Artykuły

Tuwim, Szurmiej i inni

W finale tego przedstawienia zespół śpiewa, że publiczność nie lubi piosenek, których nie zna. Szymon Szurmiej widać nie do końca w to uwierzył, gdyż tworzywo dla swej kabaretowej premiery dobrał z nieznanych całkowicie tekstów Juliana Tuwima. To sam zresztą poeta zamagazynował je w szufladzie, nie kierując na scenę. Szurmiej dowiódł, że warto grzebać w szufladach poetów, gdy ci genialni. Kilka odkrytych dla publiczności piosenek Tuwima to prawdziwe perełki liryzmu i żartu, a właściwie wszystkie stwarzają okazję błysku dla wykonawcy.

Pierwsza część przedstawienia "Żyć, nie umierać" w Państwowym Teatrze Żydowskim rozgrywa się w podrzędnej warszawskiej knajpie. W jakiejś Sielance lub u jakiegoś Joska na Gnojnej. W drugiej części przenosimy się do międzywojennego kabaretu, pełnego blasku i blichtru, a kontrast obu scenerii sugestywnie akcentuje dekoracja Ewy Łanieckiej. Zwłaszcza plan kabaretu zakomponowany został w efektownym skrócie plastycznym. Na scenie króluje zespół. Rozśpiewany, roztańczony, pełen temperamentu, sympatyczny. Przyjemnie było patrzeć, jak każdy uczestnik scenicznej zabawy świadom jest przydziału swych zadań i realizuje je precyzyjnie. Ta precyzja właśnie przesądza o wyrazistości poszczególnych sekwencji, których kształt ruchowy za-wdzięczamy Tadeuszowi Wiśniewskiemu.

Zespołowość przedstawienia powoduje natomiast pewne trudności dla piszącego te słowa. Nie sposób bowiem kogokolwiek z ansamblu wyróżnić, gdyż oznaczałoby to skrzywdzenie pozosta-łych. A na przepisanie pełnej listy wykonawców miejsca brak. Piszący te słowa wie zresztą doskonale, że takie listy przepisanie nikogo z zainteresowanych nie satysfakcjonuje, każdy chciałby poczytać o sobie. Dyscyplina wykonawcza, jaką zaprezentowali w "Żyć, nie umierać" gwarantuje przecież, że przy kolejnych sposobnościach nie będą długo na taką frajdę czekać!

Szczęściem zaś dla recenzenta scenariusz widowiska przewidział też nieco sekwencji wyodrębnionych. Szymon Szurmiej, wspomagany przez Wojciecha Wilińskiego, wywoływali salwy miechu na widowni w szmoncesowych dialogach. Przeprowadzonych w tradycyjnej konwencji, którą jeszcze w Qui pro Quo ustalili dla tego gatunku Krukowski z Lawińskim. Sentymentalną piosenkę o nocnym tramwaju, który pewno nigdy i nigdzie nas nie zawiezie, interpretował we wzruszającym wyciszeniu Jerzy Walczak, a Dorota Salamon zabawnie wcieliła się w pulchną panienkę, fikającą nóżką. Ten nieznany tekst Tuwima był niewątpliwie prototypem pamiętnej z kabaretu Szpak piosenki Barbary Rylskiej. Tyle że Rylska... kiwała giczołami!

Ozdobą przedstawienia jest jego warstwa muzyczna - dzieło Janusza Senta. Wierna międzywojennym klimatom, a współczesna w wyrazie. Komplementowanie Senta to zresztą czynność jałowa: twórca ten od dziesięcioleci towarzyszy przemianom polskiej estrady, a perłą jego kompozycji był szlagier "Och, ty w życiu!" do słów Młynarskiego. Reżyserował przedstawienie z temperamentem Szymon Szurmiej. On także był autorem scenariusza, wespół z Ryszardem Markiem Grońskim, który przypomniał przy tej okazji kilka swych kapitalnych tekstów kabaretowych.

A na finał recenzji... powrót do finału przedstawienia. Tradycje kabaretu operują w tej dziedzinie od niepamiętnych czasów kilkoma powszechnie znanymi schematami. Takie finały zawsze bywają oklaskodajne i... zawsze są do siebie podobne. Szurmiej z Wiśniewskim zasłużyli sobie na Oskara, demonstrując finał, którego nikt przed nimi nie wymyślił. Jaki? Tego nie zdradzę. Powiem jedynie, że to pomysł prawdziwie rewelacyjny. I rewelacyjnie przez aktorów zrealizowany!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji