Artykuły

Sława poety

"I kiedy kształt żywego ciała

W nieład rozpadnie się plugawy,

Ta strofa, zwarta, zwięzła, cała,

Nieporuszona będzie stała

W zimnym, okrutnym blasku sławy."

Jakże inna jest sława poety od stawy aktora. Aktor gdziekolwiek się udaje, tam przynosi ze sobą swoja wielkość. W błysku spojrzenia, w sposobie noszenia głowy, w podaniu ręki, a nade wszystko w piorunach rzucanych co wieczór ze sceny była wielkość Rapackich, Leszczyńskich, Węgrzyna, Osterwy, Jaracza... Sława aktora jest z tego świata i mimo wszelkich starań potomności, by cokolwiek z trudu aktorskiego zatrzymać - tylko z tego świata...

Dzieło aktora nierozłącznie jest splecione z jego ciałem.

Inaczej bywa z poetą.

Dzieło Tuwima wcześnie odłączyło się od niego, by istnieć poza nim. Generacje gimnazjalistów, wchodząc w młodość, czuły, jak on czuł, widziały i słyszały, jak on widział, słyszał i myślał. Dzień w dzień przez lata wyrywał z siebie kawały poezji i całe płonące rzucał w Warszawę i w Polskę; rosło to i rosło, za życia już, nie w pomnik, ale w jakąś masę drgającą i świetlistą, wściekle żywą, świecącą jak drugie słońce. I nie było takiej rzeczy w Polsce, którą by ktoś czuł, o której by myślał i którą by żył, a której by Tuwim spomiędzy nas nie wyszarpnął i potem całej mieniącej się, ubranej w pióropusz, zbrojnej w złote błyskawice, pysznej, zuchwałej lub rzewnej, zajadłej i jaskrawej, nie odrzucał z powrotem, żeby się stała na zawsze nasza.

Obok rosnącego szeregu tomów, które od lat pół Polski przywykło umieć na pamięć, obok Tuwima ze "Złotej legendy", który jak Zeus wysyłał błyskawicę za błyskawicą, był drugi Tuwim, człowiek prawie zwyczajny.

Człowiek ten, jak wielu innych ludzi, chodził po ulicy (rzadko), wchodził (często) do księgarń i antykwarni, spotkać go można było w kawiarni, w teatrze, w restauracji. Nie było nic nadzwyczajnego w sposobie, w jaki się witał, śmiał, dowcipkował, pił wódkę i kupował książki. Jedyna rzecz niezwykła to było w nim wewnętrzne drżenie, nerwowa wibracja, która przywodzi na myśl drzewo opierające się huraganowi; napór wiatru jest wielki i stały, a drzewo w swoim niezmiernym wysiłku, chociaż napięte jak tuk, wydoje się prawie nieruchome. Trzeba było bystrego spojrzenia, aby dojrzeć, jakie tam wiały wichry.

Był bogiem mojej młodości. Próbowałem pisać wiersze i każdy choćby najszczerszy stawał się w końcu echem któregoś z jego utworów. Byłbym się dał posiekać w kawały za niego. Wszystko, co widziały moje oczy, co słyszały moje uszy, słyszały i widziały dzięki niemu. Serce biło rytmami, które on odmierzył...

Pamiętam dzień, w którym go widziałem po raz pierwszy. Wąski, suchy profil w obramowaniu wielkiej sceny lwowskiego teatru. Zatłoczone przejścia i sala w czerwieni obić.

Mały stolik i tomiki wierszy.

Czytywano wtedy bardzo wiele Tuwima przy różnych okazjach, deklamowano jeszcze więcej. Przeważnie "Piotra Płaksina", "Dwa wiatry", "Biały dom" - nie zawsze najpiękniejsze jego wiersze. Recytowano patetycznie, zanadto podkreślając już to melodię, już to rytm, albo przesadzając w efektach, których zawsze pełno w wierszu Tuwimowskim, już to topiąc wszystko w nastrojowym sosie.

Poeci często źle czytają swoje wiersze, wysuwają na pierwszy plan elementy formy, które powinny zagrać i zarysować się same.

Tuwim czytał zadziwiająco; niewielkim głosem opanował ogromną salę opery. Czytał rzeczowo, logicznie, prawie sucho. Utkwiła mi w pamięci "Wiosna - żabka zielona" - w wierszu było cięcie lancetu poety-chirurga i w całym czytaniu była ścisłość, surowość, rozwaga eksperymentu.

Stałem w przejściu, patrzyłem, i jeszcze dziś go widzę, jak siedzi wyprostowany, strasznie mały na tej wielkiej scenie i sali, i ogromnie surowy, natchniony powagą swojej sztuki, ten, który mówił o sobie, że jego rzeczą jest

"Rytmowi przebieg chwil powierzać,

Apollinowym drżąc rozmysłem,

Surowo składać i odmierzać

Wysokim kunsztem słowa ścisłe."

Kiedy go poznałem po latach, nigdy, ale to nigdy nie skojarzyłem naprawdę wszystkiego, czym dla mnie była i jest poezja Tuwima, z jego osobą. Był Tuwim nerwowy, sławny, dowcipny, uprzejmy, chory mniej lub więcej, zaskakujący pytaniem lub żartem, podający rękę w kawiarni. Mogłem z nim mówić chwilę, witać się, pożegnać.

Przed tamtym musiałbym klęczeć, modlić się do niego lub co najmniej wpatrywać się w niepomiernym zachwycie i wdzięczności.

Dlatego uważałem go za człowieka prawie takiego jak inni ludzie.

A teraz ręka wyciągnięta do pożegnania zawisa w powietrzu bezradna, a on chociaż przed chwilą wyszedł z antykwami na Nowym Świecie, już jest wyższy niż kamienice, niż Warszawa, a za chwilę cień rzuci na całą Polskę.

Ten, którego niedawno jeszcze można było spotkać na ulicy, na zawsze połączył się w mojej wyobraźni z tym, który ciskał pioruny. Stał się dzisiaj jednym ze swoim dziełem, ze swoją sławą.

(Wspomnienie wyjęte z tomiku "Listy ze sceny", Czytelnik, Warszawa 1955.)

"Z natury, z artystycznego rodu, jestem osobnikiem dionizyjskim, bachicznym, WESOŁYM (w poetyckim sensie). Jeżeli tyle było śmierci, zgrozy i groteski w wielu moich dawnych wierszach, to z tegoż powodu przez nienawiść do nich. Modne jest wyrzekanie na mój (i "Skamandra") "witalizm". Ale cóż to jest ten witalizm? Radość życia. Przeczytajcie antologię "Młoda Polska", ułożoną przez Boya. Wtedy dopiero ocenicie nasza rewolucję - rewolucję "Skamandra". Straszne rzeczy w tej antologii: magi, sarkofagi, mistyczny zaduch, trupiarnia... Skamandryci zrobili swoje - i po prostu rozeszli się w różne polityczne strony. Mój radosny witalizm trwa. Zmienił tylko pole działania. Dorwał się do walki człowieka o ziemskie prawa. Dawniej harcował po ślepych żywiołach albo wszelakim nieziemstwie."

Julian Tuwim

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji