wszyscy prawosławni - sakrament chrztu, komunii i bierzmowania w jednym momencie. A w "wieku komunijnym" poszli po raz pierwszy do spowiedzi.

- Cerkiew chce, by dziecko w każdym wieku przyjmowało Eucharystię. Dopiero, gdy dojrzewa i zaczyna rozpoznawać,, co jest grzechem, a co nie - to rodzice decydują, czy jest ono już gotowe na spowiedź. I jest to bardzo subtelna uroczystość, nie ma czegoś takiego, że wszystkie dzieci idą tego samego dnia do spowiedzi, a potem do komunii - wyjaśnia Marta.

Cała uroczystość sprowadza się do kościelnego obrzędu, bez wielkich przygotowań i prezentów. To jest przeżycie w znacznie większym stopniu duchowe.

Prawosławie zbliżyło ich razem do Boga. Paradoksalnie Marta, wychowując się w obrządku wschodnim i uczęszczając do wielkiej cerkwi, dziś przyznaje, że więcej nauczyła się teraz. Gdy dojeżdża do niewielkiej wspólnoty w Krakowie, czuje rodzinną niemal więź, o wiele więcej rozumie z obrzędów. Lepsze poznanie religii wymusił też ten ich ekumenizm. Mieszkając na Podhalu, musi częściej odpowiadać na pytania znajomych, siłą rzeczy -. musiała zgłębić tradycję prawosławia. - Na peryferiach religii Marta religię lepiej poznała. Ja też jestem emocjonalny, stąd podoba mi się przeżywanie przez śpiew, muzykalność, trochę nawet teatralność. Cerkwi - zauważa Czarek.

Tu także odnajdują swojego Boga.

- Kościół stara się rozumowo przedstawić prawdy wiary, a Cerkiew dociera do nas przez zmysły - wyjaśnia Marta. - Kadzidła, śpiew, wystrój - to wszystko ma na celu oczarowanie człowieka. Jak poczuję kadzidło, czuję się jak w domu.

W krakowskiej cerkwi przy ul. Szpitalnej znajduje się wiele obrazów, które wyszły spod ręki parafianina - Jerzego Nowosielskiego. A to również do Marty jako plastyczki przemawia w dwójnasób.

Ekumenizm praktyczny

Nie byłoby rodzinnego ekumenizmu bez styku prawosławia z katolicyzmem. Bo Czarek pozostał przy swoim Kościele. Tym samym w niewielkim domu w Skomielnej Białej ziściła się wizja przedstawiana przez Jana Pawła II, który mówił o dwóch płucach Kościoła - wschodnim i zachodnim.

I tak Czarek chętnie wyjeżdża na nabożeństwa do cerkwi, ale i Marta z synami odwiedzają tutejszy kościół. Szczególnie, gdy śpiewa miejscowy chór, w którym jednym z głosów jest Czarek. Rokrocznie przyjmują też księdza po kolędzie. Właśnie podczas jednej z rozmów z ks. Andrzejem powstał pomysł realizacji misteriów czerpiących z tradycji prawosławia. Szybko okazało się, że o ile misteria są ważnym składnikiem obrzędowości Kościoła zachodu, to na wschodzie nie widziano potrzeby wykraczania ze wspomnieniem męki poza liturgię Mszy św.

Podczas jednego ze spotkań po nabożeństwie w cerkwi zupełnie przypadkowo wdali się w rozmowę z siedzącym obok mężczyzną. Okazało się, że rozmówca jest religioznawcą i specjalistą od prawosławia. To on wyszukał im tekst, którym mogli się posiłkować, przygotowując wielkopostny spektakl. -

Co ciekawe - również przypadkowo misterium wystawili w roku, w którym Wielkanoc katolicka i prawosławna schodzą się w tym samym czasie.

Opłatek zamiast prosfory

Aromat herbaty i rozmowa o cerkwi przywodzi na myśl zbliżające się święta Bożego Narodzenia. A te Skroccy również przeżywają inaczej. Początkowo świętowali dwa razy Najpierw jechali na katolickie święta do rodziców Czarka do Olsztyna. Na prawosławne Boże Narodzenie 6 stycznia wyruszali do Białegostoku. Tym sposobem z każdą rodziną mogli spędzić całe święta.

Gdy kupowali dom w Skomielnej Białej, ściągnęli do siebie rodziców Marty. Była to dla nich okazja do cieszenia się wnukami. Dziś mama jest chora i wymaga opieki. Szczęśliwie będąc blisko - mogą ją jej zapewnić.

Tato zmarł. I jest chyba jedynym pochowanym w Skomielnej Białej pod krzyżem z ukośną belką.

Pogrzeb odbył się w kościele, ale w obrządku wschodnim ceremonię prowadził batiuszka z Krakowa. - Ludzie we wsi dotąd mówią, że to była wyjątkowo piękna uroczystość, a o ceremonii wypowiadają się wręcz entuzjastycznie. O ile oczywiście można tak mówić w przypadku pogrzebu - zaznacza Czarek.

Ekumenia zostawiła ślad w niewielkiej Skomielnej Białej. Skroccy razem z dziećmi i mamą zasiądą po raz kolejny przy tradycyjnym stole. Choć połamią się opłatkiem, a nie prosforą, to będzie kutia i barszcz grzybowy. Potrawy wschodu i zachodu pomieszczają się ze sobą w jedno. Może uda im się w styczniu wyjechać do Krakowa do znajomej, która co rok zaprasza na prawosławną Wigilię.

Teatr i przeznaczenie

A w świąteczne rozmowy na pewno wda się też wątek teatralny. Bo teatrem żyją już obydwoje. Od kilku lat Czarek nie występuje w Rabciu - odszedł, zakładając Chrząszcza w Trzcinie. Gdy wydawało się, że placówka się świetnie rozwija przytulona do rabczańskiego MOK-u, willę Pod Aniołami strawił pożar. W ramach pomocy pogorzelcom swoją salę udostępniła im spółdzielnia mieszkaniowa, Teraz dowiedzieli się, że od 1 stycznia mają sobie poszukać innego miejsca. Dramat, czy może przeznaczenie? Tak czy tak - nie wyobrażają sobie swojego teatru w innej niż Rabka miejscowości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji