Artykuły

Ku uciesze gawiedzi

Wielka szkoda, że ambitnie zapowiadający się zespół teatru Montownia, składający się z czwórki utalentowanych aktorów, wyraźnie "roztapia" swój wizerunek. Jeśli porównamy wczesne przedstawienia Montowni, jak np. "Szelmostwa Skapena" Moliera, z ostatnimi premierami, widać jak zespół ewoluuje w stronę kabaretu. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby rzeczywiście, uznawszy formułę kabaretu za najodpowiedniejszy dla siebie sposób wypowiedzi, nie zamienili go w końcu na rodzaj zwykłej błazenady prezentowanej wyłącznie ku rozweseleniu gawiedzi.

Najnowsza premiera Montowni o mocno przydługim tytule: "O mój tato, biedny tato, mama powiesiła się w szafie na śmierć, a mnie się serce kraje na ćwierć" wydaje się, że jest tego przykładem. Poczynając od samego tekstu wyciągniętego z lamusa aż po sposób gry.

"O mój tato, biedny tato..." Arthur Kopit napisał w 1960 r. jako swoistą parodię teatru absurdu, choć w twórczości tego amerykańskiego dramaturga wyraźnie widać wpływy właśnie teatru absurdu. Sprawnie napisana sztuka dość szybko, bo w 1962 r., znalazła się na scenach Broadway'u i od razu zapewniła dobrą pozycję jej autorowi. W 1967 r. wystawił ją gdański Teatr Wybrzeże na swojej scenie kameralnej w Sopocie. Był to czas po temu adekwatny, teatr absurdu był wówczas w modzie i stał się przedmiotem fascynacji wielu reżyserów. Sztuki twórców teatru absurdu, Becketa i Ionesco znane już były polskiej publiczności. W tej sytuacji pojawienie się sztuki Kopita parodiującej ów teatr było nader adekwatne i miało swój szczególny sens.

Dzisiaj sięganie po ten utwór wymaga motywacji artystycznej, w przeciwnym razie jest to działanie stricte archiwalne albo po prostu chęć zaprezentowania wygłupu. Ze spektaklu Montowni niestety nie wynika powód artystyczny. Jedyny, jaki się nasuwa, to ten, by rozbawić publiczność.

I owszem, sporo widzów, zwłaszcza małolatów pęka ze śmiechu. No, bo jak tu się nie śmiać, kiedy Rafał Rutkowski w damskiej peruce i takoż w damskiej ekstrawaganckiej kreacji paraduje po scenie, grając ekscentryczną matkę schizofrenicznego chłopaka (w tej roli Marcin Perchuć), vide hotelowy boy (Adam Krawczuk na wrotkach) czy przystojny komandor na deskorolce (Maciej Wierzbicki) uwodzący "ją" do momentu, w którym informuje "ona" swego adoratora, że zamordowawszy własnego męża,' trzyma jego trupa w swojej sypialni. Na pamiątkę. Co już raczej nie powinno śmieszyć.

I to wszystko. Wprawdzie podobnie jak we wcześniejszych spektaklach, tak i tutaj nie brak ekspresji, dynamiki ruchu i znakomitej sprawności warsztatowej oraz vis comica u aktorów Montowni, a także u gościnnie z nimi występującej Agnieszki Dygat, tyle tylko że wszystko to nie prowadzi do jakiejś refleksji czy po prostu chęci wypowiedzenia się w jakiejkolwiek sprawie, lecz wyłącznie służy wygłupowi. Chodzi jedynie o to, aby rozśmieszyć widownię. I o nic więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji