Artykuły

Chłopcy, czyli starcy

"Chłopcy" Stanisława Grochowiaka w reż. Roberta Glińskiego w Teatrze Tv. Pisze Piotr Zaremba w tygodniku Sieci.

Na "Chłopców" Stanisława Grochowiaka w Teatrze Telewizji czekałem z ciekawością. W swoim czasie była to żelazna pozycja teatrów w Polsce. Tak jak najsławniejsze sztuki Tadeusza Różewicza czy Sławomira Mrożka.

Oczywiście realizm Grochowiaka z tymi jego prawie poetyckimi monologami daleki jest od dawnego teatru mieszczańskiego. Wszystko jest tu metaforą. Niech wystarczy, że to jeden z ostatnich wielkich dramaturgów, którymi powinien stać teatr, a dziś stoi już nie w pełni. "Chłopcy" opowieść o poniżonej starości, doczekali się w swoim czasie ważnej wersji filmowej Ryszarda Bera z ówczesnymi gwiazdami starszych generacji. Wszystko to działo się w głębokim PRL.

Powrót do niego to powrót do czasu świetności polskiej dramaturgii. A zarazem... Nie chcę być źle zrozumiany, ostatni rok był dobrym rokiem Teatru Telewizji. Było kilka przedstawień wielkich ("Okno na tamtą stronę" według tekstów Władysława Szlegla czy "Inspekcja" Grzegorza Królikiewicza). Niemniej dominowała klasyka albo historia. Po części z powodu okoliczności: druga połowa roku to cykl przedstawień upamiętniających stulecie niepodległości. Ale ten przechył jest także efektem większego kłopotu polskich ludzi teatru, gdy przychodzi im się zmagać ze współczesnością.

Toteż "Chłopcy" to jakby proteza współczesnej tematyki. Ładna to współczesność, skoro dramat został wystawiony po raz pierwszy w roku 1966. Zgodnie z moimi przewidywaniami Robert Gliński spróbował go jednak adaptować tak, żeby współczesność imitować. Zakonnice prowadzące dom starców borykają się z automatem do kawy, a Pożarski, peerelowski radykał, słyszy, że jest lewakiem.

Na dokładkę adaptator nasycił opowieść krakowskimi smaczkami. Słyszymy więc muzykę Zygmunta Koniecznego, oglądamy, ale jako wspomnienie, piosenki Ewy Demarczyk. To ozdobniki, niemniej dobrze konweniujące z pojawieniem się gwiazdozbioru krakowskich scen - to na występy tych ludzi jeździłem z Warszawy do Krakowa jeszcze w latach 70.

Zarazem Gliński mocno okroił tekst, polikwidował niektóre postaci i wiele rodzajowych akcentów. Wszystko jest tu zwięzłe i precyzyjne. Czy to zaleta, czy wada? To przedstawienie z czasów, kiedy nie wierzy się w zdolność publiki do długiego delektowania się samym klimatem, dygresyjnym rytmem ludzkich historii. Zresztą Teatr Telewizji ma ledwie półtoragodzinny format.

Sporo z Grochowiaka jednak zostało. Bunty starców przeciw reżimowi domu prowadzonego przez zakonnice dziś mogą się wydawać nawet bardziej ekscytujące niż w czasach peerelowskich. Zwłaszcza gdy je otoczyć galicyjską mgiełką. Ale tak naprawdę głównym tematem jest poczucie upokorzenia - kluczem do niego są relacje głównego bohatera, Kalmity, z młodszą, choć także starzejącą się, żoną. Owo przechodzenie na drugą stronę, starości, choć będące tematem niezliczonych utworów, wciąż pozostaje fascynujące. I tego Gliński nie zagubił.

Zwłaszcza gdy oglądamy wyraziste twarze i słuchamy głosów Edwarda Lubaszenki, Mariana Dziędziela, Andrzeja Grabowskiego, Tadeusza Kwinty, Urszuli Popiel. Fenomenalną, demenciejącą siostrą przełożoną jest dawno niewidziana Elżbieta Karkoszka. Ale oczywiście główny ciężar spoczywa na Annie Dymnej i Jerzym Treli grających Kalmitów. Trela gra powściągliwie, można by rzec, jest taki, jak zawsze. Ktoś kto tak pomyśli, nie zauważy, że to on nagina graną postać do swoich cech, sposobu bycia. Zaiste potężna to zdolność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji