Artykuły

Ciągle próbuję walczyć

- Naturalne jest to, że synowie buntują się przeciwko ojcom. Ale stan wojenny, pogoń w latach 90. za odrabianiem strat materialnych, to wszystko spowodowało, że pokolenie dzisiejszych ojców nie wykształciło autorytetów. Ci młodzi nie mają kogo zrzucać, bo nie mają z czego zrzucać. W związku z tym gryzą i kopią dziadków - mówi JAN ENGLERT, dyrektor Teatru Narodowego.

Ryszarda Wojciechowska: Czasy są takie, że nawet z aktorem można zacząć rozmowę od teczki. Pan najpierw znalazł się na liście Wildsteina. Potem otrzymał status pokrzywdzonego. Jakie to uczucie mieć status i teczkę?

Jan Englert: - Ulżyło mi. Nic więcej. Ale nie będę do własnej teczki zaglądać. Nie chcę brać żadnego rewanżu na innych. Nie widzę powodu. I potrzeby.

Przeciwnik lustracji?

- Powiem tak, jeżeli tego nie zrobiono 17 lat temu, to teraz lustrowanie będzie jedynie elementem przetargowym. Środkiem manipulacji. Ja bym zaczął od zmiany prawa w tym kraju, a nie od brania się za historię i rozliczenia. Bo gmeranie ludziom w życiorysach, zwłaszcza tych starszych, nic nie zmieni. Wiemy, że oni, łącznie z opozycjonistami, mieli po siedem różnych zakrętów w swoim życiu. Trzeba być bardzo ostrożnym w wydawaniu moralnych wyroków. Szpicel szpiclowi nierówny. Jak odcedzić zmanipulowanego od sukinsyna, który to robił za pieniądze, czy z ideowych pobudek? W tej chwili to już niewykonalne. Wolałbym, żeby dać sobie z tym święty spokój. Przeciwnicy mogą powiedzieć, że nie można konstruować niczego na zmurszałych fundamentach, jeśli się ich nie wyczyści. To ja proponuję - budujmy w innym miejscu.

Ostatnio media koncentrują się na konfliktach wokół teatru. Młodzi reżyserzy walczą podobno ze starymi, uważając, że teatralni starcy powinni im ustąpić miejsca.

- Gdyby to był prawdziwy konflikt... Ale on jest nadmuchany. Naturalne jest to, że synowie buntują się przeciwko ojcom. Ale stan wojenny, pogoń w latach 90. za odrabianiem strat materialnych, to wszystko spowodowało, że pokolenie dzisiejszych ojców nie wykształciło autorytetów. Ci młodzi nie mają kogo zrzucać, bo nie mają z czego zrzucać. W związku z tym gryzą i kopią dziadków. Zgubiliśmy jedno pokolenie. Młodzi powinni walczyć, ale nie demolować. A oni wszystko demolują, co było do tej pory w teatrze. Ale przecież ciągłość kulturowa istnieje.

Chyba lekkie rozgoryczenie przez Pana przemawia.

- Gdybym był rozgoryczony, to zamknąłbym się w swoim pokoju i przeszedł wkrótce na emeryturę, bo już mi zostały do niej dwa lata. Czytając gazety, być może książki i oglądając Eurosport, doczołgałbym się do najbliższego cmentarza. Ale ja ciągle próbuję walczyć. A skoro próbuję walczyć, to nie mogę być rozgoryczony. Ciągle mi jeszcze na czymś zależy. Zależy mi, na przykład na tym, żeby moja najmłodsza córka nie musiała za dwadzieścia lat wyjeżdżać z kraju.

Tam byłoby jej lepiej?

- Jeżeli naprawdę będzie dobra, to tam wszyscy zaczną podnosić ją do góry. Żeby się przy jej świetności ogrzać. U nas, jeżeli będzie dobra, to zaczną ją ciągnąć w dół. Żeby zrównała z innymi. Ale ja ciągle wierzę w pokolenie, które dorasta w tej chwili. Pokolenie, które ma niechęć do kombatanckich historii. O co zresztą mamy do nich pretensje. Ale to pokolenie nie będzie obciążone żadną przeszłością, podziałem na kolory czy opcje. Ci młodzi, którzy teraz mają dwadzieścia lat, popełniają tylko jeden błąd - zbyt dużego przyspieszenia. Zbyt wielkiego parcia na własny sukces, w krótkim czasie. Dlatego wszystko w ich wykonaniu jest krzykliwe, ostre. Oni chcą zwrócić na siebie uwagę. Trzeba się więc rozpychać łokciami. Komuś dać w mordę, żeby znaleźć dla siebie kawał blatu.

Rzeczy ważne, może najważniejsze, w Pana życiu?

- Każdy z nas ma, a ja mam na pewno, co najmniej trzy życia za sobą. Różne kompletnie. Co najmniej trzech różnych facetów we mnie siedziało. Pamiętam, jak się zachowywałem, mając 30 lat. Tamten Jan miał naprawdę fajne życie. Ale to był kawał łobuza (śmieje się).

Na czym to łobuzerstwo polegało?

- Nie będę się tutaj zwierzał. Było wiele różnych momentów w moim życiu. A co mi się udało? Dzieci. Wszystkie.

Zwłaszcza syn, który podobno mógłby Pana kupić. Jeżeli on jest w Polsce, to znaczy, że można...

- W tej chwili jest w Polsce. Ale pracuje w Budapeszcie. To biznesmen. Ma całą wschodnią Europę pod sobą. On rzeczywiście pokazał mi, że w tym kraju można. Nawet nie kiwnąłem palcem, żeby mu pomóc. Byłem dumny z niego, kiedy inny biznesmen, który go chciał zatrudnić, przyszedł do mnie z prośbą negocjacyjną.

To znaczy?

- Prosił, abym wpłynął na niego, żeby tyle nie żądał. A wracając do innych ważnych spraw... Gdybym miał wybierać jedną tylko rzecz, to najbardziej satysfakcjonująca jest radość z własnych uczniów. Irracjonalne, ale uczeń daje poczucie nieśmiertelności. Takie najsilniejsze. Mocniejsze nawet niż przy własnych dzieciach. Bo to jest przekazywanie tego, co ukradłem innym mistrzom, co zdobyłem, albo co mi przekazano. Cała reszta jest względna. Sukcesy artystyczne, nagrody, odznaczenia.

Pieniądze?

- Nie pochwalam takiego stosunku do pieniądza jaki ja mam. Nigdy ich nie gromadziłem. Zawsze je wydawałem w sposób idiotyczny. I nawet powiem szczerze, że byłem szczęśliwy, kiedy ich nie miałem. Bo mnie to zmuszało do zdwojonej pracy. Jestem spod znaku Byka, ale nie mam w sobie nic z gromadzenia, które się Bykowi przypisuje. A jeżeli już chciałbym coś gromadzić, to... rząd dusz. Albo jeszcze lepiej - gromadę dusz. Natomiast materialne dobra w ogóle mnie nie interesują. Gdyby nie kobiety w moim życiu, to bym miał pewnie tylko łóżko, sedes i telewizor.

Opowiadał Pan kiedyś o tym, jak odrzucił propozycję udziału w reklamie za... jeden milion 600 tysięcy złotych. Jaki trzeba mieć mocny kręgosłup, żeby odmówić?

- To zabawne. Ale naprawdę mnie to niewiele kosztowało. Ten fakt nigdy mną nie wstrząsnął.

Nie miałem wówczas wyboru. Byłem rektorem. I to akademii, która próbuje uczyć młodych ludzi pewnych zasad etycznych. Nie miałem więc żadnych szans, żeby wziąć w tym udział. Może dlatego tak mało bolało? Na mnie pieniądze nie robią wrażenia. Przecież będąc dyrektorem Teatru Narodowego tracę, według moich obliczeń, przynajmniej 200 procent zarobków, jakie mógłbym osiągać jako aktor. Ale zgodziłem się na to. Łatwo mi zresztą o tym opowiadać, bo pieniądze zawsze do mnie z pewną lekkością przychodziły.

Życiowe przyjemności...

- Na pewno sport. Żona często ze mnie żartuje, że ja nie znam aktorów, bo nie oglądam seriali. A nie oglądam. Bo w Eurosporcie seriali nie grają. Jestem oszalały na punkcie oglądania sportowych widowisk. Nie interesują mnie tylko motorowe sporty, czyli wszystko to, gdzie maszyna jest równie ważna jak człowiek. Ale wszystko inne tak. Siatkówka jest dla mnie nawet lepsza od piłki nożnej. No i od czasu do czasu lubię sobie pohazardować. Chodzę czasami do kasyna. Parę razy byłem na wyścigach. Lubię pograć w karty. A mogę mówić o tym spokojnie, bo nie mam w sobie nic z hazardzisty. Mam zasady. Biorę określoną pulę pieniędzy, która jest przeznaczona na przegranie. Jak biorę, powiedzmy, 600 złotych, a po powrocie do domu żona pyta - wygrałeś czy przegrałeś, ja odpowiadam - wygrałem 300 złotych. Ona na to - to masz 900 złotych? A ja: - nie, wróciłem z 300 złotymi z 600, które zabrałem. Czyli wygrałem 300, bo one były na przegranie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji