Artykuły

Poznań jak Nowy Jork

"Americana na Malcie " - Antony & The Johnsons, Devendra Banhart, CocoRosie i Animal Collective na XVI Międzynarodowym Festiwalu Malta w Poznaniu. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

Koncert Antony'ego & The Johnsons oraz jego przyjaciół pokazał, że tylko nieszablonowe myślenie o sztuce jest szansą na artystyczne odkrycia.

Gdyby szefom stacji radiowych i telewizyjnych pokazać program poznańskiego koncertu "Americana", postukaliby się w głowy i zapytali, kto słyszał o młodych nowojorskich wykonawcach, kto będzie chciał ich oglądać. Dla dyktatorów naszego życia muzycznego liczą się tylko piosenki wyselekcjonowane do emisji na podstawie specjalistycznych badań, sprawdzone przez światowych nadawców, wylansowane za grube pieniądze. Zgodnie z zasadą, że jak nie zainwestujesz - nie zarobisz, oraz z przekonaniem, że wypromować da się nawet najgorszy chłam.

Tymczasem na maltańskim koncercie bawiły się tłumy młodych fanów spragnionych ambitnego grania. Impreza potwierdziła, że z zaklętego kręgu popowej szmiry łatwo się wyrwać - jeśli tylko ktoś tego chce. Malta próbuje co roku i także tym razem zaoferowała artystyczne odkrycie warte każdych pieniędzy. Bo muzycy, którzy w sobotę zebrali się w Poznaniu, w Europie nie koncertują. Żeby ich posłuchać, trzeba lecieć do Nowego Jorku.

Radości ze spotkania z amerykańskimi przyjaciółmi nie krył Antony, najważniejsza postać "Americany". Od razu trzeba zaznaczyć, że medialny wizerunek lidera The Johnsons został zmistyfikowany - nie bez jego udziału. Na zdjęciach bywa ekstrawagancką kobietą lub tajemniczym wschodnim bóstwem. Poznańska widownia zobaczyła jowialnego i bezpośredniego faceta. Nawet gdy mówił o swoich gejowskich preferencjach - nie robił z tego sensacji, tłumaczył, że stara się być sobą. Tych, którzy nie lubią seksualnych manifestacji, przekonał do siebie wyrafinowanymi, klasycyzującymi aranżacjami rozpisanymi na fortepian i instrumenty smyczkowe, a także niepowtarzalnym głosem magnetyzującym słuchaczy.

Z humorem mówił, jak bardzo musi uważać, by nie popsuć swojej muzyki przez ciągłe jej doskonalenie. Opowiadał, jak nagrywając piosenkę Leonarda Cohena, zapomniał oryginalnego tekstu i zaśpiewał wymyślone naprędce słowa. Gdy obawiał się krytyki mistrza, ten złożył mu gratulacje i dodał, że popełniając błędy, nawet nieświadomie bywamy autorami genialnych odkryć.

Równorzędną gwiazdą wieczoru był dla mnie Devendra Banhart. Długowłosy i chudy jak igła przypominał meksykańskich desperados. Z niezwykłym wyczuciem grał ze swoim zespołem psychodeliczną muzykę w stylu drugiej połowy lat 60. Wyczarował aurę hipisowskich festiwali. Uroczo przekomarzał się z gitarzystą na temat, kto komu zabrał podczas występu szklaneczkę whisky. W pewnym momencie zakrzyknął do widowni, czy ktoś chce zaśpiewać swoją piosenkę. A gdy pierwszy śmiałek wdrapał się na scenę, oddał mu instrument, a potem razem dżemowali. Siostry CocoRosie zachwyciły miłośników hip-hopu, elektronicznych brzmień oraz multimedialnych prezentacji a la Bjrk. Animal Collective dali popis gitarowych improwizacji i didżejskich sztuczek. Podobny charakter miał sobotni koncert Sayage Jazz Machine na dziedzińcu hotelu Bazar. Francuzi grali równie porywająco, jak ich piłkarska drużyna z Brazylią. Miksowali dźwięki kontrabasu i saksofonu ze zwariowanymi kolażami sekwencji z niemych filmów i "Barbarelli" z Jane Fondą.

Kto tego nie widział i nie słyszał, niech żałuje, bo w telewizji czy na darmowych muzycznych jarmarkach z piwem i kiełbaskami takich artystów nie zobaczy. Tam królują wykonawcy z rozdzielnika komercyjnych impresariatów i dużych koncernów, którzy w przeważającej większości powielają każdego wieczoru ten sam schemat - jak nasza globalna wioska długa i szeroka.

* * *

Wywarł na mnie wrażenie

Muniek Staszczyk, lider T.love:

Pojechałem do Poznania tylko dlatego, żeby zobaczyć nareszcie na żywo Antony'ego, ponieważ żaden z artystów nie zrobił na mnie od dawna tak wielkiego wrażenia jak on. Po raz pierwszy usłyszałem lidera The Johnsons na jednej ze składanek. Dowiedziałem się, że śpiewał z Lou Reedem, i zacząłem szukać jego płyt; kupiłem obie. Antony ma niesamowity głos i, tak jak mówi sam o sobie, kojarzy mi się z barokiem. Przypomina mi też muzykę Marka Grechuty. To artysta, który nie ma nic wspólnego z MTV i Fashion TV. Dlatego jest tak mało znany, choć wciąż spotykam kogoś, kto zachwycił się nim tak jak ja.

Na zdjęciu: CocoRosie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji