Artykuły

Jak śpiewać o dobrym inwestorze i włókniarkach?

"Człowiek z Manufaktury" Rafała Janiaka w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Anna S. Dębowska w Gazecie Wyborczej.

Jak udał się eksperyment konkursu na operę o łódzkich fabrykantach z superjury pod przewodnictwem Krzysztofa Pendereckiego? "Człowiek z Manufaktury" powstawał etapami, kompozytor nie od razu znał całe libretto, w dodatku musiał przekomponować fragment dzieła po niesłusznym aresztowaniu przez ABW współtwórcy współczesnej Manufaktury.

Pamiętacie muzykę Wojciecha Kilara z "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy? Motyw nieustannie pracujących maszyn tkackich imitowany przez instrumenty muzyczne przypominał bicie serca, tworzył podskórny niepokój.

Podobny efekt zastosował kompozytor i dyrygent Rafał Janiak w swojej odnoszącej się do historii Łodzi operze "Człowiek z Manufaktury". Motyw fabryki grany przez powiększony skład perkusji rozpoczyna utwór, przewija się przez poszczególne sceny, czasem dyskretnie, czasem z całą mocą, wreszcie kończy utwór - pulsuje, choć umilkli już soliści, chór i orkiestra, każąc wierzyć słuchaczom, że łódzkie krosna wciąż pracują - mimo że zakłady produkcyjne zamknięto, a miasto zmienia skórę, podnosząc się po upadku ekonomicznym.

Pozostaje jednak pamięć i trudna do zatarcia tożsamość - Łódź to miasto włókniarek, okrutnego wyzysku i nieprawdopodobnego bogactwa. Symbolem dramatycznej przeszłości miasta może być łódzka Manufaktura, dziś podniesiona z ruin atrakcja turystyczno-handlowa, a kiedyś kolejno: fabryka włókiennicza krezusa Izraela Poznańskiego, w Polsce Ludowej zakłady im. Juliana Marchlewskiego, wreszcie Poltex, zamieniona w masę upadłościową ofiara przemian gospodarczych lat 90. XX wieku. Z tego założenia wyszli twórcy "Człowieka".

"Człowiek z Manufaktury" - opera kolektywna

"Człowiek z Manufaktury" to pokłosie ambitnego projektu przeprowadzonego przez Teatr Wielki w Łodzi. W połowie 2016 roku ogłoszono rozłożony na cztery etapy międzynarodowy konkurs na skomponowanie opery o tym mieście. Na świecie takie mające wyłaniać obiecujące talenty konkursy ogłasza wiele instytucji, np. English National Opera. W Polsce jest to wydarzenie bez precedensu, zarazem nietypowy przypadek w historii gatunku: utwór powstawał w odcinkach, po kawałku, jako opera kolektywna, w której tworzeniu to niekoniecznie kompozytor miał decydujące zdanie. Narzucono mu wiele warunków.

Sponsorem konkursu była łódzka Manufaktura, co miało wpływ na treść, miejsce akcji opery i wybór bohatera, którym jest Poznański (przekonująco kreuje go baryton Stanisława Kierner). Zofię, główną postać kobiecą, zarezerwowano dla mezzosopranu z myślą o Małgorzacie Walewskiej, a pociągającego za sznurki Ignacego Przybysza miał kreować aktor - od początku chodziło o Wojciecha Pszoniaka.

Kompozytor nie miał możliwości wyboru libretta lub librecisty - koordynator projektu Krzysztof Korwin-Piotrowski zaprosił do współpracy dramatopisarkę Małgorzatę Sikorską-Miszczuk, współautorkę "Czarodziejskiej góry" Pawła Mykietyna (2015).

ABW aresztuje, kompozytor przekomponowuje

Do konkursu zgłosiło się 40 kompozytorów z różnych krajów, do drugiego etapu przeszli Rafał Janiak, Karolina Brochocka, Aleksander Nowak i Kamil Cieślik. Jury z przewodniczącym Krzysztofem Pendereckim wybrało zwycięzcę nie na podstawie całej opery, lecz tylko jej ćwiartki - fragmentu pierwszego aktu. Co jednak znów nietypowe, konkurs połączono z plebiscytem: głosowała także publiczność.

W styczniu 2017 roku bezapelacyjnym zwycięzcą został Rafał Janiak (Grand Prix i 45 tys. zł). Na skomponowanie całej opery miał niespełna dwa lata, przy czym libretto drugiego aktu nie było wtedy jeszcze gotowe. Po drodze wyrastały inne problemy: gdy w połowie 2017 roku zarząd województwa łódzkiego odwołał Pawła Gabarę, dyrektora Teatru Wielkiego w Łodzi, wydawało się, że projekt upadnie.

Partytura była gotowa w lecie 2018 roku, jednak termin prawykonania przesunięto na początek 2019. Na ostatnim etapie produkcji dużo do powiedzenia miał reżyser Waldemar Zawodziński, który doprowadził do zmian dramaturgicznych w drugim akcie opery: wydobył oparty na faktach wątek aresztowania przez ABW inwestora łódzkiej Manufaktury Cypriana Kosińskiego. Są uniewinnił inwestora (- Ten akt oskarżenia to nieporozumienie - mówił sędzia), ABW go przeprosiło. Janiak musiał więc przekomponować ten fragment dzieła.

Dobra partytura, ale finał naiwny

Kompozytor miał więc niełatwe zadanie. Dobrze poradził sobie z wymaganiami libretta rozpiętego między realizmem a poetycką metaforą snu. Jego pierwsza opera to bardzo dobrze napisana partytura, nie broni się jednak jako autonomiczne dzieło muzyczne. Muzyka nie odgrywa wiodącej, formotwórczej roli, poza tym kompozytor lepiej czuje orkiestrę niż głos ludzki. Partie wokalne są niekiedy zbyt schematyczne. Zwłaszcza w drugim akcie, w którym libretto Sikorskiej-Miszczuk mocno szeleści literaturą. Długie słowa, wyszukane metafory - tego się dobrze nie śpiewa.

To, że drugi akt, dużo gorszy dramaturgicznie od pierwszego, zamienia się w rodzaj musicalu, a nawet burleski, nie jest winą kompozytora, który w ten sposób radził sobie z niespójnością libretta, grubymi nićmi pozszywanego z drobnych scenek, które rażą skrótowym myśleniem. No i ta wymowa finału, zalatująca naiwnym dydaktyzmem hollywoodzkich produkcji: duch Poznańskiego może odejść w spokoju - jego fabryka dzięki dobremu inwestorowi nękanemu przez służby państwowe zamieni się w piękną Manufakturę - centrum handlowe. Nie trzeba być łodzianinem, żeby wiedzieć, że wprawdzie udało się uratować mury, ale tysiące włókniarek i tak straciło pracę (ich dramat też jest w operze pokazany, to fakt).

Rzadko się zdarza, aby kompozytor opery również nią dyrygował. Można przytoczyć jeden przykład: Thomasa Adsa, który dwa lata temu w nowojorskiej Metropolitan Opera poprowadził prawykonanie swojego "Anioła zagłady". Tym większy podziw dla Rafała Janiaka, wychowanka Antoniego Wita, że podjął się tej podwójnej roli.

Wyraziste role stworzyli Stanisław Kierner i Małgorzata Walewska, ale na pierwszy plan wysunęła się rola mówiona - znakomicie kreowany przez Michała Barczaka Ignacy Przybysz, wcielone zło, którego prototypem bez wątpienia był demiurg Wierchowieński z Wajdowskiej teatralnej adaptacji "Biesów" Fiodora Dostojewskiego (1971).

Wierchowieńskim u Wajdy był Wojciech Pszoniak, dla którego napisana jest rola Ignacego Przybysza. Słynny aktor wystąpi w niej dopiero 18 maja, w Noc Muzeów, w plenerowej megaprodukcji "Człowieka z Manufaktury" na Rynku Włókniarek Łódzkich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji