Artykuły

Ten trzeci

Ostatnio w i programie TV obejrzeliśmy widowisko przypominające najlepsze lata naszego teatru telewizyjnego. Myślę o wystawieniu "Hamleta" Williama Szekspira przez Jana Englerta.

To duża sztuka, kiedy reżyser i zespół aktorski stworzą wizję dzieła, tylekroć oglądanego, różną od innych udanych czy mniej udanych realizacji, a pracę reżyserską, indywidualność, rozpoznajemy w każdym fragmencie widowiska. Wszystko zaczyna się od koncepcji. U Englerta jest ona wyrazista, konsekwentnie przeprowadzona cd początku do końca. Świeża - ponieważ rozpoznajemy w niej tchnienie współczesności, wpływ naszych doświadczeń.

A wykonanie? Takie, aby myśl z teatralnej materii wyzwalało, niosło ją widzowi nawet w bardzo drobnych, pozornie mało ważnych elementach. Aby nie przytłaczało myśli, nie rozpraszało uwagi efektownymi popisami - sztuki dla sztuki.

I te właśnie dwa główne walory dzieła - myśl i artystyczny wyraz - doskonale się w telewizyjnym "Hamlecie" wspierają.

U Englerta walka Hamleta z Klaudiuszem nie jest tylko walką syna z ojcobójcą. Reżyser skrzętnie wykorzystuje możliwości teatru telewizyjnego, akcentując tło, atmosferę szpiegowania i podsłuchu, emocje tłumu (w scenie wdarcia do królewskiego pałacu Laertesa). Bowiem starcie Hamleta z Klaudiuszem jest też walką postaw i motywacji.

Hamlet powołuje się na racje indywidualne, moralne. Klaudiusz przedstawia dworowi bunt Hamleta, jako groźbę dla - mówiąc językiem współczesnym - interesów ogółu, racji państwa, bezpieczeństwa publicznego.

Tadeusz Huk, grający tę rolę, wykorzystuje doświadczenia z roli Kreona w wajdowskiej "Antygonie" w Starym Teatrze w Krakowie. Jego Klaudiusz nie jest demonem zła z piętnem złowieszczym mordercy. Huk akcentuje raczej logiczność swojego bohatera, który po prostu dąży do władzy i wszystko, co się dzieje po drodze, jest niejako zrozumiałe samo przez się, nawet zabójstwo brata. Gdzieniegdzie aktor tylko leciutko obnaży cynizm swojego bohatera. Jego Klaudiusz do końca pozostanie - jak byśmy to dzisiaj powiedzieli - kulturalnym technikiem władzy. No i ta wstrząsająca scena - monolog Klaudiusza po przedstawieniu, zainscenizowanym przez Hamleta, w której technik władzy walczy z człowiekiem wewnątrz jednej osobowości.

Reżyser, krótko, ale wyraziście, akcentuje powszechne zniszczenie, do którego prowadzi starcie moralisty z politykiem. Starcie mimo zagrażającego zewnętrznego niebezpieczeństwa. Dwaj antagoniści walczą, jak się okazuje, dla Fortynbrasa, który pacyfikuje dwór bez władcy. Zgłasza swoje prawa. Jego ludzie obezwładniają protestującego Horacego. Fortynbras osiąga swój cel: władzę nad państwem. Kapitalnie i zwięźle ukazał Piotr Machalica drugiego technika władzy. Bezwzględność pokrywana uprzejmością. Świetny był zwłaszcza zdawkowy ton, z jakim Machalica wygłaszał żałobny hołd dla tych. co przegrali. I ten gest: sięganie po koronę, mówiący więcej o postaci niż wszystkie monologi.

Englert, aby swój cel osiągnąć, dokonał sporej pracy nad tekstem. Posłużył się starym przekładem Józefa Paszkowskiego. Ale to nieprawda, że - jak podano - tylko monolog "Być albo nie być..." pochodził z innego przekładu. Skróty i przekomponowania niektórych scen były na ogół bardzo umiejętne. Ale nie wszystkie. Precyzji w rysowaniu motywów działania postaci mogłaby Szekspirowi pozazdrościć nawet Agata Christie, u której jedno wynika z drugiego jak w matematyce czy logice. U Englerta - przez skróty - szaleństwo Ofelii jest niejako zawieszone w próżni. U Szekspira jest ściśle umotywowane. Brak tej motywacji osłabia nieszczęście Ofelii, jak i rysunek całej postaci.

Hamletem był Jan Frycz. Nie widziałem dotąd tak grającego Frycza. Nieraz zarzucałem mu, że gra na jednym tonie, co osłabia dramatyzm postaci i scenicznych zdarzeń. Nie można przecież grać tylko stanu silnego wzburzenia, krzyczeć. Bowiem to, co powinno być kulminacją, zaczyna być chlebem powszednim i widz przestaje się tym przejmować. Frycz, prowadzony przez Englerta, zagrał zupełnie inaczej. Jego Hamleta cechowało właśnie bogactwo środków. Od spokoju, lekkich akcentów humorystycznych, pewnej, celnie zastosowanej nonszalancji do pełnego dramatyzmu, ale dyskretnie powściąganego. Nielicznymi momentami może Frycz nawet i przedobrzył, ale to już niuanse, które mogą być zawsze sporne. Tak przekonywającego, konsekwentnie zagranego Hamleta już dawno nie mieliśmy. Przy wszystkich zaletach kreacji Piotra Fronczewskiego w warszawskim Teatrze Dramatycznym raziła przecież nadmierna groteskowość, wywodząca się z praktyki w innych gatunkach scenicznych.

Nie znaczy to, że przedstawienie nie miało braków. Dużym zawodem była Gertruda Ewy Dałkowskiej. Aktorka ta usiłowała mówić i grać tekst Szekspira, jak gdyby skarżyła się koleżance w bufecie teatralnym, że np. w połowie miesiąca skończyły się jej kartki na mięso. Ten eksperyment nie mógł się powieść. Brakowało też odpowiednich wykonawców - ważnych przy koncepcji Englerta - ról funkcjonariuszy Rosenkranca i Gildenstena. Nie zachwycił mnie też Mieczysław Voit jako PoIoniusz; to była według mnie pomyłka obsadowa, dosyć oczywista.

Najważniejsze jednak, że została stworzona ciekawa wizja "Hamleta", precyzyjnie przemyślana i umiejętnie przeprowadzona jako całość. Jeszcze raz okazało się, iż nie można grać klasyki ani dla honoru domu (bo wypada), ani po to, żeby maluczkich edukować z historii literatury, nadrabiając braki szkolne. Należy klasykę wystawiać wtedy, gdy się ma coś do powiedzenia widzowi cd siebie. Jak miał do powiedzenia Jan Englert, reżyserując w teatrze telewizyjnym "Hamleta".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji