Artykuły

Gerda w roli Julii

"Królowa Śniegu" Beniamina Bukowskiego wg Hansa Christiana Andersena w reż. autora w Teatrze im. Fredry w Gnieźnie. Pisze Błażej Kusztelski.

"Dla dzieci trzeba jak dla dorosłych, tylko jeszcze lepiej". Niestety, to się w Teatrze im. A. Fredry tym razem nie powiodło. Jechałem do Gniezna na "Królowę Śniegu" wg Andersena (tekst i reżyseria Beniamin M.Bukowski) z nadzieją zobaczenia dobrego spektaklu. Nie powiem, że się strasznie zawiodłem, ale też nie znalazłem powodów do bycia usatysfakcjonowanym.

Niewątpliwie najciekawszym elementem przedstawienia jest interesująca w swym kształcie scenografia Katarzyny Stochalskiej; widz jakby z góry (okiem ptaka) patrzy na dach - w domyśle - domu. Między jego stromymi połaciami tworzącymi dwa szczyty (miejsce to fachowo zwie się koszem) spotykają się Kaj z Gerdą, wydostając się tam przez okna dachowe. Bo czyż dzieci nie lubią wchodzić na drzewa, strychy, pomosty, wieżyczki i nie uwielbiają kryjówek, gdzie nie zaglądają dorośli? Także wizualizacje tła scenicznego Eliasza Styrny to kolejny walor przedstawienia (poza bluszczowym kwiatostanem, który jest po prostu kiczowaty), czynią one z dachu różne miejsca: lustro wody i koryto rzeki, ogród, książęce łoże czy lodową komnatę zamkniętą niejako w geometrycznym krysztale lodu. Ogrywanie przez aktorów tej fantazyjnie odrealnionej przestrzeni (ale niewielkiej i niewygodnej) nie jest już jednak ciekawe i prawdę mówiąc, trudno mieć o to do nich pretensje. Nastrojowo wygląda też sceniczny las - opuszczone pionowo z nadscenia smukłe pnie drzew, ogołocone z czegokolwiek w tej lodowej krainie, do której trafia Gerda, szukająca Kaja. A do tego jeszcze prószy z góry śnieg, który zawsze efektownie wypada w teatrze, bo w realu też nam się strasznie podoba.

PRZYPIĘCI AKTORZY

Oczywiście wiadomo, że scenografia nie powstaje poza zamysłem reżysera, więc nie zamierzam Beniamina Bukowskiego pozbawiać satysfakcji z powodu tej właśnie wizualnej strony jego przedstawienia. Nie wykorzystuje on jednak w należytym stopniu warstwy muzycznej, jak też efektów świetlnych, choćby dla budowania nastrojów. Kostiumy także pozostawiają wiele do życzenia. Do tego dochodzi bardzo nieprzekonywająca, schematyczna gra aktorów. Mówiąc wprost, reżyser nie dał im możliwości, aby mogli się wykazać. A już zupełnie horrendalna wydaje się być decyzja, aby przypiąć aktorów do mikrofonów nagłownych (to zaczyna być plagą), przez co w wielu scenach ich głosy są płaskie, nienaturalne, "radiowe", odklejone od żywych postaci. Poza tym odnoszę wrażenie, że aktorzy ufając elektronice, tym mniej starają się o wyrazistą artykulację, o barwę głosu, o interpretację. Właściwie tylko Kamila Banasiak jako Gerda zasługuje na ciepłe słowa.

NIEPEŁNY TROLLING

Do udanych rozwiązań należy zaliczyć wprowadzenie narratora, który dopowiada to, czego teatr operujący skrótem nie pokaże lub nie zamierza ilustrować, niekiedy też uczestniczy w akcji jako "pomagier". Dobrym pomysłem jest wyposażenie Królowej Śniegu w łyżworolki, dzięki czemu pojawia się i sunie po scenie jak zjawa. Reżyser wprowadza również zdeformowaną postać Złego rodem ze skandynawskiej galerii baśniowych monstrów i kilka trolli uczestniczących niekiedy w akcji, ale wizualnie nieciekawych. Toporne są ich popisy wokalne w charakterze "kwiatów", w które się przeistaczają.

Zastąpienie renifera - zbójniczką (Gerda przenoszona na jej plecach) jest rozwiązaniem najprostszym, ale i banalnym, a przecież skoro jest "żywy" kruk, to możliwy byłby "żywy" renifer, w którego wcieliłyby się dwa trolle. Mało tego - mogłyby trolle udawać na czworakach psi zaprzęg, być ogromniastymi grzybami pasożytującymi na pniach, usiłującymi pochwycić idącą Gerdę, utopcami rzecznymi itp.itd. Słowem trolle - skądinąd dobry pomysł reżyserski - są w tym spektaklu niewykorzystane. W sumie za mało fantazji, czyli "cudowności" teatralnej, takiej, która potrafi oszołomić, bo dzieje się i powstaje na żywo, na oczach małych widzów.

FINAŁ Z SZEKSPIRA

Scena finałowa może budzić pewne skojarzenia z szekspirowską Julią. Umiera Kaj (źdźbło rozbitego lustra dostaje się - w tej wersji scenicznej - krwiobiegiem do jego serca), a Gerda kładzie się obok chłopca i wspólnie z nim odchodzi na zawsze. To zresztą niebanalne rozwiązanie, choć pewnie dla części dzieci takie zakończenie jest rozczarowujące. Z drugiej strony rozumiem reżysera: w baśni Andersena optymistyczny finał wskazuje, że wielkie poświęcenie się dla kogoś może przynieść bardzo pozytywne efekty, ale w przedstawieniu... no co... mają po prostu oboje z głębi sceny wrócić na proscenium i już po krzyku? No więc rozumiem, że skoro reżyser nie miał pomysłu, jak ten happy end zbudować niebanalnie, to wolał go - i słusznie - zastąpić prostym, teatralnie dramatycznym i zarazem pesymistycznym finałem: poświęceniem, które poszło na marne, sytuacją, w której dla Gerdy własne życie przestało się liczyć, skoro bliska jej osoba nie żyje. Uważam jednak, że końcowej scenie brak bardziej dramatycznej aury, uplastycznienia. Kiedy Kaj i Gerda spoczywają obok siebie, mógłby ponownie padać śnieg i przysypywać z lekka ich zamarznięte ciała. Do tego dodać jeszcze odgłosy zimowego wichru, a potem puścić wentylator i wśród świstów wzniecić nad sceną tuman śniegu. No i wtedy coś się dzieje, przyroda dramatycznie uczestniczy w "pogrzebie". Dobrze jednak, że w tle ukazuje się na końcu obraz wiosny. Czyli że świat niezmiennie odradza się i wraca do życia, które toczy się dalej. Ktoś lub coś umiera, ale i ktoś lub coś się rodzi. Taki los. A może lepszy byłby finał, z którego wynikałoby, że dziewczynka nie chce Kaja pozostawić w samotności w chwili, gdy on żegna się z życiem, i dlatego kładzie się przy nim i tuli go do siebie. Może byłaby to pointa bardziej życiowa, łatwiej przemawiająca do wyobraźni i lepiej zrozumiała?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji