Artykuły

Dyskretny urok elity

"Garbus" w reż. Marka Fiedora we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Kalina Zalewska w portalu Teatrologia.info.

Powrócił Mrożek! Szczęśliwie jednak nie jako triumf bezmyślnego tradycjonalizmu - wystawienie klasyka, którego kochamy za to, że jest klasykiem. Marek Fiedor, który wyreżyserował "Garbusa" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym, zrobił przedstawienie współczesne i ważne, choć pozornie nieefektowne. Rozlicza się w nim z dzisiejszymi inteligentami, wpisując w fabułę dramatu, powstałego jeszcze w PRL-u - nasze niepokoje i frustracje. Wydaje się, że to niemożliwe, a jednak...

Fiedor reżyseruje, jak Jerzy Jarocki prapremierę "Garbusa", w kameralnej przestrzeni. Mamy przed sobą niewielką scenę, na niej mocno sfatygowany parkiet, czasem przykryty dywanem, imitującym trawnik, bo bohaterzy "Garbusa" są na wakacjach, i drewniane meble: stół, kilka krzeseł, zdezelowany fortepian. Wszystko, co może stanowić wystrój rodzimego, podupadającego pensjonatu. Scenę zamyka ekran, przed którym stoją dwa rzędy pustych krzeseł, zwróconych przodem do widowni. Reżyser wyświetla tam materiały filmowe, eksponując ramę, w jaką ujął dramat Mrożka.

Pięciu bohaterów: dwa małżeństwa, starsze i młodsze, oraz najmłodszy Student - spędza tutaj wakacje. Pensjonat prowadzi Garbus, obsługujący gości, w pewnym momencie zagląda tu Nieznajomy. Dwa małżeństwa są trochę jak z "Kto się boi Virginii Woolf?" Albee'go. Dojrzali partnerzy używają młodszych, by przeprowadzić swoje zamiary i wyrównać rachunki, choć uczucia są u Mrożka schowane za precyzją dialogu i logiką akcji. Fiedor w dyskretny sposób czyni bohaterów przedstawicielami rozmaitych grup i światopoglądowych opcji.

Dzisiejszy Baron jest zapewne rówieśnikiem Stomila z Mrożkowego "Tanga", ale bez klasy, jaką zachowywał Jan Frycz, grający w spektaklu Jarockiego, gdzie reżyser, śmiejąc się nieco z artystycznych eksperymentów bohatera, zdecydowanie brał go w obronę. Baron Wiesława Cichego to inna figura, bo gorset konwencji w nowej epoce bardzo się poluzował. Widzimy go ciągle z kieliszkiem w ręku, ale to właśnie on przekonuje Onkę, że od alkoholu uzależniony jest jej mąż. Bohatera dobrze charakteryzuje taniec, jaki prezentuje, ośmielony działaniem wypalonego właśnie jointa. Pląsy zapatrzonego w siebie Barona, prężącego się jak kocur w słońcu, wyginającego półnagie ciało, wiele mówią o bohaterze. Zgadujemy, że z latami posuwał się on coraz dalej w pogoni za przyjemnościami życia. Z pewnością to nie pierwsze wakacje, podczas których zastawia sidła, by złowić swoją zdobycz. I nie pierwsza intryga, którą prowadzi, bo to on w Garbusie organizuje akcję.

Toteż Baronowa, którą gra Zina Kerste, postanawia mu wreszcie odpowiedzieć. Kerste, z fantazyjnymi dredami na głowie, gra kobietę odartą ze złudzeń. Jak się okazuje, rozgrywa ona z mężem ostatnią batalię, choć wciąż ma jeszcze nadzieję na jego zainteresowanie. Trzeźwa i nieszczęśliwa, okazuje się bardziej przewidująca niż on. Ale grając ostro, traktuje swoją rywalkę przedmiotowo, tak samo jak Baron. Kerste pokazuje gorycz bohaterki, która staje się twardsza w zmaganiach z życiem niż prowokujący ją do tego mąż. Cień uśmiechu nie przebiega po jej twarzy. Mamy wrażenie, że, skupiona na walce, stała się mężczyzną. W takiej zresztą roli poniekąd sama się obsadza. Obie bohaterki, po małżeńskich doświadczeniach, łączą się w parę. Wiele wskazuje na to, że powtórzą błędy starszego stadła, tylko teraz to Baronowa będzie dowodzić.

Onka (Maria Kania), jest piękną, młodą kobietą. A przy tym artystką - malarką-daltonistką, bo Mrożek był złośliwy. Uwikłana w małżeństwo z Onkiem (Krzysztof Boczkowski), prostackim prawnikiem, oczekującym na awans i pracę w stolicy, dobrze nadaje się na łup Barona, który w lot spostrzega, gdzie są słabe punkty układu. Onka ma wiele wdzięku, ale jest naiwna. Kania nosi rudą perukę, uformowaną w charakterystyczną fryzurę, zdobiącą głowę przewodniczącej fun clubu publiczności wrocławskiego Teatru Polskiego. Fiedor też jest złośliwy, ale z pewnością nie godzi w dramatyczną do niedawna sytuację tego teatru. Raczej w upodobanie do afektacji, nagłych porywów i ulegania sytuacji, jakie można obserwować przy okazji takich wydarzeń. Wskazuje zjawiska, w których dzisiejsi inteligenci czynnie uczestniczą. Protesty, publiczne wystąpienia i bojkoty - to teraz codzienność. Łatwo padają wielkie słowa, jak te o faszyzmie. Upadają i powstają sojusze. Bez dystansu do sytuacji i samych siebie, a przecież uczestniczy się w polityce. Demonstrując jednak czystą niewinność, jak Onka - co już na pierwszy rzut oka budzi podejrzenia. Fiedor zresztą jeden z takich protestów pokazuje, kiedy bohaterzy kładą się pokotem na scenie, stopami uderzając zgodnie w klawisze fortepianu, jak pod Sejmem. Wtedy są zjednoczeni.

Ubrany na czarno Student (Marcin Łuczak), w rękawiczkach i hipsterskiej czapce (notabene noszący się dokładnie tak, jak Paweł Demirski czy Remigiusz Brzyk), reprezentuje tu zapewne sympatyków Krytyki Politycznej. To człowiek czynu i to radykalnego, jak dawni anarchiści. Robi wrażenie outsidera, który nie potrafi odnaleźć własnego miejsca, a okazuje się bardzo dobrze zorientowany. Fiedor trzeźwo ocenia radykalizm nowych marksistów i ich miejsce w dzisiejszych elitach. Pozostają z boku, jak Student w towarzystwie, ale bywają przydatni.

Nieznajomy (Maciej Kowalczyk), w dramacie reprezentant władzy, i to tajnej, reprezentuje obecnie rządzących. Usiłuje dogadać się ze Studentem i zabezpieczyć samego siebie na wypadek, gdyby doszło do wymiany elit. Nie jest jednak w tej inscenizacji postacią istotną. Fiedor nie zajmuje się krytyką rządzących, którą zajmują się obecnie wszyscy inni, tylko krytyką własnego obozu. Zadaje niewygodne pytania, pyta o sens obecnych postaw.

Dlatego bardzo ważny jest "Garbus", grany przez Macieja Tomaszewskiego. Ta zagadkowa postać ma w spektaklu rozbudowaną funkcję. Garbus jest tu reprezentantem drugiego obozu, czyli wykluczonych. Bohaterzy nie rozmawiają z nim, traktując go jak powietrze, a przecież jest okazja, by dowiedzieć się czegoś o rodakach. Ale to człowiek z innej sfery... politycznej. Zupełnie jak w "Dyskretnym uroku burżuazji" Bunuela, gdzie granice sfer były ściśle określone i przestrzegane. Fiedor odwołuje się do tego obrazu w wyświetlanych na ekranie materiałach video. Od czasu do czasu pokazuje w nich, jak piątka bohaterów idzie asfaltową drogą przez pola, jak w słynnym filmie.

Wykluczenie, jakiego dokonują bohaterzy spektaklu, bierze się z obawy przed innym, może z wyrzutów sumienia, powracających w snach, jak u Bunuela, ale przede wszystkim z ciągłego urabiania poglądów. Nieuzasadnione obawy prezentuje choćby Onek, mówiący wprost o rosnących uprzedzeniach. Wokół postaci Garbusa toczy się większość rozmów. Baron z Onkiem wciąż debatują jak oswoić obcego, przechodząc zresztą od obrzydzenia do fascynacji. Mechanizm jest bowiem taki: najpierw się kogoś piętnuje, potem wyklina, a potem albo obłaskawia, albo eliminuje. Dobrze wiedzieć o obu rozwiązaniach, znajdujących się na końcu tej drogi - drogi, którą raźno maszerują bohaterzy przedstawienia. W spektaklu zatem narasta atmosfera podejrzeń, kumuluje napięcie, wydaje się, że za moment Garbus, oprowadzający bohaterów po okolicy, okaże się wyznawcą jakiegoś tajnego rytu, odsłoni drugą twarz.

Rzeczywiście ma on tutaj dwa wcielenia, ale z innych powodów. Tomaszewski raz występuje w góralskim kapeluszu jako reprezentant polskiej wsi, innym razem, jako inteligent, w ciemnym garniturze. Raz jest dzisiejszym Garbusem, okropnym wyborcą PiS-u, niegramotnym Januszem z Podhala, innym razem Garbusem z PRL-u, gdzie w podobny sposób wyklinano inteligenta. Tego drugiego Fiedor wprowadza na początku spektaklu. Czyta on didaskalia, kiedy na ekranie oglądamy projekt scenografii Ewy Starowieyskiej do prapremiery dramatu, a potem zdejmuje białe pokrowce ze scenicznych mebli. Od czasu do czasu w materiale video zasiada na pustych krzesłach, przyglądając się scenicznej akcji, tak, jakby oglądał film albo sam był postacią ze starego filmu. Ten dzisiejszy pojawia się na scenie we wszystkich funkcjach, jakie nadał mu Mrożek, w finale zasiadając na mikro- widowni, obok swego poprzednika. Wprowadzenie obu wykluczonych to doskonały pomysł Fiedora. Okazuje się, że dzisiejsze elity, oskarżając o to drugą stronę, same czerpią ze sprawdzonych wzorów. Choć idąc na Garbusową Perć, bohaterzy śpiewają o wolności ("Wolność moją kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem"). Zwróćmy jednak uwagę, że o własnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji