Artykuły

Przesuwam granice śmiechu

- Idąc do szkoły teatralnej, myślałem, że funkcjonuje tam nieoficjalne życie artystyczne, kabarety, a moim rówieśnikom kipi w głowie od szalonych pomysłów. Okazało się, że Wydział Wiedzy o Teatrze to liceum - tylko z dłuższymi lekcjami i listą lektur - mówi telewizyjny showman SZYMON MAJEWSKI.

Jacek Cieślak: Pamiętam pana z Akademii Teatralnej. Co zdarzyło się, że zrezygnował pan z ambicji artystycznych na rzecz popularności?

Szymon Majewski: Chyba mnie pan z kimś pomylił?! Nigdy nie byłem wybitnym pisarzem, który nagle zaczął występować w programie "Disco relaks". Moje życie od zawsze było oparte na grepsie, dowcipie, zabawie. Jeżeli pisałem wiersze - chciałem, żeby były wesołe. Miałbym problem, gdybym wyszedł z awangardowej grupy "Zlali mi się do środka", a potem zdradził ideały alternatywy i wybrał wielkie pieniądze. Ale takiej zdrady nigdy nie było. Idąc do szkoły teatralnej, myślałem, że funkcjonuje tam nieoficjalne życie artystyczne, kabarety, a moim rówieśnikom kipi w głowie od szalonych pomysłów. Okazało się, że Wydział Wiedzy o Teatrze to liceum - tylko z dłuższymi lekcjami i listą lektur. Pamiętam sceny w bufecie jak z obrazu Grottgera - smutny asystent profesora owinięty szalikiem, a wokół niego grupa zamyślonych dziewcząt i chłopców spiskujących o alternatywnym teatrze. Z aktorami nie było lepiej. Spodziewałem się wariatuńciów, z którymi będzie można się powygłupiać we wspólnie napisanych skeczach, a spotkałem ludzi makabrycznie skoncentrowanych na ćwiczeniach technicznych. W technikum uczono skrawania - a tam obróbki aktora. Mimo wszystko postanowiłem się nie załamywać i poszedłem własną drogą.

Czuje się pan człowiekiem wykształconym, inteligentem?

Czuję, chociaż jeśli ktoś pyta mnie o naukę, dotyka bolesnego tematu. O dziwo, najwięcej przeczytałem do czasu studiów. Pożerałem Dostojewskiego na przemian z Schulzem. Odrobiłem wtedy lekcje na całe życie. Tak powinno być. W młodości ładujemy akumulatory, pielęgnujemy wrażliwość, a potem idziemy przez życie przebojem. Ale jestem przekonany, że gdybym się uparł, napisałbym w rok-dwa tyle dobrych wierszy, że złożyłyby się na tomik.

I dostałby pan Nike!

A jak! Wolałbym jednak w innej kategorii. Uważam, że o wiele trudniej jest bawić innych, niż zasmucać. Niestety nasz naród składa się w przeważającej części z ponuraków dotkniętych depresją. Nawet jeśli ich spotykałem, potrafiłem ich rozbawić. Sympatie nauczycieli zaskarbiałem zabawnym tekstem. Z tego samego powodu nie bili mnie koledzy ze starszych klas.

Nie jest pan zakładnikiem własnego wizerunku? Chcecie małpę? To ją macie!

Nabijam się z tych, którzy tak o mnie myślą. Ale potrafię się też śmiać z siebie. I dopóki ludzie to widzą - akceptują mnie. Najgorsze jest to, co przytrafiło się paru starszym mistrzom, na przykład Janowi Pietrzakowi. Na każdym kroku podkreślają, że się nie wygłupiają. Przekonują, że śmieją się z innych, ale nie z siebie. Uważają się za intelektualistów estrady. Niestety, jeżeli ktoś chce być Miłoszem humoru - ośmiesza się najbardziej. To się musi skończyć kompleksami. Dlatego jeśli nawet ludzie dziękują mi za program, muszę pamiętać, że zajmuję się wydurnianiem. Oczywiście, nie lubię takich ocen, jakie wypowiada o moim programie Marcin Wolski: "Nie, nie oglądałem, ale znajomi opowiadali, że to bardzo prymitywne". Oglądał, oglądał. Pluł na telewizor, ale oglądał! Mam nadzieję, że za dwadzieścia lat nie będę takim zgorzkniałym satyrykiem.

Ale zdarza się panu powiedzieć prymitywny żart.

Oczywiście, ale takie dowcipy miał także Monty Python. Gdyby ktoś w Polsce powtórzył ich skecz z wymiotowaniem w restauracji, zostałby spalony na stosie.

Ale Monty Python miał też swoją "górną półkę". Pan ją ma?

Mam nadzieję! Ale najważniejsze jest dla mnie bycie wiarygodnym, żebym się nie puszył. Dzięki temu czuję się po programie jak po treningu jogi. Tak miło uchodzi ze mnie energia, jestem uspokojony i zrelaksowany. Dzwoni do mnie mama i cieszymy się z mojej dobrej zabawy.

Jaki był najbardziej żenujący żart w pana programie?

Wymyśliłem go sam i wiedziałem, że może być afera. Kiedy w Polsce zaczęły się problemy z dostawą gazu, wsadziłem sobie kuchenkę gazową w spodnie i powiedziałem, że turbinka Kowalskiego będzie jedynym źródłem energii. Czasami kontekst wydarzeń pozwala na takie ekscesy.

Kabaret kojarzył mi się ze Starszymi Panami, Dudkiem, Pod Egidą. To była forma estradowa, ale wyrafinowana literacko, także pod względem aktorstwa. A dzisiaj?

Wychowałem się na tych samych kabaretach. Każdy czas ma swoich trefnisiów. W siermiężnym PRL eleganccy Starsi Panowie byli rewolucjonistami, prowokatorami. Dziś prawdopodobnie nie byłoby dla nich czasu antenowego. "Polskie Zoo" padło dlatego, że pojawili się nowi siermiężni politycy, którzy nie mówią językiem Słowackiego. Klną za to siarczyście i trzeba ich pokazywać zgodnie z prawdą. Staram się to robić.

Ale Dudek pokazywał w jednym skeczu zarówno inteligenta, jak i skacowanego "fachowca". Dziś jest miejsce tylko dla tego drugiego.

Nieprawda. W moim programie możemy pokazać parodię cierpienia Krystyny Jandy i dresiarza.

Ale nawet jak zaprasza pan inteligentnego rozmówcę, to zawęża pan rozmowę, za przeproszeniem, do bzykania.

Bo to mnie kręci. Piszę do "Playboya" felietony i świńskie wiersze. Jestem szczery. Oczywiście nie rozmawiam tylko o tym. Obsesji nie mam, ale hipokryzji nie lubię.

Nie korci pana, żeby podyskutować z inteligentnymi rozmówcami, choćby nawet żartobliwie, o ważnej książce czy filmie i polecić je masowej widowni?

Nie będę w programie rozrywkowym rozmawiał o Teatrze Telewizji. I nie robię tego z premedytacją. Ludzie, którzy przychodzą do "Majewski Show", chcą się bawić. Szukają odpowiedniego miejsca do frywolnych zachowań i u mnie je znajdują. Wielu twórców kina i estrady mówi mi: "Szymon, zaproś mnie, razem damy czadu". Kiedy Ludwik Dorn oświadczył, że został pogryziony przez konia, ale nie był to arab, tylko kuc - do studia przyszedł Kazimierz Kutz i powiedział "To ja pogryzłem Ludwika Dorna". To u mnie Joanna Szczepkowska ogłosiła koniec III Rzeczypospolitej! Obawiam się, że odbiór mojego programu zależy od samopoczucia widzów. Są tacy, którzy mają niską samoocenę, czują się niepewnie i nigdy mnie nie polubią. Dlatego stawiam na myślących pozytywnie, takich, co pozałatwiali w życiu swoje sprawy i nawet jeśli im coś nie wyszło, mają do życia pogodny stosunek.

Zgoda. Jest pan na ekranie szczery i autentyczny, ale ci goście, którzy uwielbiają pokazywać się w rubrykach towarzyskich, zrobią wszystko, żeby zaistnieć zgodnie z wymaganiami frywolnej konwencji - nawet jeśli im to nie leży. Kiedyś telewizja terroryzowała sztywniactwem, teraz zmusza do luzu.

Staram się nikogo nie przyciskać do muru. A jeśli komuś zdarzy się powiedzieć coś dosadnego, lecz mało śmiesznego - wycinam to w czasie montażu. Najbardziej martwią mnie opinie, że jak ktoś był weselszy od innych, to znaczy, że był pijany albo na prochach. W Polsce nie można żartować bezinteresownie i bezkarnie. Nie można przekroczyć pewnej granicy. Ja lubię ją przesuwać. Właśnie za to ludzie dziękują mi na ulicy, w przychodni, w szpitalu. A pogadanek o literaturze niech szukają w telewizji publicznej Bronisława Wildsteina. Na marginesie dodam, że TVN coraz częściej niż TVP udają się programy ambitne. Zauważyłem też, że ocena programów zmienia się po zdjęciu ich z anteny. Wiele razy było tak, że najpierw mnie krytykowano, a gdy zaczynałem nowy cykl, rozpaczano, dlaczego nie jest tak ciekawy jak poprzedni. Tak już musi być. Tym bardziej autor nie może być zakładnikiem gustów widowni. Jestem pewien, że za jakiś czas "Majewski Show" będzie wspominany z nostalgią. Stanie się klasyką polskiej rozrywki.

Ale klasykiem reklamy jeszcze pan nie jest. Nie dał się przeciągnąć po podłodze dla walizki pieniędzy.

Akurat ta reklama mi się podoba. Niestety, do mnie zgłosił się fundusz emerytalny - zdecydowanie za wcześnie. Generalnie jednak mój problem polega na tym, że chcę mieć wolną rękę. Trudno byłoby mi wejść w całkowicie komercyjną rolę i robić ze wszystkich jaja. Na razie pochlebiam sobie, że moje wątpliwości związane z udziałem w reklamie są większe niż tych, którzy wysoko niosą sztandary misji kulturalnej.

***

Prowadzi dziś jeden z najpopularniejszych telewizyjnych programów rozrywkowych, który łączy talk-show, parodię, absurdalny teleturniej z pastiszami piosenek i filmów. Z dzisiejszego punktu widzenia jest to zwieńczenie wcześniejszych dokonań Majewskiego, który rozpoczął swoją pracę w mediach od dziennikarstwa w Radiu Zet w 1990 r. Szybko okazało się, że temperament popycha go w stronę form satyrycznych. Poznaliśmy go w programach "Grupa Szczepana" czy "Sponton". Pierwszy raz zaprezentował się szerokiemu audytorium telewizyjnemu jako gość "Wieczoru z Alicją", gdzie występował w roli szalonego autora absurdalnych wynalazków.

W takich audycjach jak "Słów cięcie gięcie" dał wyraz swojemu zamiłowaniu do gier słownych. Jego popularność zaczęła rosnąć, gdy został prezenterem "Mamy cię!" na antenie TVN. Od września 2005 r. w tej samej stacji jest autorem "Szymon Majewski Show". Pisze felietony dla "Playboya". Wystąpił gościnnie w filmach, m.in. "E=mc2" Olafa Lubaszenki oraz "Kiler" i "Killer-ów 2-óch" Juliusza Machulskiego. Jest laureatem Wiktora, Telekamery, uznano go za fenomen "Przekroju" 2005 oraz Świra 2006.

"Szymon Majewski Show" w TVN we wtorek, godz. 22.50

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji