Artykuły

Poznański start

Mamy więc w Poznaniu dwie niezależne od siebie artystycznie sceny dramatyczne, mamy też już za sobą pierwsze premiery, tak w Polskim, jak i w Nowym. Nikt, kto rozsądny, kto choćby pobieżnie miał okazję przyjrzeć się życiu teatralnemu tego miasta na przestrzeni ostatnich lat kilkunastu, nie będzie bawi! się w proroctwa; nie będzie też zawierzał deklaracjom, obietnicom czy planom. Doświadczenie nauczyło poznańską publiczność daleko idącego sceptycyzmu i z tego dobrze chyba zdawał sobie sprawę Krzysztof Ziembiński, do niedawna aktor tutejszych scen dramatycznych, a obecnie kierownik artystyczny Teatru Nowego. W artykule pomieszczonym w programie z okazji premiery "Niespodzianki" Rostworowskiego, którą otwarty został sezon, odżegnuje się ostentacyjnie od kokietowania publiczności zapowiedziami :

"Repertuar pisze się na określony Instrument. Tym instrumentem w teatrze najważniejszym Jest aktor. Niech to zdanie starczy na razie za program artystyczny, a raczej za punkt wyjścia do jego budowy".

Następnie dowiadujemy się, że w bieżącym sezonie zobaczymy jeszcze schillerowską "Pastorałkę", "Nosorożca" Ionesco, "Księżniczkę na opak wywróconą" J. M. Rymkiewicza, "Kapitana z Köpenick" Zuckmayera. a w kanikule - "Damy i huzary" Repertuar, jak repertuar; nić tu dodać, nic odjąć, skoro musimy się pogodzić, że bez względu na takie czy inne postulaty większość naszych teatrów długo jeszcze pracować będzie na zasadzie usługowych przedsiębiorstw. Jedna tylko - gwoli ścisłości - uwaga: nieprawdą jest, że Ionesco nigdy nie był wystawiany na zawodowych scenach Poznania, o czym mowa w programie. "Lekcję" już przed kilkunastu laty zademonstrował poznańskiej publiczności zawodowy przecież Teatr Satyry, w jednym spektaklu z "Karolem" Mroź ka i "Cyckami Terezjasza" Apollinaire'a. Odtwórcą głównej roli męskiej był w "Lekcji" Marian Pogasz, czołowy dziś aktor Teatru Nowego.

Pora przejść do "Niespodzianki". Dramat Rostworowskiego, skrócony do godziny, pokazał niedawno Teatr Telewizji ze świetnymi rolami Ryszardy Hanin i Tadeusza Fijewskiego. I już wtedy okazało się, że utwór, zakrojony niegdyś, w międzywojennym dwudziestoleciu, na miarę greckich tragedii, nie wytrzymał próby czasu nawet w tak "brykowym" ujęciu.

Myślę, że nie tylko problematyka czyni nas obojętnymi wobec tekstu. Ta chłopska matka, która na skutek nędzy zabija nierozpoznanego syna, reemigranta z Ameryki, a także ojciec, usiłujący wziąć na siebi* winą za zbrodnię, to są, zapewne, postacie tragiczne, choć mocno od nas odległe. Ale sama faktura tego dramatu, jego nieznośna - i tak ścieniowana przez realizatorów - gwara, dłużyzny i naiwności, wreszcie ostateczny wydźwięk: odkupienie winy przez zwrócenie się do Boga - wszystko to trudne jest dziś do przyjęcia. Przy czym ta ostatnia sprawa jest kwestią światopoglądową; ostatecznie Rostworowski był pisarzem par excellence katolickim. Można więc mieć pretensję nie tyle o tezę, ile o jej naiwnie brzmiącą realizację.

Pozostaje więc "Niespodzianka" - włącznie z dość akademicką tezą na temat filiacji tego tekstu z camusowskim "Nieporozumieniem" - filologiczną ciekawostką, być może wartą i pokazania, ale czy właśnie na otwarcie sezonu, jako wizytówka nowej dyrekcji?

Krzysztof Ziembiński potraktował Rostworowskiego i pełnym pietyzmem, przynależnym członkowi międzywojennej Akademii Literatury i laureatowi państwowej nagrody. Spektakl był czysty i konsekwentny, z dwiema kluczowymi rolami na pewno godnymi dobrej pamięci. Sława Kwaśniewska zbudowała postać matki-zabójczyni precyzyjnie do najdrobniejszych szczegółów. Miała odpowiednią siłę dramatycznego wyrazu, uniknęła przy tym, o co było nader łatwo, banalnego chłopskiego stereotypu. Równie zwartą, dobrze przemyślaną rolę stworzył Marian Pogasz jako ojciec.

I jeszcze słówko o scenografii Janusza Warpechowskiego. Próbowała ona pogodzić pewną symboliczną skrótowość z naturalizmem szczegółu żydowskiej karczmy i nędznej, chłopskiej izby. Myślę jednak, że każdy scenograf, bez względu na artystyczną koncepcję, może łatwo na tej całkowicie ateatralnej scenie wyłamać sobie zęby. Rzecz nie do pozazdroszczenia; chcąc nie chcąc, muszą przymusowi sublokatorzy "Olimpii", przy konstruowaniu programowych koncepcji brać ten fakt pod uwagę.

Kierownictwo artystyczne reprezentacyjnej sceny miasta, Teatru Polskiego, objął w bieżącym sezonie Roman Kordziński. Ten niespokojny, stale poszukujący reżyser, znany z wielu karkołomnie niekiedy ryzykownych realizacji, zdaje się zachowywać we wstępnej fazie swego dyrektorowania daleko posunięty umiar i zmysł realizmu. Żadnych ekstrawagancji, żadnych szoków; tylko wiara w dobrze wypróbowane teksty i równie wypróbowanych realizatorów. Świadczy choćby o tym fakt, że sezon rozpoczął "Zemstą", aktualnie oglądamy "Ożenek" Gogola, a w najbliższych planach teatru - jedyna na scenach dramatycznych prapremiera: "Nieznajoma z Sekwany" Odona von Horvrtha. w reżyserii Tadeusza Minca, "Życie jawą" Erylla, "Dobry człowiek z Seczuanu" Brechta i "Wariatka z Chaillot" Giraudoux.

I tu, jak w przypadku Teatru Nowego, wyrokowanie o układzie repertuaru byłoby przedwczesne. Dopiero kształt sceniczny pierwszych realizacji będzie materiałem do takich lub innych refleksji. Trzeba pamiętać, że obie sceny są znowu po raz nie wiadomo już który, na etapie jakby sondażu publiczności, że tak skutecznie przez ostatnie lata odzwyczajano ludzi od chodzenia w Poznaniu do teatru, iż to balansowanie pomiędzy ambicjami a funkcjonalnością stało się tu sprawą szczególnie złożoną.

Chciałbym jednak już teraz postulować konieczność wyraźniejszego sprofilowania obu scen. Taki był przede wszystkim sens rozdziału teatrów. Tymczasem, na dobra sprawę, każdą z wymienionych pozycji można by bez cienia problemu przenieść z jednej sceny na drugą. Osłabia to nie tylko artystyczną konkurencję, ale sprowadza wręcz sprawę do punktu wyjścia. Można przyjąć. że to skutek lokalowej prowizorki, w której tkwi Teatr Nowy. Ale przecież już w najbliższym czasie Teatr Polski przystępuje do generalnego remontu. Co będzie wtedy? Czyżby kłopoty lokalowe miały mieć w Poznaniu ostateczny wpływ na artystyczne koncepcje?

Zostawmy jednak te zmartwienia na później i zajmijmy się "Ożenkiem". Zrealizowała go na poznańskiej scenie ekipa krakowska: Bogdan Hussakowski i małżeństwo Skarżyńscy. Koncepcja ich szła w kierunku kabaretu, z wszystkimi konsekwencjami gatunku. Mieliśmy więc spektakl pełen gagów i ruchu, świetnie muzycznie współgrający z tekstem, sterujący wyraźnie ku niezbyt precyzyjnie umiejscowionej w czasie grotesce, w której Gogol, z całym bogactwem obyczajowego sztafażu, pozostał niejako na drugim planie.

Hussakowski wyszedł z założenia, że społeczna wymowa owego "zdarzenia całkowicie niewiarygodnego", jak to w podtytule określił autor, mocno już zwietrzała, że duchowy i społeczny rozkład kupieckiego i urzędniczego stanu ówczesnego Petersburga mało kogo obchodzi. Pokazał więc Gogola na bardziej współczesną modłę: całą galerię kapitalnych, mistrzowsko zróżnicowanych figur wciągnął do czysto teatralnej zabawy, wspomaganej przez ostro przerysowane kostiumy Skarżyńskich i na wpół taneczne efekty ruchowe Emila Wesołowskiego. W tej konwencji dało się jednak odczuć brak reżyserskiego ołówka, zwłaszcza w przydługich (pierwszym i trzecim) aktach. Mimo to artystyczny rezultat był nader zabawny, choć sam zamysł pozostał dyskusyjny: czy istotnie Gogol zwietrzał już do tego stopnia, że nie warto go ukazać właśnie na tle oryginalnego tła obyczajowego?

Intencje reżysera dobrze na ogół zrozumieli aktorzy. Mieliśmy w tym przedstawieniu kilka ról o sile komicznej nieczęsto oglądanej na poznańskich scenach. Był to przy tym komizm utrzymany zawsze we właściwej dyscyplinie charakterystycznego aktorstwa. Postacie stworzone przez Stefana Czyżewskiego (Jajecznica). Włodzimierza Kłopockiego (Zewakin) czy Janusza Rewińskiego (Anuczkin), tkwią w oczach długo jeszcze po zapadnięciu kurtyny. Wart przychylnego odnotowania jest również poznański debiut Krystyny Tkacz w drugoplanowej roli Dunirszki. Natomiast Kazimierę Nogajównę, aktorkę o talencie nie wymagającym rekomendacji, nastawili realizatorzy w sytuacji nader trudnej. To. że obsadzili ją wbrew jej emploi, na pewno nie szkodzi. Taka próbę chętnie przechodzi każdy ambitniejszy artysta. Ale po co scenografowie zastosowali wobec niej aż tak monstrualne sankcje charakteryzacyjne? Myślę, że wystarczył już kostium stylizowany na ruską Matrioszkę, w której mieści się bez trudu jeszcze kilka innych "bab": zarys czarnych wąsików był już na pewno zbyteczny.

Skarżyńscy dostarczyli mi także innej refleksji. Tym razem chyba przez nich nie zamierzonej. W czas>e spektaklu bez szczególnego powodu porównywałem dziewiętnastowieczna scenę, całą w żółtych atłasach, z widownia teatru. Różnica była niewielka. Tam żółty atłas, tu czerwony plusz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji